The Gravity Series: Gravity Always Wins [by RosDeidre] cz.45
Posted: Tue Apr 27, 2004 10:49 pm
![Image](http://www.rosdeidre.com/deidre/gravityseries/gravityalwayswins/gaw.jpg)
Author?s Note: Anytime I reference ?First timeline?, I mean the timeline that Future Max and Future Marco traveled back from in HOW TO DISAPPEAR COMPLETELY. But nearly the entire story will be set in what I refer to as ?New Time Line??which means the timeline that occurs from the point Max and Liz change events after The End of the World.
DISCLAIMER: No infringement is intended with respect to Melinda Metz, Jason Katims, or Radiohead. These characters don?t belong to me (well, except Marco), I?m just borrowing them. Many thanks to all the wonderful creative talent that created this world that I can now explore.
Rating: NC-17
GRAVITY ALWAYS WINS
Prolog
2010—FIRST Timeline
Marco jechał pustynną szosą, zimne nocne powietrze przenikało go na wskroś mimo skórzanej kurtki. Pędził niemal 80 mph, ale podkręcił silnik motocykla jeszcze mocniej. Kto by go opłakiwał gdyby zdarzył się jakiś wypadek ?
Nikt. Dwie osoby, które tyle dla niego znaczyły teraz nim pogardzały. I to się nigdy nie zmieni.
Był zdrajcą.
Miał w sobie zupełnie czarne serce. A jak to miało się inaczej skończyć ? Obojgu sprawił dzisiejszego wieczoru ogromny ból, nic nie można było już zmienić.
Nie do wybaczenia...więc może zasługiwał na śmierć, płacąc za swoją zbrodnię. Może przynajmniej ona zakończy tę udrękę męczącą go przez cały poprzedni rok, kiedy tak haniebnie kochał żonę swojego najlepszego przyjaciela.
Ale Max Evans był nie tylko jego przyjacielem. Och, to ktoś znacznie więcej. Był człowiekiem, któremu przede wszystkim przysięgał wierność i ochronę, za którego ręczył własnym życiem. A kiedy Marco złożył przysięgę przed radą, został na zawsze wyznaczony do osobistej ochrony króla. To ogromny zaszczyt, odpowiadać za bezpieczeństwo królewskiej pary ale dzisiaj roztrwonił wszystkie, złożone wcześniej obietnice.
Zdradził nie tylko Maxa i Liz ale także Serenę... i innych - tak wielu ludzi którzy mu bezgranicznie ufali.
Jeszcze mocniej docisnął pedał gazu, niemal do końca, szukając i pragnąc śmierci.
Ale nawet wyobrażając ją sobie i mając jej poczucie, coś w nim krzyczało do nich...do Liz. Nigdy nie zapomni tego co zobaczył w jej twarzy kiedy ją dzisiaj pocałował, nie zapomni szybkich błysków jakie przez niego przepłynęły, w tej krótkiej, kradzionej chwili zbliżenia mimo, że tak bardzo mu się opierała.
Przeraził ją w tamtym momencie – przecież zawsze był dla niej źródłem siły, był jej obrońcą. Ich obrońcą.
Przez to co zrobił złamał jej serce...zbezcześcił ją. Nie do przyjęcia dla Maxa. Doznawał tylu emocji, żadne z nich nie miało jednak związku z namiętnością czy pożądaniem.
Pocałował ją a ona zaraz odepchnęła go gwałtownie od siebie w stronę niewielkiej półki na książki wystającej ze ściany ich sypialni. Trzasnął głową o krawędź, pamiątkowy wazon jej babki spadł na podłogę – jedyny cenny przedmiot jaki zawsze zabierała ze sobą gdy przeprowadzali się do innego mieszkania. I kolejny raz na jej twarzy zobaczył przebłysk gorzkiego bólu.
Resztki normalnego życia rozbiły się w kawałki u jej stóp.
I wtedy wróciła świadomość palącego bólu, pulsującego wzdłuż czoła i brwi. Poczuł ściekającą do oczu krew w chwili kiedy do pokoju wpadł Max, zaskoczony tym co się stało.
