Wszystko Czego Chcesz
Posted: Sun Oct 23, 2005 10:09 am
Tytuł: Wszystko Czego Chcesz/ Everything You Want
Autor: ja.
Kategoria: yh... nie znoszę tego... UC... i zielone kółeczko.
Pary: a chcielibyście! Nic z tego. Po prostu – UC.
Zaprzeczenie: blah blah blah. Wszyscy wiemy, że trójka kosmitów i ludzie z serialu „Roswell” nie należą do mnie (czy to nie nowość? W końcu nie wymyśliłam własnego bohatera! Jeszcze... )
Streszczenie: kilka bądź też kilkanaście lat w przyszłość, po II sezonie. I, no niech będzie, z pewną zmianą. Kolejny powrót do Roswell, aczkolwiek może nieco nietypowy dla części bohaterów... Co z tego wyniknie?
Od autora: Aha – i to jest zdecydowanie fluff, czyli lekkie, łatwe i przyjemne. Zmęczył mnie mój tasiemiec, musiałam odpocząć psychicznie, bo tam za dużo napięcia... Spokojnie, to będzie miało tylko kilka części – zatem – drobnica. Tytuł w dwóch wersjach językowych, bo to tytuł piosenki.
Część 1
-Musimy tam jechać?
Pytanie było proste. Tyle, że Maria DeLuca nie tylko nie życzyła sobie odpowiadać na tego typu pytania, ale i też nie chciała ich w ogóle słyszeć. Zdecydowanie.
-Słuchaj, mój drogi – powiedziała stanowczo. – Urodziłam się w Roswell, wychowałam się w Roswell i w Roswell chcę wziąć ślub.
-I przy okazji w Roswell chcesz umrzeć – dopowiedział niewyraźnie Jesse. Maria rzuciła mu piorunujące spojrzenie.
-Owszem, umrzeć w Roswell też, ale to może przy innej okazji – odcięła się. – Poza tym doprawdy nie rozumiem, czemu tak bardzo nie chcesz tam jechać.
-To nie to, że nie chcę – zaczął tłumaczyć się Jesse. – Po prostu nie chcę brać tam ślubu.
-Ale dlaczego? – naciskała dalej Maria. Jesse westchnął ciężko. Nie zamierzał wcale odpowiadać na to pytanie, ale mina Marii wyraźnie mu mówiła, że lepiej dla niego będzie, jeśli udzieli odpowiedzi.
-Bo mi się nie podoba – odparł w końcu. – Nasze życie jest w Los Angeles, tu mamy wszystkich znajomych i ludzi z branży, a w Roswell na pewno nie znajdziesz odpowiedniego miejsca na ślub, już nie mówiąc o hotelu dla tylu gości...
-Powiedziałam już mojej matce, że przyjeżdżamy – zauważyła Maria kładąc ręce na biodrach i wysuwając lekko podbródek. – Chcesz jej powiedzieć, że jednak nie przyjedziemy i że urządzimy ślub w Los Angeles?
Jesse wzdrygnął się lekko. O nie, nie miał zamiaru oznajmiać takich rzeczy Amy DeLuca! Gdyby mógł, to w ogóle unikałby jej do końca życia i w ogóle z nią nie rozmawiał. Tyle że to chyba za bardzo nie wchodziło w grę. Chyba nie miał wyjścia.
Prawdę mówiąc to Jesse bał się odrobinkę przebojowej Amy DeLuca, która zawsze przerażała go nieco... ilościami energii, jaka w niej tkwiła. Poza tym Amy wciąż jeszcze nie wiedziała, ile tak naprawdę wynosiła różnica wieku między nim a Marią – ona była poinformowana tylko o trzech latach, pozostałe cztery zgodnie pominęli milczeniem.
-Dobrze, pojedziemy do Roswell – powiedział zrezygnowany.
-Dziękuję! – zapiszczała Maria i rzuciła mu się na szyję. – Wiedziałam, że się zgodzisz, jesteś kochany, zobaczysz, że wszystko będzie ok!
