The River runs through it - Razamanaz + obrazek !
Posted: Wed Aug 03, 2005 6:29 pm
Tak, cóż...ninejszym zamieszczam fragment mojego prologu, do opowiadania pt: "The River runs through it'' , czyli na polski- ''Rzeka Życia".
Opowiadanie , a raczej sam pomysł zrodził się w mojej głowie już ponad rok temu, inspirowałam się tylko i wyłącznie własnym życiem. Kwestia powielających się wciąż pomysłow zmusila mnie wreszcie do działania, bo zauwazyłam, że ogarnia mnie już swoista psychoza.
Opowiadanie to saga rodzinna o naszych obcych i ludziach, odwiedzimy z nimi Meksyk, Afrykę, a także sam Antar(tak , o ten antarski wątek najbardziej się boję)
, i tylko zapewne Nan wie o co mi chodzi...W każdym razie- wkejam tu tekst , który powstał roku temu, zeby wybadać nastroje- niejako...żeby uzyskać odpiwedzi na pytanie- czy zechcecie to w przyszłosci czytać
Oto fragment prologu (akcja- Departure- więc chyba nie muszę dodawać, że jedną z bohaterek będzie Tess). Opowieść otwiera i zamyka syn Maxa i Tess, który był świadkiem niezwykłych wydarzeń :
2040 r.
Zan
Każda historia ma swój początek. Moja zaczęła się od pewnej śmierci, a jej najpiękniejsza epoka-na niej skończyła. Ową historię uwieczniłem na karatach powieści , otwierając ją słowami, które kiedyś wypowiedział mój ojciec, i które stały się moim prześladowcą : Życie jest jak wzburzona rzeka – kiedy płynie, nie sposób jej powstrzymać.
Książkę spisałem w wieku trzydziestu lat, a w rok pozniej- nagrodzono mnie Pulizerem. Trzymając w dłoni chłodną figurę statuetki żywiłem jedynie nadzieję, że książka nie okazała się lepsza od życia , które ją zdeterminowało i wciąż pozostaje dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji. Ten niespodziewany sukces, nie był bowiem osiągnięciem jednego człowieka. Był także czymś więcej niż tylko zastrzykiem gotówki dla świeżo upieczonego pisarza. Gdybym mógł określić to jednym słowem powiedziałbym, że był to triumf miłości, a dla mnie- przede wszystkim samorealizacja , duchowe katharsis.
Niestety tak to już jest , że rzeczywistość z reguły bywa przytłaczająca dla artystycznych dusz i kontrastuje z ich własnym światem, w którym zmuszeni są trwać samotnie. Podobnie było z nami-Rita, Amanda, Bonnie, Beau, Owen, Olivier , Natan i Ja. Dzieci upośledzone przeszłością własnych rodziców, szukające szczęścia w zaplątanej sieci dramatów i intryg. Zresztą,chyba skłamałem, bo na dobrą sprawę w naszej rodzinie nigdy nie było podziału na dzieci i rodziców. Wszyscy u nas rodzili się już w okowach dorosłości, tylko jedni płynęli pod prąd , a inni od razu się topili. Cóż, plątanina złudnych, trudnych do zaspokojenia pragnień, zawsze prowadzi do tragedii…Czemu więc my? Czemu tylko niektórzy zdołali ocaleć ? Po dziś dzień, oglądając rodzinne zdjęcia szukam odpowiedzi i nie znajduję jej. Są tylko twarze, które snują się w moich myślach niczym strażnicy utraconego czasu.
Wróćmy jednak do początku, do prozy zycia. Otóż będąc zwycięzcą literackiego konkursu jak na ironię uświadomiłem sobie, że w tym wszystkim nie chodzi o ideały sztuki i był to impuls. Zacząłem zauważać otoczenie, przestałem zamykać się sam ze sobą, izolować się wraz ze swoim geniuszem i bólem. Pojąłem, że muszę zarażać pasją innych i odkryć przed nimi tajemnicę , tak jak to dla mnie zrobiła Rita. Czułem przemożną chęć obdarowania tym przede wszystkim istot zranionych, ponieważ tylko one są w stanie pojąć prawdziwą , ciemną stronę człowieczej egzystencji. Decyzja nie należała do najłatwiejszych, wziąwszy pod uwagę , iż w swoim własnym domu –ja i moja opowieść-pozostajemy odosobnieni.
Kiedy patrzę na Grace, na jej roześmianą twarz i dziewczęcy rumieniec – ponownie przenoszę się do czasów najzwyklejszej szczęśliwości, czasów , w których tamta historia zalegała w najciemniejszym, zmurszałym zakątku mojego serca. I dziś- patrząc na nią wiem, że dni pierwszej młodzieńczej miłości i fascynacji nigdy już nie wrócą. Nie wróci niewinność i błogosławiona niewiedza , a razem z nimi przepadło prostego pokroju szczęście. Bo wszystko na tym świecie ma swoją cenę. W moim przypadku ceną za uwolnienie się od demonów przeszłości było odkrycie destrukcyjnej prawdy.
Weźmy ponownie Grace. Codziennie powtarza mi jaka jest ze mnie dumna, choć fakt, iż przeciera statuetkę nie mniej niż trzy razy dziennie, a kiedy przychodzą goście stawia ją na stoliku w centralnym punkcie salonu, wskazuje jednoznacznie- podziwia rzecz, a boi się moich oczu, ponieważ odnajduje w nich tamtych ludzi i tamte wydarzenia . Wtórują jej Sylvia i Jessica, chociaż z zupełnie innych, czysto prozaicznych powodów- już pierwszego dnia zasypywały mnie pytaniami, gdzie w następnym roku pojedziemy na wakacje, skoro mamy tyle pieniędzy. Z kolei według Johna, kolegi z wydawnictwa L.M.B., nagrodzenie mnie to jedyna słuszna decyzja Międzynarodowego Stowarzyszenia Literatów tej kadencji, a stworzona przeze mnie powieść powinna wejść do obowiązkowego kanonu lektur szkolnych, przynajmniej w naszym kraju. W ten sposób można na szerszą skalę pociągnąć promocję i reklamę, rzecz jasna tylko mojej książki, a nie wydawnictwa. John mimo wszystko jest kumplem i jestem skłonny uwierzyć w jego szczere intencje, nie mogę natomiast przyznać mu racji.