Wzburzony Marco uprzedził go i nie zwracając uwagi na Liz opowiadał jakieś szczegóły, tłumacząc że to była nieszczęśliwa pomyłka. Powinien był pamiętać, że Max nie zechce go wysłuchać zanim Liz wszystkiego mu nie wyjaśni. Max był zbyt opiekuńczy wobec niej – zbyt zaborczy – i niczego od niego nie przyjmie zanim wcześniej nie dowie się całej prawdy.
Marco miotał się gorączkowo, a czekanie na powrót Maxa wydawało mu się wiecznością. W tym czasie próbował znaleźć sens w tym szaleńczym uczynku jakiego się dopuścił. I jedyne co bez przerwy do niego wracało to to, że związek Maxa i Liz powoli doprowadził go do obłędu. Boże, odczuwał to wszystko teraz jak jakieś potworne swędzenie, którego nie potrafił zadrapać. Bezustannie przepływało przez niego, bez względu na to z jak bardzo próbował je powstrzymać.
A najczęściej odczuwał taką namiętność do Liz – obdarzaną głęboką miłością i uwielbieniem Maxa - dla niego nieosiągalną, nawiedzającą go jak piękna zjawa. Najgorsze, że było nie do pomyślenia by mógł o tym z nimi porozmawiać. To było takie cholernie niesamowite. Wiedział, że w trójkę posiadają dar intuicji i może to był powód, że był tak bardzo otwarty na ich związek. Naprawdę nie to stawało się zbyt dokuczliwe – nie chodziło o to, że był w stanie odczytywać ich myśli lub odczuwał jakieś intymne sprawy dziejące się między nimi.
Nie, czuł się tylko nieustannie atakowany przez ich głęboką namiętność do siebie.
W dodatku nie potrafił się przestawić. Od pierwszej chwili Liz zupełnie go zauroczyła, a odkąd przysiągł jej służyć traktował ją z ogromną czułością.
Z ich związkiem było jak z iskrą spadającą w suche zarośla...niebezpiecznie się tliła. Nie miał siły by się temu opierać, chociaż na pewno próbował, każdą cząstką swojego istnienia.
Więc Marco chodził niespokojnie i zdecydował, że przyzna się do niezręcznego zachowania i obieca, że powstrzyma swoje uczucie na miesiące, nawet na lata. Uznał to za jedyny sposób by w trójkę mogli jakoś przeżyć ten okropny incydent, by wszystko było jak dawniej.
Jednak nie spodziewał się tego co wydarzyło się potem. Nie mógł uwierzyć, że Max dosłownie odrzuci go od siebie, nawet go nie wysłuchawszy. Tej nocy Max rozkazał mu odejść, a on nie miał żadnych wątpliwości co do Maxa Evansa – najbardziej prawego człowieka jakiego znał – że odwrócił się od niego, i że zakończył to definitywne.
Wtedy coś się w nim załamało, umarło. Jego król, odwracający się od niego na zawsze, zostawiający go tam na klęczkach. Marco nigdy nie klękał przed Maxem, nigdy nie prosił o łaskę...dlaczego on nie potrafił tego zrozumieć ?
Ale nie, on błagał o litość a Max wyszedł nie obdarzając go nawet spojrzeniem.
I nigdy nie będzie mógł więcej służyć swojemu królowi.
Marco siedział w najciemniejszym kącie jakiejś przydrożnej knajpy przy szosie 285. Znajdował się dosłownie w środku zupełnej niewiadomej, co zważywszy na jego obecną sytuację doskonale do niego pasowało.
Nawet nie wiedział jak się ten bar nazywa. Prócz pozalewanych, brudnych stolików było tam tylko mnóstwo dymu z papierosów. I piwo. Musiał przyznać, że cholernie było mu z tym wygodnie; pragnął zapić dzisiejszy wieczór.