Obejmując Marię Jesse pomyślał smętnie, że już jest pod pantoflem. A jego silna wola jest na poziomie pantofelka albo stułbi. Albo jeszcze gorzej.
***
Maria doskonale wiedziała, że Jesse miał w gruncie rzeczy rację. Roswell było małe – za małe jak na jej wymagania. Istotnie, nie miała pojęcia gdzie znajdzie odpowiednie miejsce na ślub w tak małej mieścinie. Zresztą, w ogóle myśl o ponownym zamieszkaniu, choćby na kilka dni czy też tygodni, w domu matki napełniała ją jakimś dziwnym uczuciem. W końcu – gdzie też niewielki domek Amy mógłby się równać wielkiej i nowoczesnej rezydencji, którą zamieszkiwali w Los Angeles? Nie mogła jakoś sobie wyobrazić siebie na ulicach Roswell, nie po szerokich arteriach miast na Zachodnim i Wschodnim Wybrzeżu, nie po europejskich stolicach, ekskluzywnych hotelach w Australii i Japonii... Jeśli Roswell pojawiało się w jej myślach, to tylko jako dość mgliste i odległe wspomnienie. Bywa. Zresztą, nie miała zupełnie czasu na wspomnienia, praca zajmowała ją w zupełności. Cztery płyty, dwa filmy i jeden serial, nie mówiąc już o wywiadach i artykułach udzielanych nawet tak fantastycznych dla niej magazynom jak jakieś indyjski miesięcznik czy też arabskie szlaczki, jak to nazywał Jesse. A wszystko to właśnie dzięki niemu – dzięki Jesse’mu.
Maria popatrzyła ukradkiem w bok, na Jesse’go, który siedział obok niej. Cóż, właściwie to powinien siedzieć – w praktyce raczej... leżał. No, dobrze – półleżał. I spał.
Jesse nienawidził latania i zawsze usiłował przespać podróż. Maria uśmiechnęła się z czułością.
Ech. Kto by pomyślał dziesięć lat temu, że mała, zblazowana Maria DeLuca zrobi światową karierę i będzie gościć na pierwszych stronach magazynów we wszystkich językach! Na pewno nie ona sama. Wymyśliła sobie raczej jakąś małą karierę, bardziej prywatną... ale ta światowa też wcale nie była taka zła. W istocie była nawet całkiem interesująca. Taaak. Dziesięć lat temu Maria DeLuca zemdlałaby gdyby miała śpiewać tylko przed koncertem na przykład Madonny albo REM czy też Oasis, za to dzisiejsza Maria DeLuca miała z nimi wspólne single. To się nazywa zrobić karierę – a nikt nie wierzył, że uda jej się w ogóle cokolwiek nagrać! Choć trzeba przyznać, że pewnie nie osiągnęłaby połowy z tego, gdyby nie Jesse. To istny cud, że spotkała go jeszcze w Roswell. A nikt nie wróżył jej wielkiej przyszłości oprócz niego – i proszę, Jesse zostanie jej mężem! To się nazywa przyszłość!
Maria roześmiała się cicho i usiadła wygodniej. Biznes klasa jednak nie równała się jej własnemu odrzutowcowi, ale przecież nie będzie leciała do Roswell własnym odrzutowcem. Po pierwsze – chyba nie miałaby gdzie zaparkować takim „wozem”, a po drugie i tak te tłumy gości zbudzą w Roswell wystarczającą sensację. Wystarczy.
Jesse podniósł głowę i popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem.
-Już jesteśmy na miejscu? – zapytał zaspanym głosem.
-Nie, śpij dalej – uspokoiła go. „Przyda ci się” pomyślała. „Moja matka da ci popalić gorzej niż cały tłum rozszalałych fotoreporterów na konferencji prasowej...”
