AN: Tak na wypadek gdyby ktoś się zastanawiał to oczy was nie mylą. Wróciłam i jak widzę w samą porę, bo straciliście już cierpliwość.
![Laughing :lol:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Wiem, że przerwa była bardzo długa, ale niestety nie zależało to ode mnie. Mogę tylko powiedzieć, że postaram się już nie znikać na tak długo. Jednak nie obiecuję, że będę się pojawiała bardzo regularnie. Zła wiadomość jest taka, że w sobotę wyjeżdżam na trzy miesiące. Dobra, że latem mam dużo czasu na tłumaczenia (zaleta wczesnego wstawania, kiedy inni odsypiają
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
) i prawdopodobnie będę miała dostęp do Internetu. Przed wyjazdem
postaram się jeszcze coś zamieścić, więc nie powinno być tak źle. Prawda, że macie ochotę czymś we mnie rzucić?
![Mr. Green :mrgreen:](./images/smilies/icon_mrgreen.gif)
Dobrze, że nikt nie wie gdzie mieszkam.
Hotori - absolutnie bierz się za Dee. A mogę tak niedyskretnie zapytać za co dokładnie planujesz się wziąść?
CZĘŚĆ 13
St. Petersburg, 2012
~Liz~
Następnego dnia wybrałyśmy się z Sophie do Carskiego Sioła i pomimo moich obaw związanych z jej mocami, świetnie się bawiłyśmy. Pojechałyśmy tam pociągiem, a potem przeszłyśmy przez miasto, zatrzymując się na lunch w małej restauracji, w której jadłyśmy już wcześniej wiele razy. Po posiłku poszłyśmy do pałacu i uiściłyśmy niewielką opłatę wejściową przy bramie frontowej. Pałac Katarzyny jest centralną częścią całego kompleksu. To olbrzymie arcydzieło, w kolorze turkusowym, z białymi zdobieniami. Nie jest to oryginalny pałac - tamten został zniszczony przez Nazistów podczas ich dwuletniego oblężenia St. Petersburga. Słyszałam kiedyś, że Niemcy trzymali swoje konie w Wielkiej Sali Balowej. Ale po wojnie Sowieci wydali miliony dolarów na dokładną rekonstrukcję, robiąc co mogli, by pałac była tak autentyczny, jak to tylko możliwe. Pewne rzeczy - jak zapierająca dech w piersiach Komnata Bursztynowa, nazywana czasem Ósmym Cudem Świata - są na zawsze stracone. Ale pałac ciągle jest niczym z bajki.
Sophie i ja zostawiłyśmy nasze okrycia w szatni i pierwsze kroki skierowałyśmy do butkiów pamiątkowych, które zajmowały większą część parteru. Oglądałyśmy lalki, lakierowane szkatułki i malutkie modele pałaców, ale najwięcej czasu spędziłyśmy przy stoisku z bursztynową biżuterią. Bursztyny są sprzedawane w Rosji niemal na każdym kroku - większość oprawionych w pierścionki, bransoletki, kolczyki i wisiorki. Kiedy Maria była tu zeszłego lata, zakochała się w tych rzeczach i nakupiła więcej niż byłaby kiedykolwiek w stanie założyć. Ja nigdy nic sobie nie kupiłam. Ten kolor... cóż, to był dokładnie odcień oczu Sophie. A także dokładnie odcień oczu jej ojca.
"Mamusiu, spójrz - ten pasuje." Wyciągnęła rękę, by pokazać mi srebrny pierścionek na środkowym palcu. Okrągły, wyszlifowany bursztyn spoczywał wewnątrz prostej oprawy, która przypominała mi skręconą linę. Dotknęłam pierścionka na jej palcu i rzeczywiście wydawał się bardzo dobrze pasować.
"Jest ładny," powiedziałam jej. "I masz rację - pasuje."
"Mogę go kupić?" spytała z nadzieją, sięgając do kieszeni i wyciągając zwitek pogniecionych rubli.
Spojrzałam na kobietę za ladą i uśmiechnęłam się. "To twoje pieniądze," powiedziałam córce. "Jeśli chcesz, możesz go kupić."
Uśmiechnęła się i zaskoczyła sprzedawczynię pytając o cenę po rosyjsku. Chwilę później Sophie wręczyła właściwą kwotę w rublach i powiedziała, że nie chce pudełka, bo od razu założy pierścionek. Potem wzięła mnie za rękę. "Chcesz iść zobaczyć Komnatę Marmurową?" zapytała.