Do stolika podeszła kelnerka podsuwając mu butelkę Heinekena. Skinął milcząco głową patrząc na swoje ręce. Czoło bolało jak diabli, ale to nie miało znaczenia. Pociągnął duży łyk a świat wokół niego zaczął robić się coraz bardziej niewyraźny. Bar był tak pogrążony w dymie i ciemnościach, że jego organizm tylko nieznacznie na to zareagował.
Ciężko oparł głowę o drewniane oparcie siedzenia. Gdy za chwilę podniósł oczy zobaczył kogoś, kto wyglądał dziwnie znajomo. Czemu jej nie pamięta ? Stała przy nim z nikłym uśmieszkiem, czuł jej obecność poprzez kłęby dymu.
- Witaj Marco – powiedziała gardłowo – W końcu się spotkaliśmy.
Podniósł głowę, zmrużył oczy, starał się chociaż trochę rozjaśnić myśli – Znam cię ? – zapytał.
- No cóż, powiedzmy, że znasz – odpowiedziała. Nie pytając usiadła i przysunęła się do niego.
– Na pewno wcześniej mnie widziałeś, co prawda nie w takich okolicznościach.
Chwilę jej się przyglądał. Jasne włosy, niebieskie oczy...dużo włosów, poprawił się...długie i migotliwe. Drobna sylwetka...
- Tess – powiedział w końcu upijając kolejny łyk piwa - Tess Harding.
Uśmiechnęła z satysfakcją – Potrafisz patrzeć, co ?
- Taką mam pracę – odpowiedział głucho nie dając się wciągać w jej gierki.
Co ona knuje ? Skąd się tu nagle wzięła, w nocy ? To wszystko nie miało sensu, ale jego myśli były teraz mętne, przyćmione i niewyraźne.
- Tak – mówiła powoli – Jasne, widzę z jakim szacunkiem Max traktuje pracę, którą dla niego wykonujesz – w jej ostrym głosie brzmiała gorzka ironia.
Podniósł oczy i spotkał jej wzrok, patrzyła na niego znacząco, oczy jej zapłonęły.
Mój Boże, wiedziała. W jakiś sposób wiedziała.
A może to umysł płata mu figle. Nagle piwo wydało mu się wyjątkowo złym pomysłem. Pochylił się do przodu, oparł łokcie na stoliku i schował twarz w dłoniach. Za wszelką cenę powstrzymać ten kręciołek.
- Co ty tu robisz – cicho jęknął – Czego chcesz, Tess ?
- To dość proste – odpowiedziała zdrapując etykietkę z jego butelki – Chcę ciebie.
Marco powoli podniósł głowę i spotkał jej oczy – przysiągłby, że słyszy gdzieś w sobie jak go nawołuje i ponagla.
I wiedział, że nie będzie z tym walczył, nie dzisiaj.
Wrogowie Maxa zaplanowali swój atak niezwykle starannie.
Objęła go ramionami w pasie, trzymając się mocno kiedy odpalał silnik i wyjeżdżał sprzed baru. Natychmiast wytrzeźwiał kiedy go pocałowała, długo i powoli, przywracając do rzeczywistości. Do tego co zaplanowała potrzebny był jej z jasnym umysłem – w ten sposób będzie przyjemniej niż gdyby jutro obudził się z przytępioną pamięcią.
Motor jeszcze trochę przyspieszył więc przycisnęła się mocniej zaciskając wokół niego ręce – od razu zaskoczona czując pod dłońmi gładkie i napięte mięśnie brzucha. I miał takie gorące ciało – nie jak u Skórów których wykorzystywała. Ciało Marco było jak wytwarzający ciepło generator.
Oparła policzek o jego plecy, wdychała zapach skórzanej kurtki i przez krótką chwilę miała wrażenie, że się rozpłacze.
Wyobraziła sobie, że Marco jest po prostu miłym mężczyzną, którego ramiona mogą dawać ogromną pociechę...poczucie bezpieczeństwa. Gdyby szukała tylko takich rzeczy w życiu.
Ale była wojowniczką i to pragnienie po chwili umarło.