Oczywiście na lotnisku czekała Amy. „Jakże by inaczej” Maria pokiwała w duchu głową. Czuła wyraźnie, że Jesse obok niej nagle spiął się i wprost najeżył – znaczy, że również dostrzegł rodzicielkę Marii. Tak prawdę mówiąc to wydawało jej się śmieszne, że wszyscy tak bardzo bali się jej matki, która przecież wcale nie była drapieżna, krwiożercza czy coś takiego. Maria miała tylko nadzieję, że za te dwadzieścia pięć do trzydziestu lat nie będzie przypominała pod tym względem swojej matki...
-Mamuś! – zawołała radośnie podchodząc do matki. Amy uścisnęła ją tak, że Maria miała wrażenie, że zaraz ją udusi.
-Miło panią zobaczyć, panno DeLuca – wydukał zestresowany Jesse.
-Pani – poprawiła go zimno Amy.
-Przepraszam...ale pani tak młodo wygląda... – jąkał się Jesse, aż Marii zrobiło się go żal.
-Mamo, daj spokój – powiedziała ugodowo. Na horyzoncie pojawiła się pani Ramirez i Maria pomachała jej wesoło. Bardzo lubiła mamę Jesse’go. Za to Amy zdecydowanie nie przepadała za Jesse’m.
-Zobaczymy się później – Jesse cmoknął Marię na pożegnanie w policzek, zezując jednocześnie na Amy.
-Nawet pożegnać należycie się nie potrafi – skomentowała Amy wsiadając do samochodu.
-Mamo, daj spokój – poprosiła Maria. – Nikt by się nie potrafił pożegnać pod twoim gorgonowatym spojrzeniem.
-Czy ty już doprawdy nie miałaś kogo sobie wybrać? – ciągnęła dalej Amy, jakby zupełnie nie słyszała odpowiedzi córki. – Sześć bilionów ludzi na świecie a z tego połowa to mężczyźni!
-A z tej połowy połowa to emeryci i niepełnoletni – zauważyła Maria.
-Zawsze zostaje ta połowa połowy. Poza tym on jest... on jest taki... taki kolorowy!
-Co najmniej połowa tej połowy połowy też jest kolorowa – mruknęła Maria. To chyba będzie jedna ósma... I nagle coś jej się skojarzyło. - Jesteś rasistką? – zapytała żywo. – Wybacz, ale to nie ty zamierzasz mieć z nim dzieci, a mnie to zupełnie nie przeszkadza.
-No wiesz! – oburzyła się Amy. – Nie życzę sobie o tym słuchać!
-To nie słuchaj – zgodziła się Maria. – Powiedz mi lepiej, czy jest tu jakieś odpowiednie miejsce, w którym można by urządzić ceremonię. Musi się tam zmieścić jakieś sześćset osób...
-Jak to gdzie urządzić – Amy wzruszyła ramionami i wyprzedziła jakiegoś zawalidrogę. – Jasne, ze w kościele. Mamy nowy kościół, niedawno wybudowany. Bardzo ładny zresztą, elegancki i duży.
-Tak? – ucieszyłam się. – No, to nawet niezły pomysł. Chyba muszę pogadać z tym... księdzem z tego kościoła, co? – zapytała. – Myślisz, ze się zgodzi? Może mają za dużo zamówień na śluby...
Amy wydała z siebie jakieś dziwne charknięcie.
-Nie, myślę, że się zgodzi – powiedziała dziwnym głosem. - To bardzo... miły ksiądz.
Maria rzuciła jej dziwne spojrzenie, ale wolała nie wnikać w szczegóły.
***
Kościół z zewnątrz prezentował się wyjątkowo dobrze. Wysoki, strzelisty, pomalowany jasną farba. Na jakieś tam tablice ogłoszeń Maria nie zwróciła uwagi, ale za to zauważyła piękny trawnik i kwiaty rosnące pod kościołem. No, to jej się podobało.