Po pierwsze ludzie z MSL już nie raz udowodnili, że nie zostali wybrani przypadkowo , choćby wtedy, gdy wygrała powieść Toma Bracketta Maskarada. Po drugie wcale nie chcę, żeby jakiś podrostek z kolczykiem w nosie i żelem na włosach podcierał sobie tyłek książką, która dla mnie znaczy więcej, niż dla niektórych całe życie. Poza tym męczy mnie myśl, że ktoś musiałby czytać z obowiązku relikwię, a ta historia jest relikwią.
Wiem, że to zabrzmiało wyjątkowo pompatycznie... Jestem typem utopijnego romantyka, na tle współczesności - gatunku prehistorycznego- i czasami lubię być patetyczny, bo czasami to jedyna droga , która pozwala mi wyrazić intensywność własnych przeżyć. Nie mam pojęcia czy to co napisałem na 354 stronach zasługuje na czek , czy wymierną sumą jest 40 czy 100 tys. dolarów, wiem, że to jest prawdziwe. Bohaterowie Rzeki Życia mieszkają w moim sercu tak jak mieszkali przed laty, pewnie dlatego że na zawsze odmienili moje życie, a szczególnie jedna osoba. I wiem , że nie jestem osamotniony w tym odczuciu, a dzieje się to za każdym razem, kiedy otwieram kolejny list od czytelnika zafascynowanego postacią Rity.
Pytają, czy Rita była autentyczna. Uśmiecham się, podnoszę starą, mocno sfatygowaną fotografię. Przesuwam palcami po śliskiej powierzchni, na której rysują się kształty i kolory. Znów pragnę tam być. Znów rozpamiętuję bezpowrotnie minione chwile , błądzę po znajomych miejscach pachnących dzieciństwem, nieokięznanymi marzeniami, chaosem niedokończonych nocnych rozmów …A potem kreślę słowa, czarnym atramentem rozlewają się po pożółkłym papierze-tak, Rita istniała. Nie była zwyczajną dziewczyną, była zjawiskiem w każdym calu swojej bytności. Posklejała nasze popękane dusze i odmieniła serca, zbyt skomplikowane nawet dla samego Boga, i pewnie dlatego zapłaciła najwyższą cenę. Oczywiście nie zrozumcie mnie zle- Rita nie była typową męczennicą. Zaryzykuję stwierdzenie, że wycisnęła ze szczęścia wszystko co mogła i jeszcze trochę więcej. Po prostu należała do tych, którzy zbyt mocno kochają życie by móc je wytrzymać. Jej credo brzmiało carpe diem i realizowała je z całą stanowczością , delektując się każdą chwilą, ponieważ wiedziała, że każda może być dla niej ostatnia. I jeśli przed laty byli tacy, którzy uważali że miłość mojego ojca i Liz Parker poszła na marne, to powiem wam , że Rita była jedynym powodem, dla którego miłość ta była spełniona. Każdy, kto spotkałby ją tamtego burzliwego lata 2027roku , powiedziałby to samo…
***
2001 rok , Roswell, Nowy Meksyk.
Każda Rzeka wypływa ze źródła, a każde życie zakorzenia się w historii.
Max delikatnie położył dłoń na chropowatej powierzchni ściany jaskini, rozglądając się dookoła. Wydawało mu się, że potworny zawrót głowy doprowadzi go do szaleństwa. Tysiące świateł, kolorowych plamek i odblasków-purpura, zieleń, metaliczny kobalt , zimno błękitu. Mozaika kolorów antariańskich, kolorów domu, pomyślał. Czy jednak to naprawdę będzie dom ? Westchnął cicho, osuwając się na ziemię. Spojrzał przed siebie i natychmiast przykrył powiekami głęboki bursztyn sowich oczu, przypominający teraz krople zastygłej żywicy. Oto Granilith. Przeklęty, gładki stożek , po którym ślizgały się te wszystkie niepokojące kolory, w którym szumiały pokłady obcej energii, i w którym wreszcie on- Max Evans – odbijał się jako bezkształtna masa, niezbadana materia, która jutro rozpłynie się w przestrzeni i nie pozostanie z niej nic, prócz ogromnego żalu, że nie dano im szansy. Starał się do tego nie wracać, ale było to trudne zważywszy na to, że pozostały 24 godziny. Niecała doba na zakończenie jedynego życia jakie płynęło mu w żyłach, a kto wie czym będzie to następne ?
Czas podsumowania był nieunikniony i Max nagle zdał sobie sprawę, że tak wielu rzeczy żałuje. Była to myśl przytłaczająca, myśl, która dusiła go w piersiach, bo człowiek, którego życie składa się z żalu i strachu, nigdy nie umrze z uczuciem spełnienia. A świadomość takiego końca bolała bardziej niż najbardziej traumatyczne przeżycia młodości. Czy to wszystko przeze mnie?- uświadamiał sobie. Czy to ty ich zniszczyłeś Maxie Evansie , a teraz musisz to dźwigać na swoich ramionach do końca, nawet jeśli koniec nastąpi jutro…Czy jutro będzie istnieć cokolwiek?
- Max ?- do uszu doszedł go głos Tess.
Szybko podniósł głowę. Tess stała tuż przed nim, jej przeszywająco niebieskie źrenice wolno przesuwały się wzdłuż jego twarzy.
- Przyszedłeś za wcześnie – stwierdziła kucając obok.
Zauważył, że nie wyglądała zbyt dobrze. Popękane usta i szara skóra. Przestraszył się.
- Boli cię coś ?- spytał z troską , lekko dotykając jej brzucha.
Uśmiechnęła się , czując ciepło płynące z jego dłoni i rozlewające się po jej ciele.
- Martwisz się o dziecko czy o mnie ?