Jedyna rzecz jakiej tej nocy potrzebowała to pokój w tanim motelu, wynajęty gdzieś na tym samotnym pustkowiu...i w rezultacie zwycięski powrót do obozu Khivara. Ale tam na nią nie czekała żadna miłość.
Leżał nagi na plecach. Tess wspięła się na niego, zdejmując bieliznę i klęcząc przebiegła po nim wzrokiem. Musiała przyznać, że ją oszołomił. Smagła skóra była tak wspaniała, kiedy przesuwała palcami po wewnętrznej stronie ud, pokrytych miękkimi, czarnymi włosami.
Były cudownie umięśnione i z przyjemnością przeciągała po nich rękami. Potem dłoń powędrowała dalej, do obfitej kępy czarnych włosów między nogami, wzięła go do ręki. Wydał miękki okrzyk, z ciekawością podniosła na niego wzrok.
Miał mocno zaciśnięte oczy, na twarzy tańczył wyraz bolesnego zachwytu. Zaczęła przeciągać pocałunki w dół, wzdłuż twardego brzucha, niżej...jeszcze niżej i wzięła go teraz do ust. Krzyknął głośniej kiedy ujęła go głębiej, by za chwilę go zostawić. Wydyszał jej imię trzymając ją mocno za ramiona.
Sprawiało jej przyjemność doprowadzanie go niemal do granic. I przez krótką chwilę zwyczajnie polubiła czas w którym z nim przebywała ale zaraz porzuciła tę myśl. Nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek uczucie do tego mężczyzny... tym bardziej, że dochodzące od niego emocje były tak silne i intensywne. Trudno byłoby się im oprzeć zwłaszcza, że opuściła go intuicja i tak bardzo się przed nią otworzył. Może tylko na chwilkę, pomyślała.
A gdy uchyliła do niego swoje uczucia, doznała silnych wizji – i dotarło do niej coś, w co trudno było jej uwierzyć.
Był pierwszy raz z kobietą.
Tu mogła wykorzystać swoją przewagę.
Odsunęła się i z góry go obserwowała. Leniwie otworzył oczy...wyczytała w jego twarzy przyjemność. Tak, to odniosło skutek, w porządku.
- Jesteś prawiczkiem – roześmiała się cicho. W ciemnych oczach pojawił się błysk – czego ? tego nie była pewna. Jakby na moment ogarnęła go panika, jednak za chwilę emocje znikły, zostały zastąpione czymś surowszym...chłodem.
- Kto chciałby się ze mną kochać, Tess ? – zapytał drwiąco zsuwając ręce z jej ramion. Rysy twarzy nagle zobojętniały i nie mogła już z niej nic wyczytać.
Odgrodził się od niej...teraz, kiedy nie powinien tego robić.
Podciągnęła się wyżej i klęcząc nad nim, przysunęła do niego twarz na odległość oddechu – Taki piękny mężczyzna jak ty może przebierać.
Jęknął kiedy znowu mocno ścisnęła go w dłoni – Ohh...tylko to był w stanie wyszeptać i pociągnął ją w dół, gwałtownie biorąc jej usta w swoje.
Zobaczyła w jego oczach migoczące zadowolenie kiedy nazwała go pięknym. To dobrze. A jakiś cichy głos podszepnął jej jeszcze coś...On jest piękny...nieprawdopodobnie piękny. Zaparło jej dech kiedy go dzisiaj zobaczyła. Czarne włosy miał zmierzwione wiatrem od jazdy na motorze, intrygujący wygląd uzupełniała skórzana kurtka i wytarte dżinsy. Od wielu miesięcy obserwowała go z daleka a dzisiejszej nocy od razu przykuł jej uwagę. W tej przelotnej chwili kompletnie zburzył jej spokój śródziemnomorską urodą...wspaniałymi, czarnymi oczami.
Pogłębił szorstki pocałunek, podniecony językiem badał jej usta. Czuła jak serce zaczyna się w niej dziko ścigać. To niepotrzebne, przypomniała sobie. Jesteś tu, tylko w jednym celu.
I tą myślą zgasiła w sobie cichy głos pożądania raz na zawsze.