Maria była na misji. Postanowiła przekonać księdza, że po prostu musi udzielić im ślubu właśnie w tym kościele, a to, ze ceremonia miała się odbyć za, bagatela, miesiąc, to już zupełnie nieważny drobiazg. I coraz bardziej podobał jej się pomysł, żeby wziąć ślub właśnie tutaj. Zdecydowanie.
Maria pchnęła ciężkie drewniane drzwi i weszła do wnętrza kościoła z niejakim onieśmieleniem. Prawdę mówiąc rzadko bywała w kościele...
W kościele było pusto, jakaś jedna czy dwie staruszki i to wszystko. Maria jednak nie zwróciła żadnej uwagi na staruszki, tylko wprawnym okiem obrzuciła wnętrze. Jasne, wysokie, przez ogromne witraże wpadało dużo światła. To dobrze, to będzie dobrze wyglądać. Na środku w nawie głównej rozłoży się chodnik, ławki się udekoruje... ile tu może się zmieścić osób? No, chyba starczy na skromny ślub, przecież nie będzie zapraszała dwóch tysięcy gości... No, ale chyba należałoby pogadać z jakimś księdzem czy coś takiego. Tylko gdzie w kościele powinien być ksiądz? Wedle wiedzy Marii powinien być na ołtarzu – to znaczy gdzieś obok. Za, przed, żadna różnica. Ale to chyba w czasie mszy, a teraz mszy nie było. Gdzie podziewają się księża kiedy nie ma mszy? Nie ma tu żadnych tabliczek informacyjnych czy co?
Maria rozejrzała się dookoła. Cóż, chyba nie pozostaje jej nic innego jak podejść do którejś z tych staruszek i się zapytać...
Ruszyła w stronę staruszek na ławkach, a stukot jej obcasów zabrzmiał w cichym wnętrzu jak armatnia salwa.
-Przepraszam bardzo – powiedziała scenicznym szeptem nachylając się nad jedną ze staruszek. Nie była pewna, czy kobieta ją dosłyszała, może była przygłucha. - - Przepraszam bardzo – powtórzyła nieco głośniej. – Gdzie ja tu księdza znajdę...?
Kobieta podniosła na nią wzrok i popatrzyła dziwnie, po czym uczyniła ruch w kierunku jednej ze ścian.
-W konfesjonale – szepnęła. – Jest czas spowiedzi.
-Jasne – przytaknęła Maria. – To jest, dziękuję bardzo... i tego, szczęść Boże czy jakoś tak – wyprostowała się. Konfesjonał – a, to tamto! No, jeszcze nie wszystko zapomniała. Zaraz, ale co, ma popukać i poprosić o chwilę rozmowy? Nie wiedziała, czy to zostanie dobrze odebrane, w końcu był ten cały czas spowiedzi i w ogóle... Jakaś kobieta wyszła z konfesjonału i Maria niewiele myśląc weszła do środka. No, skoro już załatwiać urzędowe sprawy, to załatwiać...
Za drewnianymi kratkami konfesjonału widziała zarys głowy mężczyzny.
-Słucham, moje dziecko – powiedział. Przez chwilę wydawało jej się, że zna ten głos, ale w końcu – słyszała już tyle głosów, że może jej się wydawać.
-Ja nie tego... to znaczy ja nie przyszłam się spowiadać, proszę księdza – zastrzegła od razu. – Ja nie wiem, jak tutaj mam to załatwić, więc pomyślałam, że w ten sposób... chodzi mi o ślub, żeby tu go wziąć.
Ksiądz przez chwilę milczał, aż Maria zaniepokoiła się.
-Proszę księdza – powiedziała. – Ja mogę stąd wyjść, jeśli nie należy rozmawiać o ślubach w taki sposób...
Ku jej zaskoczeniu ksiądz wstał i wyszedł z konfesjonału, przez chwilę mignęła jej myśl, że zaraz wywlecze ją stąd i da jej burę jak w szkole, za obrazę majestatu albo jakoś tak. I kiedy ktoś odsunął zasłonkę, była już pewna, że zaraz ten ksiądz złapie ją za ramię i po prostu wywlecze...