Podążyłyśmy ku reszcie pałacu, zatrzymując się by założyć "buty" ochronne, które wszyscy odwiedzający musieli nosić dla dobra podłóg. Następnie wędrowałyśmy po pałacu przez większą część popołudnia, kończąc zwiedzanie w sali balowej, gdzie tańczyłyśmy na mocno wyfroterowanym parkiecie w akompaniamencie walca Czajkowskiego. Pod koniec dnia Sophie była wykończona. Zasnęła w pociągu podczas drogi powrotnej do Petersburga.
Ciągle była śpiąca, kiedy wróciłyśmy do naszego mieszkania, co wyjaśnia dlaczego nie rzuciła się w stronę telefonu, który zadzwonił akurat, kiedy weszłyśmy przez drzwi. Odebrałam, podczas gdy ona wieszała swój płaszcz. To była Maria.
"Wow, dwa telefony w ciągu tygodnia," drażniłam ją. "Czuję się wyróżniona."
"Powinnaś," odrzekła. "Ale mogę rozmawiać tylko przez minutę. Muszę się tylko dowiedzieć, kiedy jest przerwa świąteczne Sophie. Nie chciałam ustalać daty swojej podróży dopóki nie wiedziałam, kiedy ona będzie miała wolne w szkole."
"Poczekaj chwileczkę," powiedziałam jej. "Muszę sprawdzić swój terminarz. Jest w bibliotece." Odłożyłam słuchawkę na stolik. "Sophie!" zawołałam. "Choć porozmawiać z ciocią Marią!"
"Z ciocią Marią?" powtórzyła i po chwili usłyszałam jej kroki w salonie. "Idę!"
Poczekałam, żeby dać jej słuchawkę, po czym przeszłam do biblioteki i sprawdziłam daty. Zdecydowałam pozwolić im porozmawiać trochę dłużej, podczas gdy ja sprawdziłam fax. Był tam liścik od Thierrego, który często faksował wiadomości, kiedy był w pracy i spis moich spotkań na przyszły tydzień w pracy. Na samym spodzie był mały plik papierów, z logiem Kinko widniejącym na pierwszej stronie.
"Proszę, niech to będzie to," wymamrotałam i rzeczywiście, w linijce "nadawca" widniał "Michael Guerin". Podniosłam kartki podekscytowana i zaczęłam je przeglądać, ale przeszkodził mi głos Sophie.
"Mamusiu!" zawołała. "Ciocia Maria cię prosi!"
Wzdychając, podeszłam do biurka i podniosłam słuchawkę. "Hej, Maria," powiedziałam.
"Zgubiłaś się w tym wielkim mieszkaniu?" dopytywała.
"Nie. Nie, tylko dostałam fax, na który czekałam."
"Za ciężko pracujesz," powiedziała mi. "Jest sobota."
"Nie było mnie cały dzień," zaprotestowałam. "Poza tym to nie z pracy. To coś związanego ze sprawą Maxa."
"Co?" zapytała zaskoczona. "To znaczy, że to robisz? Pomagasz Michaelowi?"
"No cóż... tak." przycisnęłam słuchawkę do ucha. "Ale tylko przeglądam akta sprawy. Nigdy nie powiedziałam, że zrobię cokolwiek poza tym."
"Liz..." Westchnęła. "Jesteś pewna, że powinnaś to robić?"
"Nie mogłam powiedzieć nie, Maria," odpowiedziałam szczerze. "Próbowałam, ale... Boże, kiedy myślę o Maxie w więzieniu przez resztę jego życia..."
"Po tym wszystkim co on ci zrobił, ciągle jest ci go żal?" nie dowierzała.
"Nie robię tego dla niego," powiedziałam stanowczo, ale nie byłam pewna, czy to całkiem prawda. "Robię to dla Michaela - był naprawdę zdesperowany. A także dla Sophie." Wzięłam głęboki oddech. "Poza tym nie ma gwarancji, że coś znajdę. Podam ci te daty ferii Sophie."