Max był już zbyt zmęczony walką o to by przekonać Tess do swojej miłości, a raczej zbyt zmęczony przekonywaniem o tym samego siebie.
- Przestań-westchnął - Wiesz, że chodzi mi o was oboje…
- Piękna scenka - Michael wyrósł jak spod ziemi- Gdyby nie te dramatyczne okoliczności moglibyście startować w konkursie na idealną , amerykańską rodzinkę. Brakuje tylko domku, białego płotka i psa…
- Zamknij się - warknęła rozdrażniona Isabel, która szła zaraz za nim – Zaczynajmy już, nie mam czasu na głupoty.
- Nikt z nas nie ma czasu- powiedział Max grobowym tonem.
Teraz kiedy wszyscy zgromadzili się w jaskini, zaległo milczenie. Na twarzy Isabel złość powoli ustępowała przygnębieniu, Michael jak zwykle nie dał nic po sobie poznać, a Tess wydawała się być bardzo skoncentrowana.
W końcu Max przerwał zbiorową atmosferę apatii i napięcia, potrząsnął głową jakby chciał opędzić się od natrętnej muchy, a następnie sięgnął do niewielkiej , stojącej w rogu paczki z dykty. Przez moment jeszcze się wahał, bo przyszło mu na myśl, że to dziwne , iż w tym leciutkim, małym pudełku zamknięto całe ich przeznaczenie. Czuł strach przed podważeniem wieczka, jakby trzymał w rękach ich własną Puszkę Pandory.
- Max, czy zamierzasz nad tym medytować, czy może czekamy na Kyle'a i Buddę żeby mogli to poświęcić na drogę ?- odezwał się ironiczny głos Michaela.
Z tą chwilą pokrywka zaszurała cicho i oczom zgromadzonych ukazał się lity, przezroczysty kamień , przypominający sopel lodu.
- To klucz. Włożony do czytnika uruchomi Granilith, który przewiezie nas do domu. Przygotowanie podróży zajmie mu dobę – wyrecytował beznamiętnie Max , a potem dodał niepewnie- Kto się spóźni, nie poleci…
Isabel utkwiła spojrzenie w twarzy brata. Schowana w najciemniejszym kącie groty, przypominała przerażone zwierzę zaplątane w sidła. A pomimo to nie śmiała się odezwać, nie krzyczała ze wściekłości lodowatym tonem co robiła zawsze wtedy, kiedy czuła się zagrożona . Michael podobnie- nie miał ochoty już kpić, a był to jego zwyczaj i postępował tak za każdym razem kiedy coś mu się nie podobało. Max za to nie ruszył się , wciąż z kamienną twarzą przy Granilithie, trzymał w rękach tłumaczenie Księgi Przeznaczenia i klucz. Tylko Tess zachłannie obserwowała kosmiczne akcesoria, brwi podniosły się na jej czole i determinacja zagościła na jej twarzy. Nikt z jej towarzyszy nie dostrzegł jednak tego szczegółu. W powietrzu zawisł niepokój , niepokój co najmniej trzech dusz, podobny do tego, który idzie ze skazańcem pod topór kata.
- Granilith pozwoli nam tylko na ten jeden przelot…-Max kontynuował- potem przestanie działać. Nie ma innego sposobu, żeby dostać się do domu…- zmarszczył brwi jakby właśnie jakaś dręcząca myśl zalęgła się w jego głowie, ale trwało to tylko chwilę- Wszyscy gotowi…? – dodał głośno.
Isabel zaprzeczyła silnym ruchem głowy, tak silnym, że aż zatrzęsły się blond kosmyki jej włosów.
- To się dzieje za szybko…-powiedziała.
Max wiedział, że Izzy nigdy nie lubiła dawać po sobie znać, iż jest od czegokolwiek zależna , podobnie jak Michael nie przyznawał się nigdy do ludzkich uczuć. Ale teraz przecież wszyscy to słyszeli – Isabel w wymowny sposób okazała swoje przywiązanie do Ziemi, a Michael…Michael niespokojnie krąży po jaskini, jakby wierzył, że jeszcze uda mu się ukryć rozgoryczenie. To on przywiózł tłumaczenie w zeszłym tygodniu, to on przez ostatnie dwa lata za wszelką cenę chciał odnaleźć rodzimą planetę; a dziś pragną wymazać ją z mapy Wszechświata. Max znał tę dwójkę na tyle dobrze, że nie musiał pytać czy jego refleksje pokrywają się z prawdą. Prawda była jedna i on ją znał- żadne z ich trójki nie cieszyło się z powodu pojawienia się małego Zana w brzuchu Tess. Musiał się do tego przyznać przed samym sobą …Takie rozważania oczywiście nie przynosiły mu ulgi, więc szybko się z nich otrząsnął.
- Nie mamy wyboru – odpowiedział krótko, posyłając Isabel ostrzegawcze spojrzenie.
- A co z Leanną ?- Michael podjął drażliwy temat - Mamy ją tu zostawić? Zabiła Alexa, więc równie dobrze może zabić Liz, Kyle'a , Valentiego…albo Marię.
Dwie pary oczu skrzyżowały się ze sobą w tym kluczowym momencie-oczy króla i oczy doradcy. Sprawa morderstwa Alexa okazała się być ciężarem nie do przeskoczenia. Max nie radził sobie z tym od momentu, kiedy wyszedł z czarnej furgonetki by oznajmić przyjaciołom , że nie jest w stanie ściągnąć Alexa z powrotem. A dochodziła jeszcze spiskowa teoria Liz…To wszystko powodowało , że codziennie zmagał się z serią wspomnień, a te wspomnienia układały się w jedno słowo- zawiodłeś. Ponieważ Alex, chłopak , który stanowił światełko w tej ich kosmicznej odysei zginął przez niego. Tak, ten chłopak , który uratował mu życie ofiarowując swoją własną krew, ten który poświęcał się kiedy szalała zaraza Gandarium, ten wreszcie, który opiekował się Liz. Jak mogłem dopuścić by coś mu się stało ? Jakim cudem nie zdołałem go ochronić ? Bo dając Liz nowe życie wtedy w kawiarni, dal jednocześnie obietnicę, że zaopiekuje się wszystkim tym, z czym ona jest związana, ze będzie ich kontrolował…nie, będzie ich chronić... Nie udźwignął tego. Nie dlatego, że uwikłano go w sieć międzygalaktycznych intryg, a z powodu chwili słabości. Tak przynajmniej myślał. Czy zatem mógł pozostawić swoją misję w martwym punkcie ? Od tak opuścić Liz, Marię, Kyla z mordercą , może nawet jakimś Skórem ?