-A wiec Maria DeLuca prosi mnie, żebym udzielił jej ślubu? – zapytał żartobliwym głosem ksiądz.
Maria nie wierzyła własnym uszom ani, tym bardziej, własnym oczom.
Przed nią stał nikt inny jak Kyle Valenti, tyle że w czarnej marynarce i w koloratce! To musiał być sen – to nie mogła być prawda, nie ma takiej opcji! Maria zamrugała oczami.
-Ky... Kyle...? – wyjąkała zaskoczona.
-We własnej osobie – Kyle wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
-Co... co ty tutaj... ty tutaj? – Maria nie mogła zebrać myśli. Nie, to zdecydowanie nie mogła być prawda!
-Ja tutaj – przyświadczył. – I widzę, ze i ty tutaj. Co robię sama widzisz, rozgrzeszam grzeszników i udzielam ślubów. Jak widzisz odkryłem swoje powołanie – Kyle znowu się wyszczerzył. Maria osobiście była zdania, że musiał się zdarzyć albo prawdziwy cud, albo prawdziwa katastrofa. – Chodźmy na plebanię, pogadamy bez tych bab za plecami.
Maria znów zamrugała oczami. No spodziewała się tutaj wszystkiego, tylko nie tego, że spotka Kyle’a Valentiego w roli – ni mniej ni więcej jak księdza! Niewiarygodne... dziewięć lat wystarczyło, żeby aż tak się wszystko zmieniło – buddyjski podrywacz Kyle księdzem w koloratce!
CDN... raczj
Autor: ja.
Kategoria: yh... nie znoszę tego... UC... i zielone kółeczko.
Pary: a chcielibyście! Nic z tego. Po prostu – UC.
Zaprzeczenie: blah blah blah. Wszyscy wiemy, że trójka kosmitów i ludzie z serialu „Roswell” nie należą do mnie (czy to nie nowość? W końcu nie wymyśliłam własnego bohatera! Jeszcze... )
Streszczenie: kilka bądź też kilkanaście lat w przyszłość, po II sezonie. I, no niech będzie, z pewną zmianą. Kolejny powrót do Roswell, aczkolwiek może nieco nietypowy dla części bohaterów... Co z tego wyniknie?
Od autora: Aha – i to jest zdecydowanie fluff, czyli lekkie, łatwe i przyjemne. Zmęczył mnie mój tasiemiec, musiałam odpocząć psychicznie, bo tam za dużo napięcia... Spokojnie, to będzie miało tylko kilka części – zatem – drobnica. Tytuł w dwóch wersjach językowych, bo to tytuł piosenki.
Część 1
-Musimy tam jechać?
Pytanie było proste. Tyle, że Maria DeLuca nie tylko nie życzyła sobie odpowiadać na tego typu pytania, ale i też nie chciała ich w ogóle słyszeć. Zdecydowanie.
-Słuchaj, mój drogi – powiedziała stanowczo. – Urodziłam się w Roswell, wychowałam się w Roswell i w Roswell chcę wziąć ślub.
-I przy okazji w Roswell chcesz umrzeć – dopowiedział niewyraźnie Jesse. Maria rzuciła mu piorunujące spojrzenie.
-Owszem, umrzeć w Roswell też, ale to może przy innej okazji – odcięła się. – Poza tym doprawdy nie rozumiem, czemu tak bardzo nie chcesz tam jechać.
-To nie to, że nie chcę – zaczął tłumaczyć się Jesse. – Po prostu nie chcę brać tam ślubu.
-Ale dlaczego? – naciskała dalej Maria. Jesse westchnął ciężko. Nie zamierzał wcale odpowiadać na to pytanie, ale mina Marii wyraźnie mu mówiła, że lepiej dla niego będzie, jeśli udzieli odpowiedzi.
