![Twisted Evil :twisted:](./images/smilies/icon_twisted.gif)
W tej części wprowadzona zostaje kolejna postać i jej przemyślenia, Kyle. W końcu ktoś musi pomóc Liz
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
część 7
Muszę. Usiąść. Muszę. Oddychać. Muszę...
Co muszę? Ledwie mogę pozbierać myśli. Jeden telefon, którego nie spodziewałbym się za milion lat. Maria żyje. Maria żyje. I ma dziecko. Nasedo nas okłamał. Okłamał Michaela. I Maria mu na to pozwoliła. Zabiłbym tego sukinsyna, jeśli już nie byłby martwy. I Amy...Amy. Wciąż nie może przestać mnie matkować, po tych wszystkich latach...co mam zrobić?
Spakować się. Muszę złapać samolot. Idź do pokoju i spakuj się.
Wrzucam rzeczy do torby, a słowa odbytej rozmowy wciąż brzmią w mojej głowie, jak zepsuta płyta...
~~~
Dzwonek. Spoglądam na zegarek...pierwsza w nocy. Kto, do cholery, dzwoni do mnie o pierwszej w nocy? Oby to było pilne. Odbieram telefon. „Oby to było pilne.” Cisza. Kto, do cholery, jest po drugiej stronie?
„Kyle, tu Liz.” Liz? Po co dzwoni do mnie o tej godzinie? Wydaje się być poważna.
„Liz, co się dzieje? Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?” Przerwa. Chyba szlocha.
„Nie, nie jest w porządku. Nic nie jest w porządku...nie mam z kim porozmawiać...o tym.” O czym?
„O czym, Liz?” Słyszę jak bierze kilka głębokich oddechów.
„Maria żyje, Kyle. Żyje i nic jej nie jest i jest w moim szpitalu.” Maria. Żyje? „Kyle, jesteś tam?” Jej głos jest pełen troski.
„Tak, Liz, wciąż tu jestem.” Moje oddechy stają się ciężkie.
„Czuję się taka samotna, Kyle...w jednej chwili zabieram dziewczynkę do jej matki...i potem ona tam jest...leży w szpitalnym łóżku...” Szpitalne łóżko?
„Liz, co się stało? Czy wszystko z nią w porządku? To znaczy, co się stało? Nie rozumiem...” Moja głowa zaczyna wirować. A Liz wciąż szlocha po drugiej stronie.
„Liz...powiedz mi co się stało.”
„Dwa dni temu przywieziono nam z wypadku matkę i córkę. Katie wzięła matkę, ja wzięłam córkę. Kyle, nie potrafię tego wyjaśnić. Czułam ogromną potrzebę ocalenia tej małej dziewczynki. I udało się. Obie są w porządku. Kyle, matką była Maria.” Co? Matką? Dobra, jestem całkiem zagubiony. Liz mówi dalej. „I zabrałam ją, Kaelę, żeby zobaczyła się z matką, i ona tam była...cała i zdrowa...żywa...w moim szpitalu...jako pacjentka Katie. Nie powiedziała niczego przed Kaelą, ale widziałam to w jej oczach. Błagające mnie, żebym nic nie mówiła. I nie powiedziałam, Kyle. Nie powiedziałam.” Boże, biedna Katie. Była miłość jej męża żyje. A Michael? Dlaczego Liz nikomu nic nie powiedziała? Dlaczego dzwoni do mnie?
„Kyle, pełne imię Kaeli to Michaela. Ona jest córką Michaela.”
Córka Michaela? Michael ma córkę? Co się stało...tamtej nocy? Co ona robi...żywa?
„Liz...jak? To znaczy, co się stało? Dlaczego nie chce, żebyś komukolwiek powiedziała?” To za dużo, zdecydowanie za dużo. Nie mogę nawet jasno myśleć. Boże, Amy. Amy. Jej Maria żyje i ma dziecko. Dlaczego była ‘martwa’?