Rozłączyłyśmy się kilka minut później i usiadłam przy biurku, żeby przejrzeć papiery, które przesłał mi Michael. Nie zajęło mi dużo czasu zorientowanie się, że był tam problem. Testament cały czas odwoływał się do aneksu, który najwyraźniej został dodany jakiś czas później i z tego co byłam w stanie zobaczyć, całkowicie zmieniał sposób, w jaki dobra Langleya miały zostać rozdysponowane po jego śmierci. Dodatkowo była tam krótka wzmianka o polisie ubezpieczeniowej, ale bez nazwy firmy. Michael również nie dołączył nigdzie nazwy.
"Cholera," wymamrotałam. "Cholera, cholera, cholera."
"Mamusiu?" Sophie stała w drzwiach patrząc na mnie z zaciekawnieniem. "Czy mogę zjeść trochę wczorajszej pizzy?"
Skinęłam głową. "Um, jasne. Podgrzeję ci." Wstałam zza biurka i razem przeszłyśmy do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki resztę pizzy z poprzedniego wieczora, położyłam ją na talerzu i włożyłam do piecyka. Sophie obserwowała mnie ze swojego miejsca na stołku kuchennym. "Dobrze się bawiłaś?" spytałam, patrząc na nią.
"Tak." Machała nogami do przodu i do tyłu, przypatrując mi się uważnie. "Pracujesz nad sprawą Michaela?" spytała po chwili.
Zamknęłam piekarnik i wyprostowałam się. "Tak."
Skinęła głową. "Tak myślałam."
"Skąd wiedziałaś?" zapytałam ją.
"Po prostu wiedziałam," wzruszyła ramionami. "Jeśli naprawisz to dla niego, to wróci?"
Usiadłam naprzeciwko niej. "Nie wiem. Chcesz, żeby wrócił?"
"No. Polubiłam go." Bawiła się pierścionkiem, który kupiła tego popołudnia, kręcąc go wokół palca. "Czy on zna Nanę i Dziadzia?"
Nana i Dziadzio, Sophie nazywała tak moich rodziców. Uśmiechnęłam się i przytaknęłam. "Tak. Kiedyś pracował z nimi w Crashdown."
"Naprawdę?" Sophie zna Crashdown tylko ze zdjęć, ale jest nim zafascynowana. Jej ulubione zdjęcie Marii i moje to to, na którym obie mamy na sobie nasze kelnerskie fartuszki i antenki. Trzyma je w ramce na swoim biurku. Zmarszczyła nos. "Czy on nosił antenki?" zapytała nagle, a ja wybuchnęłam śmiechem na myśl o Michaelu w błyszczącej opasce na głowie.
"Nie, nosił fartuch," zapewniłam ją. "Był jednym z kucharzy."
Myślała nad tym przez chwilę, po czym przechyliła głowę na jedną stronę. "Czy mój ojciec też tam pracował?"
"Nie," powiedziałam. "Nie, nie pracował tam."
"Och." Nieznacznie skinęła głową. "Tak tylko się zastanawiałam."
Sięgnęłam przez stół i dotknęłam jej ręki. "Możesz się zastanawiać," powiedziałam jej delikatnie. "Możesz zadawać mi pytania."
"Wiem." Spojrzała na piekarnik. "Czy pizza jest już gotowa?"
Podniosłam się od stołu. "Sprawdzę," powiedziałam. "Rozłożysz talerze i sztućce?"
"Dobrze." Wstała i wyjęła dla nas talerze i szklanki, ustawiając je na stole kuchennym. Kiedy jesteśmy same, Sophie i ja jemy zazwyczaj w kuchni zamiast w jadalni. "Mogę napić się Coli?" zapytała, podchodząc do lodówki.
"Piłaś już dzisiaj dużo napojów gazowanych," przypomniałam jej. "Może napijesz się soku?"
Otworzyła usta, by zaprotestować, ale wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi. "Kto to?"
Wyciągnęłam pizzę z piekarnika i zamknęłam drzwiczki. "Nie wiem," powiedziałam, stawiając naczynie na stole. Wytarłam ręce w ręcznik i poszłam sprawdzić. "Żadnych napojów," przypomniałam, "i poczekaj aż pizza trochę ostygnie."
"W porządku," powiedziała, wspinając się na swoje krzesło. Kiedy wychodziłam, słyszałam jak dmucha na pizzę, żeby ją ostudzić.
Uchyliłam odrobinę frontowe drzwi i znalazłam stojącego tam Thierrego, trzymającego w ręku dużą papierową torbę, z której wydobywał się niebiański zapach. "Thierry!" wykrzyknęłam, otwierając szeroko drzwi. "Co ty tu robisz?"