Max uważnie lustrował Michaela. Głęboki akcent w jego tonie głosu położony na ostatnie słowa, z realną troską. Nieważne dlaczego, nie istotne czy Michael robił to tylko dla Marii, czy dla nich wszystkich. Ważne, że chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu Max się z nim zgadzał.
- Zajmę się Leanną – rzucił twardo, w sposób , którego ostatnio nadużywał :jak rasowy przywódca.
- Max…- chwilowe podniecenie i zapał, zaćmiła Tess.
Przejechała dłonią po brzuchu , dając do zrozumienia, że najważniejszy jest Zan i jego życie, a nie ludzie, nie ludzie… I wówczas Max znów powrócił do zimnej jaskini gdzieś na pustkowiu, po środku tego i tamtego świata. Ostatni raz popatrzył na klucz kończąc tym samym ich ziemską historię, a potem szybkim ruchem umieścił go w procesorze czytnika. Czerwona, rozżarzona plamka mignęła mu przed oczyma, niebiesko-metaliczna poświata zawisła wokół Granilithu. Nierównomiernie rozłożone światła tańczyły na powierzchniach skał. Max, Michael, Tess i Isabel wymienili spojrzenia. Świst przypominający zniekształcony dźwięk uruchamianego silnika przeciął powietrze, i naprzeciw czytnika pojawiło się koło, tarcza zegara, a w jej środku zaczęło się odliczanie godzin, minut, sekund…
- Nadchodzi czas pożegnań – w ustach Maxa zabrzmiało to jak wyrok.
Obcy wracali do domu.
Crashdown Cafe należało do grupy niewielu obiektów w Roswell, które cieszyły się wśród turystów dość sporą popularnością, a Jeff Parker- który rekinem biznesu może nie był, ale z pewnością miał smykałkę do rodzinnego interesu- nigdy nie mógł odżałować, kiedy klientów miał jak na lekarstwo. A że ów przypadek ziścił się akurat w parne, wakacyjne popołudnie Pan Parker cały dzień chodził struty, i nie pomogły nawet piosenki Bille’go Joela, którymi od rana raczyli w lokalnym radiu.
Zupełnie odwrotnie czuły się Liz i Maria. Z powodu deficytu klienteli miały mniej pracy, a ciepłe letnie powietrze i suchy wiatr z pustyni tchnął w nie nowe pokłady energii. Leniwie płynący dzień spędzały w towarzystwie Kyle'a i Seana, i Liz musiała przyznać, że była to miła odmiana po ostatnich ciężkich miesiącach z kosmitami, a już przede wszystkim po śmierci Alexa. Usiłowała sobie przypomnieć kiedy ostatnio czuła się naprawdę odprężona. To było chyba zanim poznała Maxa i jego wielki sekret. Mimowolnie wciąż o nim myślała , a on przecież odnosił się do niej wrogo…
- Sean, zdejmij ten kolczyk , wyglądasz denerwująco !- roześmiane słowa Marii zmusiły Liz do zaangażowania się w lżejsze tematy.
- Jesteś staroświecka- stwierdził obojętnie Sean.
- Hm, do twarzy mu z nim- włączyła się Liz.
Chociaż Bogiem a prawą to nie była szczera odpowiedz. Cichaczem Liz musiała przyznać, że ostatni facet z kolczykiem, który jej się podobał to był Kevin z Backstreet Boys- miala wtedy trzynaście lat i do tej pory ze wstydem patrzyła na pozostałości po zdartym ze ściany plakacie gwiazdora.
- Ty nie jesteś obiektywna. Kyle ?- Maria nie dawała za wygraną.
- Czy to nie trąci gejem ?
Sean wzdrygnął się.
- Nie, nie trąci – westchnął- Co za dziura…
- Przestaniesz w końcu ?- Maria patrzyła na Kyle'a, który wciąż stukał palcami w blat stolika- Robisz tak już z godzinę.
- Naprawdę ?- bąknął niedbale w odpowiedzi , lecz zaraz odwrócił się za siebie, bo znienacka twarz Marii przybladła. – O, idą Heckle i Jeckle , zmiatam stąd…- stwierdził , gdyż na horyzoncie pojawili się Max i Michael.
Liz poruszyła się niespokojnie, wodząc wzrokiem za odchodzącym Seanem; za nic nie chciała oglądać teraz Maxa. Kiedy się zbliżył od razu poczuła, że coś jest nie tak. Jakby zabrakło powietrza. Musiała zajrzeć w jego oczy, nie mogła się przed tym bronić- te oczy dawały jej znaki.
- Możemy pomówić na górze ? – odezwał się Max, podczas gdy Michael zajął krzesło naprzeciwko Marii.
Liz zawahała się. Max i Michael wyraznie silili się na spokój, Liz obawiała się kolejnego konfliktu z powodu sprawy Alexa.
- Proszę- dodał miękko.
Liz podniosła się i oboje zniknęli za drzwiami.
- Co …?- Maria zawiesiła głos.
Mina Michaela nie wróżyła przyjemnych wiadomości.
- O Boże, znowu ktoś nie żyje ! –wydusiła.
- Nie- uciął szybko- Nie o to chodzi.
- Więc o co ?
- Musimy się spotkać wieczorem.
Spotkać wieczorem ? Marię przeszedł lekki dreszcz. (...)