Głos Liz jest po prostu...smutny. „Nie jest taka sama, Kyle. Nie jest taka sama. Jej iskra znikła. Jest taka...taka...smutna...i zagubiona. Boi się, Kyle...boi się wszystkiego...żyła tym kłamstwem przez wiele lat...jest zagubiona w tym wszystkim...” Wciąż płacze.
To ją rozrywa. Cholera, śmierć Marii rozdarła nas wszystkich. Nikt z nas nie był już po tym taki sam. Już nie byliśmy ‘nieśmiertelni’. Liz, Alex i ja trzymaliśmy się siebie nawzajem kurczowo, po tym jak dowiedzieliśmy się o ‘tym’ i rozdzielono nas od reszty. Liz była w rozsypce. Nie ma lepszego słowa, żeby to opisać. Maria była więcej niż jest najlepszą przyjaciółką, była jej ‘siostrą’. Nie miała przy sobie Maxa, żeby pomógł jej przez to przejść, a Alex...Alex zawsze był...opanowany. Stracił to...spędził kilka dni w szpitalu. A ja...ja nie mogłem uwierzyć, że ‘trąba powietrzna’ nie żyje. Maria była naszą skałą...była naszym zdrowym rozsądkiem...mój tata obwiniał się...o to, że powinien był ją w jakiś sposób chronić. Dla Amy. Naprawdę ją kochał. Było coś magicznego w Marii. Czasem jej energia wystarczała dla nas wszystkich. Max i Maria też byli bardzo blisko, zniszczyło go to. Był przywódcą. A ona była jego odpowiedzialnością. Isabel też była wrakiem człowieka. Kochała Marię, bo ona zaopiekowała się Michaelem. A Michael...umarł...tamtego dnia. Jego oczy stały się...puste...zostawiał nas. Czasem na kilka dni, czasem na tygodnie. Spędzał ten czas z Nasedem. Nie-człowiekiem. Nikt nie mógł do niego dotrzeć. Poza Amy. Ale o tym dowiedziałem się później...
Nie mogę już więcej znieść płaczu Liz. „Liz, powiedz mi, co stało się tamtej nocy. Co ci powiedziała?”
Liz zrelacjonowała mi, co się stało, co Maria powiedziała jej o tamtej nocy i latach, latach po niej. Usiadłem na kanapie, oszołomiony, starając się to ogarnąć. I mimo to, nie rozumiem. Dlaczego nigdy nie wróciła...po tych wszystkich latach...jak mogła zaufać Nasedo...jak mogła tak po prostu od nas odejść...Maria zostawiająca Michaela...nikt z nas nigdy by się tego nie spodziewał.
Czuję jak moja nienawiść do Naseda zaczyna wrzeć. Oczywiście, musiał umrzeć. No jasne. I jak Liz opisała Marię...Boże. Wydaje się być kimś całkiem innym niż Maria, którą znaliśmy i kochaliśmy. I jest mamą. Córki Michaela.
„Kyle, potrzebuję cię tutaj. Nie mogę tego znieść...nie mogę. Nie mam nikogo, z kim mogłabym o tym porozmawiać. Nikogo. Maria nas potrzebuje...nie wie o tym...ale tak jest. Nie mogę znieść jej w takim stanie...jakby była duchem. Nie jest dobrze, Kyle, nie jest dobrze. I nie mogę powiedzieć Maxowi ani Isabel, powiedzieliby Michaelowi...i nie mogę powiedzieć Alexowi, bo nie wiem jakby to zniósł...i nie mogę powiedzieć Michaelowi...Boże Michael. I Katie...co mam jej powiedzieć? ‘Tak przy okazji, twoim nowym pacjentem jest martwa miłość Michaela?” Głos Liz się załamuje. Ciężar świata jest na jej barkach. Wybrała, na razie, lojalność wobec Marii. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.