Pocałował mnie w policzek, potem w usta, uśmiechając się. "Nie dostałaś mojego faxu?" zapytał.
"Faxu?" powtórzyłam, po czym przypomniałam sobie o liściku, który wcześniej widziałam. "A, tak."
"Kupiłem kolację," ciągnął, stawiając torbę na szafce i zdejmując płaszcz.
"Co to jest?" zapytałam, wąchając z uznaniem.
Odwiesił swój płaszcz i uśmiechnął się do mnie. "Twoje ulubione," powiedział. "Małże a'la casino."
"Mmm," westchnęłam, wdychając aromat małży z ziołami i roztopionym masłem, zapiekanych z serem Romano i grzankami. To zasługiwało na poważniejszy pocałunek. "Ty," powiedziałam, stając na palcach, by dać mu jego nagrodę, "jesteś wspaniałym mężczyzną."
"Jestem wstrząśnięty tym, że zauważyłaś," wymruczał, jego usta zamknęły się na moich. Pocałował mnie przelotnie, po czym podniósł torbę. "Gdzie byłaś przez cały dzień? Próbowałem się do ciebie wcześniej dodzwonić."
"Zabrałam Sophie do Carskiego Sioła," odpowiedziałam. "Dopiero niedawno wróciłyśmy."
"Powinnaś była mi powiedzieć," powiedział. "Brzmi fajnie."
"Było," zapewniłam go. "Następnym razem." Tak naprawdę, to nie pomyślałam o tym, żeby zaprosić Thierrego.
"No więc, jesteś głodna?" zapytał.
Przytaknęłam. "Umieram z głodu. Właśnie odgrzewałam pizzę - ale to jest dużo, dużo lepsze." Otoczyłam go ramieniem w pasie i razem weszliśmy do kuchni.
"Cześć, Thierry," powiedziała Sophie wesoło, kiedy weszliśmy do kuchni. Nalała sobie szklankę soku i zajadała kawałek pizzy.
"Cześć Sophie," odpowiedział, uśmiechając się do niej. "Przyniosłem kolację."
"Jem już kolację," poinformowała go, "ale co przyniosłeś?"
"Małże," powiedział jej.
"Fuj." Skrzywiła się. "Nie jem tego."
"Więcej dla mnie," droczył się z nią, stawiając torbę na stole. Postawiłam dla niego talerz i sztućce, podczas gdy on otworzył pudełka, które kupił w restauracji w pobliżu swojego biura. Jedliśmy w trójkę, a Sophie zmonopolizowała rozmowę swoimi wrażeniami z dnia spędzonego w Carskim Siole. Thierry słuchał z uwagą, uśmiechając się do mnie od czasu do czasu. Muszę przyznać, że byłam raczej rozproszona, myśląc cały czas o dokumentach, które przysłał mi Michael. Nie mogłam się doczekać, żeby dokładnie je przestudiować, ale byłam całkiem pewna, że nie będę miała na to szansy tego wieczoru, nie w obecności Thierrego. Ale może on nie zostanie długo...
Po kolacji, przeszliśmy do salony i przez jakiś czas oglądaliśmy telewizję. Zaraz po dziewiątej Sophie udała się do łóżka, zostawiając mnie i Thierrego samych. Zaczynałam mieć już przeczucie, że chciał ze mną o czymś porozmawiać.
"Co powiesz na lampkę wina przed kominkiem?" zasugerował.
Z żalem pomyślałam o papierach czekających na mnie w bibliotece i o innych, które chciałam dostać od Michaela, ale nie widziałam Thierrego cały tydzień, a on zdawał się mieć coś ważnego do powiedzenia. "Brzmi miło," powiedziałam w końcu. "Pójdę otworzyć wino, jeśli ty rozpalisz w kominku."
"Oczywiście," zgodził się.
Kiedy przyniosłam wino do biblioteki, Thierry klęczał przed kominkiem przykładając zapałkę do rozpałki. Wstał, kiedy ogień się rozprzestrzenił i odwrócił się, żeby wziąć ode mnie lampkę z winem. "Dziękuję," powiedział. Usiedliśmy na skórzanej sofie naprzeciw ognia i rozkoszowaliśmy się ciepłem, które rozprzestrzeniało się po pokoju. Wkrótce grudzień i zaczynało być to widać po pogodzie. Kiedy już siedzieliśmy razem wygodnie, Thierry przycisnął usta do moich skroni.