-Bo mi się nie podoba – odparł w końcu. – Nasze życie jest w Los Angeles, tu mamy wszystkich znajomych i ludzi z branży, a w Roswell na pewno nie znajdziesz odpowiedniego miejsca na ślub, już nie mówiąc o hotelu dla tylu gości...
-Powiedziałam już mojej matce, że przyjeżdżamy – zauważyła Maria kładąc ręce na biodrach i wysuwając lekko podbródek. – Chcesz jej powiedzieć, że jednak nie przyjedziemy i że urządzimy ślub w Los Angeles?
Jesse wzdrygnął się lekko. O nie, nie miał zamiaru oznajmiać takich rzeczy Amy DeLuca! Gdyby mógł, to w ogóle unikałby jej do końca życia i w ogóle z nią nie rozmawiał. Tyle że to chyba za bardzo nie wchodziło w grę. Chyba nie miał wyjścia.
Prawdę mówiąc to Jesse bał się odrobinkę przebojowej Amy DeLuca, która zawsze przerażała go nieco... ilościami energii, jaka w niej tkwiła. Poza tym Amy wciąż jeszcze nie wiedziała, ile tak naprawdę wynosiła różnica wieku między nim a Marią – ona była poinformowana tylko o trzech latach, pozostałe cztery zgodnie pominęli milczeniem.
-Dobrze, pojedziemy do Roswell – powiedział zrezygnowany.
-Dziękuję! – zapiszczała Maria i rzuciła mu się na szyję. – Wiedziałam, że się zgodzisz, jesteś kochany, zobaczysz, że wszystko będzie ok!
Obejmując Marię Jesse pomyślał smętnie, że już jest pod pantoflem. A jego silna wola jest na poziomie pantofelka albo stułbi. Albo jeszcze gorzej.
***
Maria doskonale wiedziała, że Jesse miał w gruncie rzeczy rację. Roswell było małe – za małe jak na jej wymagania. Istotnie, nie miała pojęcia gdzie znajdzie odpowiednie miejsce na ślub w tak małej mieścinie. Zresztą, w ogóle myśl o ponownym zamieszkaniu, choćby na kilka dni czy też tygodni, w domu matki napełniała ją jakimś dziwnym uczuciem. W końcu – gdzie też niewielki domek Amy mógłby się równać wielkiej i nowoczesnej rezydencji, którą zamieszkiwali w Los Angeles? Nie mogła jakoś sobie wyobrazić siebie na ulicach Roswell, nie po szerokich arteriach miast na Zachodnim i Wschodnim Wybrzeżu, nie po europejskich stolicach, ekskluzywnych hotelach w Australii i Japonii... Jeśli Roswell pojawiało się w jej myślach, to tylko jako dość mgliste i odległe wspomnienie. Bywa. Zresztą, nie miała zupełnie czasu na wspomnienia, praca zajmowała ją w zupełności. Cztery płyty, dwa filmy i jeden serial, nie mówiąc już o wywiadach i artykułach udzielanych nawet tak fantastycznych dla niej magazynom jak jakieś indyjski miesięcznik czy też arabskie szlaczki, jak to nazywał Jesse. A wszystko to właśnie dzięki niemu – dzięki Jesse’mu.
Maria popatrzyła ukradkiem w bok, na Jesse’go, który siedział obok niej. Cóż, właściwie to powinien siedzieć – w praktyce raczej... leżał. No, dobrze – półleżał. I spał.
Jesse nienawidził latania i zawsze usiłował przespać podróż. Maria uśmiechnęła się z czułością.