Rozbawił ją mój brak doświadczenia, pomyślał Marco. To finał upokarzającego dnia. Czuł się tak cholernie bezsilny gdy obrysowywała palcami wzory na jego nogach, kiedy trzymała go w rękach i pieściła, a potem wzięła go do ust. I teraz gdy pocałunki stawały się coraz bardziej gwałtowne...pełniejsze, a ona dotykając go z takim wyczuciem zabierała go w miejsca wcześniej mu nieznane...po prostu tracił kontrolę. Wiedział, że dochodzi do granicy od której nie ma odwrotu.
Ta kobieta nie tylko trzymała go w dłoni, ona miała go całego...Nawet jego duszę.
Bo nikt tego w taki sposób z nim nie robił – nikt nie dał mu tyle przyjemności. Pełnił służbę, tak długo był żołnierzem, zawsze sądził, że należy do innych. A jednak dzisiejszej nocy ona czciła jego ciało...i czuł się z tym tak diabelnie dobrze.
Głębokie nacięcie na czole boleśnie pulsowało. Przeciągnęła po nim delikatnie palcem. Wyczuła jego ból ? Patrzył w niebieskie oczy, pocałunki się wyciszały a ona dotykała jego rany. Była jego przeciwieństwem. Cała jasna...złote włosy, błękitne oczy, a w nim wszystko było takie ciemne. Nawet w półmroku pokoju widział jak jego oliwkowa skóra wygląda przy jej pięknej karnacji. Opuszkiem palca przeciągnęła po pulsującym miejscu.
- Pozwól mi to usunąć – odetchnęła. Podniosła rękę żeby mu pomóc ale chwycił ją mocno za nadgarstek.
- Nie – warknął.
Zaskoczona uniosła brwi – Dlaczego nie ? - powoli wypuścił jej rękę a ona znowu delikatnie przesunęła palcem po nacięciu. Cofnął się z bólu.
- Chcę mieć bliznę – szepnął – Chcę zapamiętać tę noc...od teraz.
- Ale cię urządzili Marco, co ? – zapytała poważnie ale miał wrażenie, że chyba z niego kpiła. Zaczęła go całować wzdłuż linii szczęki.
Miękko jęknął – Jasne, a teraz ty mnie urządzisz inaczej...
- Byłeś taki samotny – szepnęła mu do ucha. Drażniła językiem płatek ucha by za chwilę pociągnąć go zębami. Jak mógł się temu opierać ? Nie dbał o to czego naprawdę od niego chciała. To było wszystko czego dzisiaj potrzebował.
Może będzie mógł zapomnieć o Liz, tylko na jakiś czas. Liz, roześmiał się w myślach. Gdyby tu była Liz.... Ale ona nigdy nie będzie jego, nigdy nie będzie leżała w jego ramionach. Szybko pozbył się tych myśli.
- Tak...jęknął cicho w jej włosy, obejmując dłońmi pełne piersi. Jak ktoś tak szczupły może mieć tak wspaniałe ciało ? Z zadowoleniem ich dotykał i obrysowywał kciukami małe wzory wokół brodawek. Nabrzmiały pod jego dłońmi.
- Potrzebujesz tego. Potrzebujesz mnie – szepnęła przy jego policzku.
- Tak – powiedział miękko przegarniając jej włosy. Podobały mu się, tyle ich było i miał je na twarzy.
- Co będziesz ze mną robił ? - droczyła się klęcząc okrakiem nad jego nagim ciałem. Boże, była tak blisko, mógł z łatwością się w nią wślizgnąć. Wcześniej rzucił wzrokiem na kępkę jasnych włosów, a teraz ręką odnalazł ciepłe miejsce między jej nogami. Była tak niesamowicie mokra z jego powodu.
Czy pragnęła go tak mocno jak on ją ?
- To...co zawsze chciałem zrobić – z trudem łapał oddech i zaczął w nią wchodzić, ale się odsunęła.
- Nie, nie Marco. Powiedz mi – zbliżyła do niego twarz. Teraz uniosła się wyżej, mógł stracić nad sobą kontrolę zanim się w niej znajdzie.