To oczywiście tylko fragment, i to jeszcze najpewniej to przeróbki , bądz co bądz- napisany rok temu. Mam nadzieję, że moja kochana Lizziett się nie zezłości, że jako becie nie przesłałam jej tego jeszcze , ale to tylko dlatego, ze najpewniej to jeszcze ulegnie małej zmianie.
Opowiadanie , a raczej sam pomysł zrodził się w mojej głowie już ponad rok temu, inspirowałam się tylko i wyłącznie własnym życiem. Kwestia powielających się wciąż pomysłow zmusila mnie wreszcie do działania, bo zauwazyłam, że ogarnia mnie już swoista psychoza.
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
Opowiadanie to saga rodzinna o naszych obcych i ludziach, odwiedzimy z nimi Meksyk, Afrykę, a także sam Antar(tak , o ten antarski wątek najbardziej się boję)
![Rolling Eyes :roll:](./images/smilies/icon_rolleyes.gif)
![Cool 8)](./images/smilies/icon_cool.gif)
Oto fragment prologu (akcja- Departure- więc chyba nie muszę dodawać, że jedną z bohaterek będzie Tess). Opowieść otwiera i zamyka syn Maxa i Tess, który był świadkiem niezwykłych wydarzeń :
2040 r.
Zan
Każda historia ma swój początek. Moja zaczęła się od pewnej śmierci, a jej najpiękniejsza epoka-na niej skończyła. Ową historię uwieczniłem na karatach powieści , otwierając ją słowami, które kiedyś wypowiedział mój ojciec, i które stały się moim prześladowcą : Życie jest jak wzburzona rzeka – kiedy płynie, nie sposób jej powstrzymać.
Książkę spisałem w wieku trzydziestu lat, a w rok pozniej- nagrodzono mnie Pulizerem. Trzymając w dłoni chłodną figurę statuetki żywiłem jedynie nadzieję, że książka nie okazała się lepsza od życia , które ją zdeterminowało i wciąż pozostaje dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji. Ten niespodziewany sukces, nie był bowiem osiągnięciem jednego człowieka. Był także czymś więcej niż tylko zastrzykiem gotówki dla świeżo upieczonego pisarza. Gdybym mógł określić to jednym słowem powiedziałbym, że był to triumf miłości, a dla mnie- przede wszystkim samorealizacja , duchowe katharsis.
Niestety tak to już jest , że rzeczywistość z reguły bywa przytłaczająca dla artystycznych dusz i kontrastuje z ich własnym światem, w którym zmuszeni są trwać samotnie. Podobnie było z nami-Rita, Amanda, Bonnie, Beau, Owen, Olivier , Natan i Ja. Dzieci upośledzone przeszłością własnych rodziców, szukające szczęścia w zaplątanej sieci dramatów i intryg. Zresztą,chyba skłamałem, bo na dobrą sprawę w naszej rodzinie nigdy nie było podziału na dzieci i rodziców. Wszyscy u nas rodzili się już w okowach dorosłości, tylko jedni płynęli pod prąd , a inni od razu się topili. Cóż, plątanina złudnych, trudnych do zaspokojenia pragnień, zawsze prowadzi do tragedii…Czemu więc my? Czemu tylko niektórzy zdołali ocaleć ? Po dziś dzień, oglądając rodzinne zdjęcia szukam odpowiedzi i nie znajduję jej. Są tylko twarze, które snują się w moich myślach niczym strażnicy utraconego czasu.
Wróćmy jednak do początku, do prozy zycia. Otóż będąc zwycięzcą literackiego konkursu jak na ironię uświadomiłem sobie, że w tym wszystkim nie chodzi o ideały sztuki i był to impuls. Zacząłem zauważać otoczenie, przestałem zamykać się sam ze sobą, izolować się wraz ze swoim geniuszem i bólem. Pojąłem, że muszę zarażać pasją innych i odkryć przed nimi tajemnicę , tak jak to dla mnie zrobiła Rita. Czułem przemożną chęć obdarowania tym przede wszystkim istot zranionych, ponieważ tylko one są w stanie pojąć prawdziwą , ciemną stronę człowieczej egzystencji. Decyzja nie należała do najłatwiejszych, wziąwszy pod uwagę , iż w swoim własnym domu –ja i moja opowieść-pozostajemy odosobnieni.
Kiedy patrzę na Grace, na jej roześmianą twarz i dziewczęcy rumieniec – ponownie przenoszę się do czasów najzwyklejszej szczęśliwości, czasów , w których tamta historia zalegała w najciemniejszym, zmurszałym zakątku mojego serca. I dziś- patrząc na nią wiem, że dni pierwszej młodzieńczej miłości i fascynacji nigdy już nie wrócą. Nie wróci niewinność i błogosławiona niewiedza , a razem z nimi przepadło prostego pokroju szczęście. Bo wszystko na tym świecie ma swoją cenę. W moim przypadku ceną za uwolnienie się od demonów przeszłości było odkrycie destrukcyjnej prawdy.
Weźmy ponownie Grace. Codziennie powtarza mi jaka jest ze mnie dumna, choć fakt, iż przeciera statuetkę nie mniej niż trzy razy dziennie, a kiedy przychodzą goście stawia ją na stoliku w centralnym punkcie salonu, wskazuje jednoznacznie- podziwia rzecz, a boi się moich oczu, ponieważ odnajduje w nich tamtych ludzi i tamte wydarzenia . Wtórują jej Sylvia i Jessica, chociaż z zupełnie innych, czysto prozaicznych powodów- już pierwszego dnia zasypywały mnie pytaniami, gdzie w następnym roku pojedziemy na wakacje, skoro mamy tyle pieniędzy. Z kolei według Johna, kolegi z wydawnictwa L.M.B., nagrodzenie mnie to jedyna słuszna decyzja Międzynarodowego Stowarzyszenia Literatów tej kadencji, a stworzona przeze mnie powieść powinna wejść do obowiązkowego kanonu lektur szkolnych, przynajmniej w naszym kraju. W ten sposób można na szerszą skalę pociągnąć promocję i reklamę, rzecz jasna tylko mojej książki, a nie wydawnictwa. John mimo wszystko jest kumplem i jestem skłonny uwierzyć w jego szczere intencje, nie mogę natomiast przyznać mu racji.