"Tęskniłem za tobą w tym tygodniu," powiedział cicho.
"Ja też za tobą tęskniłam," powiedziałam. "Przykro mi, że byłam taka zajęta."
"Nie musisz przepraszać. Wiem jak ciężko pracujesz." Thierry sięgnął po moją dłoń i splótł ze sobą nasze palce. "Jesteś bardzo imponującą kobietą," powiedział żartobliwym tonem.
Czułam ciepło napływające do policzków. "Dziękuję," wymamrotałam.
Byliśmy cicho przez kilka minut, potem Thierry dotknął moich włosów, przeczesując je palcami w delikatnej pieszczocie. To było cudowne uczucie i zamknęłam oczy, oddychając głęboko. Właśnie miałam mu powiedzieć jakie to miłe, kiedy wyszeptał, "Czy myślałaś kiedykolwiek o tym by jechać do Paryża?"
Szybko otworzyłam oczy. "Ja... byłam w Paryżu," powiedziałam.
Zaśmiał się lekko. "Mam na myśli coś bardziej stałego," powiedział.
"O czym ty mówisz?" zapytałam, czując jak mój puls przyspiesza.
"Moją firmę," powiedział. "Chcą mnie wysłać z powrotem do Paryża."
"Ty... wyjeżdżasz z St. Petersburga?" zapytałam. "Teraz?"
"Poprosili mnie, żebym wrócił," poprawił. "Powiedziałem im, że muszę się nad tym zastanowić."
"Och." Mój głos wydawał się słaby w moich własnych uszach. Główna siedziba firmy Thierrego była w Paryżu - to musiał być dla niego awans. Przypomniałam sobie, że jego rodzina również jest w Paryżu. Miał wiele powodów by wyjechać. "To... to wspaniałe wieści. O czym tu myśleć?" zapytałam, zmuszając się do śmiechu.
Jego głos był cichy, intymny. "Cóż, jesteś ty," powiedział. "Ty i Sophie."
Nie wiedziałam co na to powiedzieć, więc pozostałam cicho czekając by kontynuował.
"Wiem, że nie rozmawialiśmy o tym, co robimy," powiedział mi, "ale kiedy poprosili mnie, żebym pojechał, pierwszą rzeczą o jakiej pomyślałem byłyście ty i Sophie." Przerwał na moment, gładząc moje palce. "Wydaje mi się, że się w tobie zakochuję Elizabeth. Jeśli myślisz, że możesz czuć to samo to... może pomyślałabyś o pojechaniu ze mną. Albo może Paryż może poczekać."
Los Angeles, 2012
~Max~
Liz. Obróciłem się na swoim wąskim łóżku i westchnąłem. Znów o niej śniłem - nie, żeby to było coś nowego. Sny o niej od lat prześladują mój sen. Czasami śniłem o niej, jaka była zanim byliśmy razem, w tamtych dniach, kiedy godzinami wysiadywałem w Crashdown tylko po to, by być blisko niej. Czasami śniłem o dniu, kiedy ją uleczyłem, albo o naszym pierwszym pocałunku. Innymi razy śniłem o mniej przyjemnych wspomnieniach - Liz uciekająca z komory inkubacyjnej we łzach, albo o tej nocy, kiedy powiedziałem jej, że Tess jest w ciąży. Ale zdecydowanie najgorsze były sny, o tym jak przyszła mnie odwiedzić w więzieniu, a ja ją odesłałem. Po tych snach nie mogłem już zasnąć.
Kiedy Liz wyszła z pawilonu odwiedzin tamtego gorącego lipcowego popołudnia, czułem się jakby moje ostatni łącze z życiem, które wcześniej miałem, zostało zerwane. Wiedziałem, że nie wróci - wiedziałem dokładnie co powiedzieć, żeby to zapewnić. Nie spałem całą noc planując co mam jej powiedzieć, ale aż do momentu, kiedy te słowa wyszły z moich ust, nie wiedziałem czy będę miał siłę to zrobić. Nawet kiedy już to zrobiłem - kiedy zrobiłem wszystko co mogłem, by zapewnić, że ona już nigdy nie będzie mnie kochać - część mnie miała nadzieję, że ona przejrzy moje kłamstwa. Kiedy zobaczyłem ją siedzącą z Michaelem przy stole piknikowym, wyglądającą na małą i zagubioną, chciałem tylko iść do niej i ją przytulić. Myślałem, że powstrzymanie się od tego było najtrudniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobiłem. Ale później było gorzej.