„Liz...przyjadę. Coś wymyślimy. Postaraj się uspokoić, dobrze? Za niedługo będę.”
Wyczuwam ulgę w jej słowach. „Dziękuję, Kyle.”
~~~
Mój samolot zaraz ląduje. Rozmawiałem z Liz rano, przed odlotem, na razie nikt nie będzie wiedział, że jestem w mieście. Wciąż nie wie, jak powie Marii, że przyjeżdżam...ale coś wymyśli. To Liz. Wiem tylko, że zamierzam zająć się Marią. Dla Amy, dla Liz, dla wszystkich. Jeśli jest z nią tak źle, jak Liz mówiła, że jest...wyciągniemy ją z tego. Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć, że jej ‘śmierć’ byłaby dla kogokolwiek dobrym rozwiązaniem...po prostu nie wiem...ale jest moją ‘siostrą’ i zamierzam się nią zaopiekować.
*****
Kolejny dzień, kolejny kryzys. W szpitalu mamy urwanie głowy, przywieziono ofiary cztero-samochodowego karambolu. Po zajęciu się rannymi, udałam się do Lauren, żeby zobaczyć jak się czuje.
Dziś jest zdecydowanie weselsza. Już odwiedziła ją Kaela...najsłodszy mały dzieciak...i jej karta wygląda świetnie. Prawdopodobnie wypiszą ją za dzień albo dwa.
„Wygląda na to, że twoja córka jest najlepszym lekarstwem. Badania wyszły bardzo dobrze.” Uśmiecha się. Po raz pierwszy nie wygląda na tak smutną...jej oczy są trochę jaśniejsze.
„Tak, to prawda. Wystarczy, że jest przy mnie, a poradzę sobie ze wszystkim. To pewnie ta jej energia.” Nie potrafię powiedzieć, co jest w niej takiego, ale czasem czuję się jakby mnie oceniała, albo coś. Może to tylko ja. Liz wciąż zachowuje się nieswojo, a ja nie mogę tego znieść. Może doszukuję się w innych jakichś dziwacznych reakcji, starając się ich rozszyfrować, skoro nie mogę rozszyfrować Liz.
„Tak, zdecydowanie jest jak wulkan energii. Ma to po tobie czy po ojcu?” Whoa. To ją zdecydowanie wytrąciło z równowagi. Jej odpowiedź jest cicha. „Po mnie”.
„Przepraszam. Nie powinnam wspominać o ojcu. Rozumiem, że nie utrzymujecie kontaktu?”. Wygląda...smutno?
„Nie, nie widzieliśmy się od...od bardzo dawna.” Nie czuje się swobodnie w tym temacie. Następny temat.
„Wygląda na to, że spędzisz tu jeszcze tylko dzień albo dwa. Chciałabym, żebyś zgłosiła się na badania kontrolne po wyjściu, ale mam przeczucie, że wszystko będzie w porządku. Cieszę się, że tak dobrze ci idzie”. Dobrze, znowu się uśmiecha.
„Dzięki”. Właśnie wtedy drzwi otwierają się i wchodzi młoda kobieta. „Lauren?” Lauren uśmiecha się do niej. „Cześć”.
Obserwuję, jak te dwie kobiety witają się. „Boże, martwiłam się. Przepraszam, że nie mogłam przyjechać wcześniej, ale Nathan miał ospę wietrzną i nie mogłam znaleźć nikogo, kto by się nim zajął. Właśnie widziałam Kaelę, świetnie sobie radzi. Zadawała miliony pytań o Nathana. Ci dwoje są sobie przeznaczeni, mówię ci.”
Zostawiam je razem, zadowolona, że Lauren ma gościa. Martwiłam się o to. Chyba nikt poza mną i Liz jej nie odwiedzał. Spoglądam na zegarek i zdaję sobie sprawę, że spóźnię się na lunch z Michaelem. Cieszę się, że już wrócił. Włoskie żarcie. Tak, włoskie brzmi dobrze.