Po pierwsze ludzie z MSL już nie raz udowodnili, że nie zostali wybrani przypadkowo , choćby wtedy, gdy wygrała powieść Toma Bracketta Maskarada. Po drugie wcale nie chcę, żeby jakiś podrostek z kolczykiem w nosie i żelem na włosach podcierał sobie tyłek książką, która dla mnie znaczy więcej, niż dla niektórych całe życie. Poza tym męczy mnie myśl, że ktoś musiałby czytać z obowiązku relikwię, a ta historia jest relikwią.
Wiem, że to zabrzmiało wyjątkowo pompatycznie... Jestem typem utopijnego romantyka, na tle współczesności - gatunku prehistorycznego- i czasami lubię być patetyczny, bo czasami to jedyna droga , która pozwala mi wyrazić intensywność własnych przeżyć. Nie mam pojęcia czy to co napisałem na 354 stronach zasługuje na czek , czy wymierną sumą jest 40 czy 100 tys. dolarów, wiem, że to jest prawdziwe. Bohaterowie Rzeki Życia mieszkają w moim sercu tak jak mieszkali przed laty, pewnie dlatego że na zawsze odmienili moje życie, a szczególnie jedna osoba. I wiem , że nie jestem osamotniony w tym odczuciu, a dzieje się to za każdym razem, kiedy otwieram kolejny list od czytelnika zafascynowanego postacią Rity.
Pytają, czy Rita była autentyczna. Uśmiecham się, podnoszę starą, mocno sfatygowaną fotografię. Przesuwam palcami po śliskiej powierzchni, na której rysują się kształty i kolory. Znów pragnę tam być. Znów rozpamiętuję bezpowrotnie minione chwile , błądzę po znajomych miejscach pachnących dzieciństwem, nieokięznanymi marzeniami, chaosem niedokończonych nocnych rozmów …A potem kreślę słowa, czarnym atramentem rozlewają się po pożółkłym papierze-tak, Rita istniała. Nie była zwyczajną dziewczyną, była zjawiskiem w każdym calu swojej bytności. Posklejała nasze popękane dusze i odmieniła serca, zbyt skomplikowane nawet dla samego Boga, i pewnie dlatego zapłaciła najwyższą cenę. Oczywiście nie zrozumcie mnie zle- Rita nie była typową męczennicą. Zaryzykuję stwierdzenie, że wycisnęła ze szczęścia wszystko co mogła i jeszcze trochę więcej. Po prostu należała do tych, którzy zbyt mocno kochają życie by móc je wytrzymać. Jej credo brzmiało carpe diem i realizowała je z całą stanowczością , delektując się każdą chwilą, ponieważ wiedziała, że każda może być dla niej ostatnia. I jeśli przed laty byli tacy, którzy uważali że miłość mojego ojca i Liz Parker poszła na marne, to powiem wam , że Rita była jedynym powodem, dla którego miłość ta była spełniona. Każdy, kto spotkałby ją tamtego burzliwego lata 2027roku , powiedziałby to samo…
***
2001 rok , Roswell, Nowy Meksyk.
Każda Rzeka wypływa ze źródła, a każde życie zakorzenia się w historii.
Max delikatnie położył dłoń na chropowatej powierzchni ściany jaskini, rozglądając się dookoła. Wydawało mu się, że potworny zawrót głowy doprowadzi go do szaleństwa. Tysiące świateł, kolorowych plamek i odblasków-purpura, zieleń, metaliczny kobalt , zimno błękitu. Mozaika kolorów antariańskich, kolorów domu, pomyślał. Czy jednak to naprawdę będzie dom ? Westchnął cicho, osuwając się na ziemię. Spojrzał przed siebie i natychmiast przykrył powiekami głęboki bursztyn sowich oczu, przypominający teraz krople zastygłej żywicy. Oto Granilith. Przeklęty, gładki stożek , po którym ślizgały się te wszystkie niepokojące kolory, w którym szumiały pokłady obcej energii, i w którym wreszcie on- Max Evans – odbijał się jako bezkształtna masa, niezbadana materia, która jutro rozpłynie się w przestrzeni i nie pozostanie z niej nic, prócz ogromnego żalu, że nie dano im szansy. Starał się do tego nie wracać, ale było to trudne zważywszy na to, że pozostały 24 godziny. Niecała doba na zakończenie jedynego życia jakie płynęło mu w żyłach, a kto wie czym będzie to następne ?
Czas podsumowania był nieunikniony i Max nagle zdał sobie sprawę, że tak wielu rzeczy żałuje. Była to myśl przytłaczająca, myśl, która dusiła go w piersiach, bo człowiek, którego życie składa się z żalu i strachu, nigdy nie umrze z uczuciem spełnienia. A świadomość takiego końca bolała bardziej niż najbardziej traumatyczne przeżycia młodości. Czy to wszystko przeze mnie?- uświadamiał sobie. Czy to ty ich zniszczyłeś Maxie Evansie , a teraz musisz to dźwigać na swoich ramionach do końca, nawet jeśli koniec nastąpi jutro…Czy jutro będzie istnieć cokolwiek?
- Max ?- do uszu doszedł go głos Tess.
Szybko podniósł głowę. Tess stała tuż przed nim, jej przeszywająco niebieskie źrenice wolno przesuwały się wzdłuż jego twarzy.
- Przyszedłeś za wcześnie – stwierdziła kucając obok.
Zauważył, że nie wyglądała zbyt dobrze. Popękane usta i szara skóra. Przestraszył się.
- Boli cię coś ?- spytał z troską , lekko dotykając jej brzucha.
Uśmiechnęła się , czując ciepło płynące z jego dłoni i rozlewające się po jej ciele.
- Martwisz się o dziecko czy o mnie ?
Max był już zbyt zmęczony walką o to by przekonać Tess do swojej miłości, a raczej zbyt zmęczony przekonywaniem o tym samego siebie.