Wiedziałem co zrobiłem, kiedy powiedziałem jej, że noc kiedy się kochaliśmy była "dobra". Chciałem jej powiedzieć, że to był cud, że gdybym umarł dzisiaj albo za pięćdziesiąt lat to by była ostatnia rzecz, o której bym pamiętał po tej stronie śmierci. Ale wiedziałem co muszę zrobić. Chciałem, żeby Liz miała dobre życie - chciałem, żeby była bezpieczna, szczęśliwa i odnosiła sukcesy. Wiedziałem, że nie będzie mogła tego zrobić, jeśli będzie się trzymać Kalifornii, czekając aż wyjdę z więzienia. A Liz by czekała - wiedziałem, że by czekała. Tak bardzo mnie kochała.
Kiedy strażnicy przyszli, by zabrać mnie z powrotem do celi, czułem się rozbity na milion kawałków. To, co zrobiłem Liz, ciążyło na mojej duszy tak bardzo, że czułem jakbym nie mógł oddychać. Później, kiedy zaczęło do mnie docierać, że to podziałało i że spędzę całe życie bez niej, nic się nie liczyło. Ledwo się przejmowałem czy będę żył czy umrę. Powoli, stopniowo, zacząłem sobie uświadamiać, że życie z tą pustką jest możliwe, ale część mnie umarła. Nigdy nie będę tym chłopcem, który trzymał Liz w ramionach na pustyni, tym, który wierzył, że możemy stworzyć swoje własne przeznaczenie. Nigdy nie będę tym chłopcem, którego ona kochała.
Jak to możliwe, że wciąż za nią tęsknię? Zapytałem sam siebie. Dziesięć lat powinno wystarczyć, by rany się zagoiły. Ale kiedy przypominałem sobie jej łzy, to równie dobrze mogłoby być wczoraj. Nigdy nie przestałem o niej myśleć, zastanawiać się gdzie jest. Kiedy światło poranka zaczęło prześwitywać przez kraty mojej celi, zastanawiałem się co ona widziała - czy już nie śpi, przygotowując się do kolejnego dnia swojego - jak miałem nadzieję - spełnionego, szczęśliwego życia. Czy może spała spokojnie... w ramionach innego mężczyzny.
Westchnąłem ponownie i zamknąłem oczy. Było jeszcze za wcześnie, żeby wstać. Gdybym teraz wstał z łóżka, ten dzień nie miałby końca. Więc przewróciłem się na bok, najlepiej jak umiałem blokując odgłosy innych mężczyzn wokół mnie i skoncentrowałem się na wspomnieniach tego jak kochałem się z Liz. Nigdy nie przestało mnie zadziwiać, jak żywe były te wspomnienia - po dziesięciu latach ciągle pamiętałem każdy moment. Jeśli wystarczająco się skoncentrowałem, mogłem poczuć zamach jej włosów - niemal poczuć jej ciało poruszające się pode mną. W tych chwilach czułem prawie, że żyję.
Tamtego ranka, kiedy leżałem tam z zamkniętymi oczami, przypomniałem sobie jej ręce wślizgujące się pod moją koszulę, pozostawiając za sobą ślad ognia jakiego nigdy wcześniej nie czułem. Przypomniałem sobie jej głos, szepczący, że kocha mnie i tylko mnie. Wspomnienia przepłynęły przeze mnie niczym fale i wszystkie lata pomiędzy rozpłynęły się.
I nagle byłem gdzie indziej, w wielkim pokoju oświetlonym masywnymi żyrandolami, wiszącymi nad moją głową. Podłoga lśniła złotym blaskiem pod moimi stopami i wyczułem muzykę narastającą wokół mnie. Inne rzeczy również mignęły mi przed oczami... pomieszczenie pełne ludzi i stoły zapełnione niezliczoną ilością przedmiotów... olbrzymi niebiesko-biały budynek na końcu ścieżki wysypanej białym żwirem... i na końcu, pierścionek - srebrny, z okrągłym, złotym kamieniem pośrodku...