- Chcę się z tobą kochać – odpowiedział chrapliwie.
Roześmiała się cicho i pogłaskała go po włosach – Ale to nie jest to, czego ja chcę.
Nie rozumiał do czego to wszystko zmierza. Czy nie tego chce ? Jest taka mokra, widocznie bardzo go pragnie. Ale w głębi serca wiedział po co naprawdę przyszła....wiedział od chwili kiedy zobaczył ją w tym barze.
- Więc co ? – szybko i płytko oddychał. Czuł, że za chwilę zacznie ją błagać. Chwycił ją gwałtownie za pośladki przyciągając bliżej.
- Chcę się z tobą kochać, to prawda. Ale to nie wszystko – zawahała się, wyprostowała i wpatrywała się poważnie w niego – Chcę żebyś przystał do naszego obozu...i chcę żebyś stanął po naszej stronie. Wiesz o tym, że Max nigdy nie pozwoli ci wrócić ?
Miał wrażenie jak gdyby coś przewracało mu się w piersiach i przez chwilę myślał, że może jest chory. Położyła nacisk na słowa, którym wcześniej nie pozwalał dojść do głosu.
Do diabła z nią.
Ona wie...wszystko o dzisiejszym zdarzeniu. Teraz był tego pewien.
- Prawowitym królem jest Khivar – ciągnęła, miękko odgarniając mu włosy z czoła – Max jest jedynie wodzem małej grupy rebeliantów...a dalsze panowanie nie jest jego przeznaczeniem. Przynależysz do prawdziwego króla, Marco.
Nagle, chwyciła go za przegub – tak szybko, że nie zdążył jej powstrzymać – wyzwolony, cienki snop światła oderwał się, ukazując królewski znak. Natychmiast w powietrzu zawisła jego pieczęć. Westchnął cicho próbując wyrwać jej rękę. Ale i tak zatracił się dla niej...nie ma od tego odwrotu.
- Oto kim jesteś, Marco...Max nigdy tego nie szanował. Khivar przeciwnie. On cię potrzebuje – szeptała całując go wzdłuż czoła po bolesnej ranie. Zatrzymała się przy brwiach – Ja cię potrzebuję.
Zamknął oczy, czując kłucie. Wydawało mu się, że jej usta elektryzowały ból, wzmacniały go. Próbował się odsunąć ale uniosła głowę spotykając jego wzrok. Te niebieskie głębie były takie puste ale w jakiś sposób płonęła w nich namiętność.
- Po co ci ta blizna ? - zapytała miękko.
Długo milczał patrząc na nią. Pochwycił jej twarz w obie dłonie i przyglądał się uważnie. W końcu odpowiedział a jego głos był aż za bardzo spokojny – Ponieważ ona jest tym, kim teraz jestem, Tess.
I w zalegających ciemnościach zobaczył jej słaby uśmiech.
- To dobrze – odetchnęła gładząc palcem jego brew – Więc teraz wiesz - był w stanie tylko skinąć głową. Pragnął w nią wejść...teraz. Dosyć tej zabawy.
Przysunął się bliżej, wsunął się w nią gwałtownie czując jak otacza go ciepła wilgoć. Dyszał kiedy zaczęła poruszać się w górę i w dół, dręcząc go jak w gorączce. Odrzuciła do tyłu głowę, była oszałamiająca...złota, jasna. Włosy spadały jej aż na plecy i podniósł w górę ręce plącząc w nich niecierpliwe palce. Była tym, kim nie była Liz....niebezpieczna, otwarta i wolna by mogła być jego.
Moja, pomyślał, Ona może być moja...
Ale nawet myśląc o tym i patrząc jak z odchyloną głową i wyraźną przyjemnością kołysze się na nim ...tyle zupełnie nowych doznań przebiegało teraz przez jego ciało...nawet wtedy, jakiś cichy mówił.
Ona nigdy nie będzie twoja. Ale teraz cię posiadła...od tej pory jesteś ich własnością.
A co najgorsze, nic go to nie obchodziło.
Cdn.