- Przestań-westchnął - Wiesz, że chodzi mi o was oboje…
- Piękna scenka - Michael wyrósł jak spod ziemi- Gdyby nie te dramatyczne okoliczności moglibyście startować w konkursie na idealną , amerykańską rodzinkę. Brakuje tylko domku, białego płotka i psa…
- Zamknij się - warknęła rozdrażniona Isabel, która szła zaraz za nim – Zaczynajmy już, nie mam czasu na głupoty.
- Nikt z nas nie ma czasu- powiedział Max grobowym tonem.
Teraz kiedy wszyscy zgromadzili się w jaskini, zaległo milczenie. Na twarzy Isabel złość powoli ustępowała przygnębieniu, Michael jak zwykle nie dał nic po sobie poznać, a Tess wydawała się być bardzo skoncentrowana.
W końcu Max przerwał zbiorową atmosferę apatii i napięcia, potrząsnął głową jakby chciał opędzić się od natrętnej muchy, a następnie sięgnął do niewielkiej , stojącej w rogu paczki z dykty. Przez moment jeszcze się wahał, bo przyszło mu na myśl, że to dziwne , iż w tym leciutkim, małym pudełku zamknięto całe ich przeznaczenie. Czuł strach przed podważeniem wieczka, jakby trzymał w rękach ich własną Puszkę Pandory.
- Max, czy zamierzasz nad tym medytować, czy może czekamy na Kyle'a i Buddę żeby mogli to poświęcić na drogę ?- odezwał się ironiczny głos Michaela.
Z tą chwilą pokrywka zaszurała cicho i oczom zgromadzonych ukazał się lity, przezroczysty kamień , przypominający sopel lodu.
- To klucz. Włożony do czytnika uruchomi Granilith, który przewiezie nas do domu. Przygotowanie podróży zajmie mu dobę – wyrecytował beznamiętnie Max , a potem dodał niepewnie- Kto się spóźni, nie poleci…
Isabel utkwiła spojrzenie w twarzy brata. Schowana w najciemniejszym kącie groty, przypominała przerażone zwierzę zaplątane w sidła. A pomimo to nie śmiała się odezwać, nie krzyczała ze wściekłości lodowatym tonem co robiła zawsze wtedy, kiedy czuła się zagrożona . Michael podobnie- nie miał ochoty już kpić, a był to jego zwyczaj i postępował tak za każdym razem kiedy coś mu się nie podobało. Max za to nie ruszył się , wciąż z kamienną twarzą przy Granilithie, trzymał w rękach tłumaczenie Księgi Przeznaczenia i klucz. Tylko Tess zachłannie obserwowała kosmiczne akcesoria, brwi podniosły się na jej czole i determinacja zagościła na jej twarzy. Nikt z jej towarzyszy nie dostrzegł jednak tego szczegółu. W powietrzu zawisł niepokój , niepokój co najmniej trzech dusz, podobny do tego, który idzie ze skazańcem pod topór kata.
- Granilith pozwoli nam tylko na ten jeden przelot…-Max kontynuował- potem przestanie działać. Nie ma innego sposobu, żeby dostać się do domu…- zmarszczył brwi jakby właśnie jakaś dręcząca myśl zalęgła się w jego głowie, ale trwało to tylko chwilę- Wszyscy gotowi…? – dodał głośno.
Isabel zaprzeczyła silnym ruchem głowy, tak silnym, że aż zatrzęsły się blond kosmyki jej włosów.
- To się dzieje za szybko…-powiedziała.
Max wiedział, że Izzy nigdy nie lubiła dawać po sobie znać, iż jest od czegokolwiek zależna , podobnie jak Michael nie przyznawał się nigdy do ludzkich uczuć. Ale teraz przecież wszyscy to słyszeli – Isabel w wymowny sposób okazała swoje przywiązanie do Ziemi, a Michael…Michael niespokojnie krąży po jaskini, jakby wierzył, że jeszcze uda mu się ukryć rozgoryczenie. To on przywiózł tłumaczenie w zeszłym tygodniu, to on przez ostatnie dwa lata za wszelką cenę chciał odnaleźć rodzimą planetę; a dziś pragną wymazać ją z mapy Wszechświata. Max znał tę dwójkę na tyle dobrze, że nie musiał pytać czy jego refleksje pokrywają się z prawdą. Prawda była jedna i on ją znał- żadne z ich trójki nie cieszyło się z powodu pojawienia się małego Zana w brzuchu Tess. Musiał się do tego przyznać przed samym sobą …Takie rozważania oczywiście nie przynosiły mu ulgi, więc szybko się z nich otrząsnął.
- Nie mamy wyboru – odpowiedział krótko, posyłając Isabel ostrzegawcze spojrzenie.
- A co z Leanną ?- Michael podjął drażliwy temat - Mamy ją tu zostawić? Zabiła Alexa, więc równie dobrze może zabić Liz, Kyle'a , Valentiego…albo Marię.
Dwie pary oczu skrzyżowały się ze sobą w tym kluczowym momencie-oczy króla i oczy doradcy. Sprawa morderstwa Alexa okazała się być ciężarem nie do przeskoczenia. Max nie radził sobie z tym od momentu, kiedy wyszedł z czarnej furgonetki by oznajmić przyjaciołom , że nie jest w stanie ściągnąć Alexa z powrotem. A dochodziła jeszcze spiskowa teoria Liz…To wszystko powodowało , że codziennie zmagał się z serią wspomnień, a te wspomnienia układały się w jedno słowo- zawiodłeś. Ponieważ Alex, chłopak , który stanowił światełko w tej ich kosmicznej odysei zginął przez niego. Tak, ten chłopak , który uratował mu życie ofiarowując swoją własną krew, ten który poświęcał się kiedy szalała zaraza Gandarium, ten wreszcie, który opiekował się Liz. Jak mogłem dopuścić by coś mu się stało ? Jakim cudem nie zdołałem go ochronić ? Bo dając Liz nowe życie wtedy w kawiarni, dal jednocześnie obietnicę, że zaopiekuje się wszystkim tym, z czym ona jest związana, ze będzie ich kontrolował…nie, będzie ich chronić... Nie udźwignął tego. Nie dlatego, że uwikłano go w sieć międzygalaktycznych intryg, a z powodu chwili słabości. Tak przynajmniej myślał. Czy zatem mógł pozostawić swoją misję w martwym punkcie ? Od tak opuścić Liz, Marię, Kyla z mordercą , może nawet jakimś Skórem ?