*****
Coś jest wciąż nie tak z Liz. Max powiedział, że ostatniej nocy była wyraźnie przygnębiona, cuchnęła papierosami i wydzwaniała do kogoś w środku nocy. Martwi się i ma nadzieję, że Katie albo ja coś z niej wyciągniemy. Nie cierpi nie wiedzieć, co się z nią dzieje.
Jest w pokoju dla pracowników. Jestem tu umówiony z Katie, idziemy na lunch. „Cześć, Liz...co u ciebie?” Była gdzieś daleko ze swoimi myślami. „Oh, cześć Michael. Wszystko w porządku. Mamy dziś dużo pacjentów z tego wypadku. Katie pewnie wszystko ci o tym opowie. A co u ciebie? Jak tam Amy?” Kłamczucha. Wygląda na to, że nic mi nie powie. Dręczy mnie to. Zazwyczaj ona i ja świetnie się dogadujemy.
„Dobrze. Dobrze jest być znowu przy Katie. Czasami Roswell jest trochę przytłaczające. U Amy świetnie. Ona i Jim są szczęśliwi, a ona cieszy się moim szczęściem. Czasem myślę o niej jak o mamie, wiesz?”
„Tak, Amy ma zdecydowanie do ciebie słabość. Zawsze miała.” Taa, jasne. Pamiętam pewną gazetę, którą któregoś ranka dostałem po głowie. Ale tak, Amy była dla mnie dobra.
Mam ochotę ją przeskanować, ale ustaliliśmy zasady. Nie używasz tego dopóki nie musisz. To jak pogwałcenie. Wystarczę, że ją dotknę i mogę wydobyć z niej, co tylko zechcę. Cokolwiek. Chyba Max i ja będziemy musieli zaczekać. Może Katie coś wie.
„Jak poszła wizyta Kaeli u jej mamy?” Co to miało być? To było zdecydowanie dziwaczne...
„Um, poszła świetnie. Zgodnie z zaleceniem lekarza. Od razu poprawiła swojej mamie nastrój.” Nie mogła wymówić tego zdania jeszcze szybciej? Nie wiem, o co chodziło, ale to pytanie zdecydowanie wytrąciło ją z równowagi.
Drzwi się otwierają i oczy Liz robią mały przeskok. „Cześć, skarbie.” Ah, Katie.
„Zostawię was gołąbeczki samych i pójdę na obchód. Porozmawiamy później.” I Liz wyszła.
Katie też zauważyła jej dziwną odpowiedź. „O co chodziło?”
„Nie wiem, Max mówi, że coś jest z nią nie tak. Myślałem, że ty będziesz wiedziała, o co chodzi.”
„Nie. Ale zachowuje się dziwnie od wczorajszego popołudnia. Max nie wie?” Też myśli, że to dziwne. Ci dwoje mogli pisać o sobie powieści, a teraz wszyscy o czymś nie wiemy. Może spróbuję z nią pomówić później.
Chwyta moją dłoń. „Chodźmy stąd. Mam tylko godzinę i myślę, że Stacio...co myślisz o włoskim jedzeniu?” A kogo to obchodzi? Chcę tylko spędzić z nią trochę czasu.
„Świetnie.”
*****
Dziękuję ci, dziękuję ci, dziękuję ci Kyle. Michael i Katie wyszli na lunch, więc będę mogła z łatwością przyprowadzić go do Marii. Ona mnie za to zabije, ale nie mogłam już tego znieść. Nawet nie mogłam spać obok Maxa przez dwie godziny, żeby nie zwariować. Więc zadzwoniłam do jedynej osoby, do której mogłam zadzwonić. Kyle. To było takie proste. Kto inny mógłby zrozumieć...kto byłby najodpowiedniejszą osobą dla Marii? Ona i Kyle mieli ze sobą dobry kontakt i on zdecydowanie będzie najmniej dla niej szkodliwy. Wystrzeli z jakimiś żartami, otoczy ją opieką i może wbije jej trochę rozumu do głowy. A może żyję w bajkowym świecie.