Max uważnie lustrował Michaela. Głęboki akcent w jego tonie głosu położony na ostatnie słowa, z realną troską. Nieważne dlaczego, nie istotne czy Michael robił to tylko dla Marii, czy dla nich wszystkich. Ważne, że chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu Max się z nim zgadzał.
- Zajmę się Leanną – rzucił twardo, w sposób , którego ostatnio nadużywał :jak rasowy przywódca.
- Max…- chwilowe podniecenie i zapał, zaćmiła Tess.
Przejechała dłonią po brzuchu , dając do zrozumienia, że najważniejszy jest Zan i jego życie, a nie ludzie, nie ludzie… I wówczas Max znów powrócił do zimnej jaskini gdzieś na pustkowiu, po środku tego i tamtego świata. Ostatni raz popatrzył na klucz kończąc tym samym ich ziemską historię, a potem szybkim ruchem umieścił go w procesorze czytnika. Czerwona, rozżarzona plamka mignęła mu przed oczyma, niebiesko-metaliczna poświata zawisła wokół Granilithu. Nierównomiernie rozłożone światła tańczyły na powierzchniach skał. Max, Michael, Tess i Isabel wymienili spojrzenia. Świst przypominający zniekształcony dźwięk uruchamianego silnika przeciął powietrze, i naprzeciw czytnika pojawiło się koło, tarcza zegara, a w jej środku zaczęło się odliczanie godzin, minut, sekund…
- Nadchodzi czas pożegnań – w ustach Maxa zabrzmiało to jak wyrok.
Obcy wracali do domu.
Crashdown Cafe należało do grupy niewielu obiektów w Roswell, które cieszyły się wśród turystów dość sporą popularnością, a Jeff Parker- który rekinem biznesu może nie był, ale z pewnością miał smykałkę do rodzinnego interesu- nigdy nie mógł odżałować, kiedy klientów miał jak na lekarstwo. A że ów przypadek ziścił się akurat w parne, wakacyjne popołudnie Pan Parker cały dzień chodził struty, i nie pomogły nawet piosenki Bille’go Joela, którymi od rana raczyli w lokalnym radiu.
Zupełnie odwrotnie czuły się Liz i Maria. Z powodu deficytu klienteli miały mniej pracy, a ciepłe letnie powietrze i suchy wiatr z pustyni tchnął w nie nowe pokłady energii. Leniwie płynący dzień spędzały w towarzystwie Kyle'a i Seana, i Liz musiała przyznać, że była to miła odmiana po ostatnich ciężkich miesiącach z kosmitami, a już przede wszystkim po śmierci Alexa. Usiłowała sobie przypomnieć kiedy ostatnio czuła się naprawdę odprężona. To było chyba zanim poznała Maxa i jego wielki sekret. Mimowolnie wciąż o nim myślała , a on przecież odnosił się do niej wrogo…
- Sean, zdejmij ten kolczyk , wyglądasz denerwująco !- roześmiane słowa Marii zmusiły Liz do zaangażowania się w lżejsze tematy.
- Jesteś staroświecka- stwierdził obojętnie Sean.
- Hm, do twarzy mu z nim- włączyła się Liz.
Chociaż Bogiem a prawą to nie była szczera odpowiedz. Cichaczem Liz musiała przyznać, że ostatni facet z kolczykiem, który jej się podobał to był Kevin z Backstreet Boys- miala wtedy trzynaście lat i do tej pory ze wstydem patrzyła na pozostałości po zdartym ze ściany plakacie gwiazdora.
- Ty nie jesteś obiektywna. Kyle ?- Maria nie dawała za wygraną.
- Czy to nie trąci gejem ?
Sean wzdrygnął się.
- Nie, nie trąci – westchnął- Co za dziura…
- Przestaniesz w końcu ?- Maria patrzyła na Kyle'a, który wciąż stukał palcami w blat stolika- Robisz tak już z godzinę.
- Naprawdę ?- bąknął niedbale w odpowiedzi , lecz zaraz odwrócił się za siebie, bo znienacka twarz Marii przybladła. – O, idą Heckle i Jeckle , zmiatam stąd…- stwierdził , gdyż na horyzoncie pojawili się Max i Michael.
Liz poruszyła się niespokojnie, wodząc wzrokiem za odchodzącym Seanem; za nic nie chciała oglądać teraz Maxa. Kiedy się zbliżył od razu poczuła, że coś jest nie tak. Jakby zabrakło powietrza. Musiała zajrzeć w jego oczy, nie mogła się przed tym bronić- te oczy dawały jej znaki.
- Możemy pomówić na górze ? – odezwał się Max, podczas gdy Michael zajął krzesło naprzeciwko Marii.
Liz zawahała się. Max i Michael wyraznie silili się na spokój, Liz obawiała się kolejnego konfliktu z powodu sprawy Alexa.
- Proszę- dodał miękko.
Liz podniosła się i oboje zniknęli za drzwiami.
- Co …?- Maria zawiesiła głos.
Mina Michaela nie wróżyła przyjemnych wiadomości.
- O Boże, znowu ktoś nie żyje ! –wydusiła.
- Nie- uciął szybko- Nie o to chodzi.
- Więc o co ?
- Musimy się spotkać wieczorem.
Spotkać wieczorem ? Marię przeszedł lekki dreszcz. (...)
To oczywiście tylko fragment, i to jeszcze najpewniej to przeróbki , bądz co bądz- napisany rok temu. Mam nadzieję, że moja kochana Lizziett się nie zezłości, że jako becie nie przesłałam jej tego jeszcze , ale to tylko dlatego, ze najpewniej to jeszcze ulegnie małej zmianie.