~~~
Tam jest! „Liz...dotarłem tak szybko, jak tylko mogłem. Jak sobie radzi?”
Ulga. To wszystko, co czuję, ulga. Nareszcie jest tu ktoś, z kim mogę o tym porozmawiać. Biorę go pod ramię i prowadzę do jej pokoju. „Dobrze. Jak długo jest przy niej Kaela, jest dobrze. Z jej karty wynika, że wyjdzie ze szpitala za dzień albo dwa. Myślę, że możesz z nią zostać. Mam przeczucie, że będzie chciała uciec. To znaczy, rozmawiałyśmy wieczorem, ale ona wciąż się boi, Kyle. Częściowo nic nikomu nie powiedziałam, właśnie dlatego, że nie jestem pewna czy ona poradziłaby sobie z tym. Psychicznie. Jest już wystarczająco krucha, no a ja, to ja.”
Chciałabym móc być silna za nas obie, żeby móc utrzymać to przynajmniej przez dwadzieścia cztery godziny, ale nie mogłam. Martwię się o nią...o jej stan. Cała przeszłość wróciła. Nie wydaję mi się, żeby teraz mogła stanąć z kimkolwiek twarzą w twarz. Jeszcze nie teraz. I właśnie dlatego Kyle to świetny wybór. Może być jej ‘wielkim bratem’...i potrzebuje przyjaciół...prawdziwych przyjaciół.
„Zrozumiałem, Liz. Żadnego ‘dochodzenia’. Będzie ciężko, ale dam radę. Wbijemy jej do tej blond główki trochę rozumu. Przywiozłem nawet lalkę-kosmitę, którą Amy przysłała mi na ostatnie święta. Nie jestem pewien, czy się przyda, ale może dla Kaeli. Jeśli będzie dobrze szło. ‘Zaparkuję’ jej to w głowie, aż się przełamie.” Uwielbiam Kyle’a. Może użyć anioła Amy. Możliwie jedyny inny anioł, który może na nią wpłynąć – jej matka. I ‘zaparkuje’ to w jej głowie, aż się przełamie. Kiedy jest zdeterminowany...no cóż, powodzenia. W końcu to Valenti.
To zabawne. Za każdym razem, kiedy zbliżam się do jej pokoju, zatrzymuję się. Bojąc się tego, co mogę zobaczyć w środku. Bojąc się, że sobie to wymyśliłam. Że jej tam nie będzie, kiedy następnym razem otworzę drzwi.
„No dobra, Kyle. Zaczyna się. Ona mnie zabije. Ale pamiętaj...nie jest taka sama...w ogóle. Jej oczy ci wszystko powiedzą. Są po prostu – zagubione. Mam nadzieję, że dobrze robimy.” Mam nadzieję, mam nadzieję, mam nadzieję.
Kyle ściska mnie, uspokajając, że wszystko jest w porządku. „Tak, Liz, postępujemy właściwie. To Maria. Nasza Maria. Nie jakaś Lauren Barret. Nasza Maria. I czy to rozumie czy nie, potrzebuje nas. I my wszyscy jej potrzebujemy. Mam zaległości w rozpieszczaniu siostrzenicy.”
Tak, uwielbiam go. Właśnie dlatego po niego zadzwoniłam. To może być klucz do pozbycia się ‘Lauren’ i przywrócenia Marii. Uśmiecham się do niego. Uśmiechem, który mówi miliony różnych rzeczy, ale głównie ‘dziękuję’.
„Teraz...jest przykuta do tego łóżka, prawda?” Tak...cała miłość otaczająca Kyle’a. I tu zaczyna się miejsce bez odwrotu.