Ech. Kto by pomyślał dziesięć lat temu, że mała, zblazowana Maria DeLuca zrobi światową karierę i będzie gościć na pierwszych stronach magazynów we wszystkich językach! Na pewno nie ona sama. Wymyśliła sobie raczej jakąś małą karierę, bardziej prywatną... ale ta światowa też wcale nie była taka zła. W istocie była nawet całkiem interesująca. Taaak. Dziesięć lat temu Maria DeLuca zemdlałaby gdyby miała śpiewać tylko przed koncertem na przykład Madonny albo REM czy też Oasis, za to dzisiejsza Maria DeLuca miała z nimi wspólne single. To się nazywa zrobić karierę – a nikt nie wierzył, że uda jej się w ogóle cokolwiek nagrać! Choć trzeba przyznać, że pewnie nie osiągnęłaby połowy z tego, gdyby nie Jesse. To istny cud, że spotkała go jeszcze w Roswell. A nikt nie wróżył jej wielkiej przyszłości oprócz niego – i proszę, Jesse zostanie jej mężem! To się nazywa przyszłość!
Maria roześmiała się cicho i usiadła wygodniej. Biznes klasa jednak nie równała się jej własnemu odrzutowcowi, ale przecież nie będzie leciała do Roswell własnym odrzutowcem. Po pierwsze – chyba nie miałaby gdzie zaparkować takim „wozem”, a po drugie i tak te tłumy gości zbudzą w Roswell wystarczającą sensację. Wystarczy.
Jesse podniósł głowę i popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem.
-Już jesteśmy na miejscu? – zapytał zaspanym głosem.
-Nie, śpij dalej – uspokoiła go. „Przyda ci się” pomyślała. „Moja matka da ci popalić gorzej niż cały tłum rozszalałych fotoreporterów na konferencji prasowej...”
Oczywiście na lotnisku czekała Amy. „Jakże by inaczej” Maria pokiwała w duchu głową. Czuła wyraźnie, że Jesse obok niej nagle spiął się i wprost najeżył – znaczy, że również dostrzegł rodzicielkę Marii. Tak prawdę mówiąc to wydawało jej się śmieszne, że wszyscy tak bardzo bali się jej matki, która przecież wcale nie była drapieżna, krwiożercza czy coś takiego. Maria miała tylko nadzieję, że za te dwadzieścia pięć do trzydziestu lat nie będzie przypominała pod tym względem swojej matki...
-Mamuś! – zawołała radośnie podchodząc do matki. Amy uścisnęła ją tak, że Maria miała wrażenie, że zaraz ją udusi.
-Miło panią zobaczyć, panno DeLuca – wydukał zestresowany Jesse.
-Pani – poprawiła go zimno Amy.
-Przepraszam...ale pani tak młodo wygląda... – jąkał się Jesse, aż Marii zrobiło się go żal.
-Mamo, daj spokój – powiedziała ugodowo. Na horyzoncie pojawiła się pani Ramirez i Maria pomachała jej wesoło. Bardzo lubiła mamę Jesse’go. Za to Amy zdecydowanie nie przepadała za Jesse’m.
-Zobaczymy się później – Jesse cmoknął Marię na pożegnanie w policzek, zezując jednocześnie na Amy.
-Nawet pożegnać należycie się nie potrafi – skomentowała Amy wsiadając do samochodu.
-Mamo, daj spokój – poprosiła Maria. – Nikt by się nie potrafił pożegnać pod twoim gorgonowatym spojrzeniem.
-Czy ty już doprawdy nie miałaś kogo sobie wybrać? – ciągnęła dalej Amy, jakby zupełnie nie słyszała odpowiedzi córki. – Sześć bilionów ludzi na świecie a z tego połowa to mężczyźni!
-A z tej połowy połowa to emeryci i niepełnoletni – zauważyła Maria.
-Zawsze zostaje ta połowa połowy. Poza tym on jest... on jest taki... taki kolorowy!
-Co najmniej połowa tej połowy połowy też jest kolorowa – mruknęła Maria. To chyba będzie jedna ósma... I nagle coś jej się skojarzyło. - Jesteś rasistką? – zapytała żywo. – Wybacz, ale to nie ty zamierzasz mieć z nim dzieci, a mnie to zupełnie nie przeszkadza.
-No wiesz! – oburzyła się Amy. – Nie życzę sobie o tym słuchać!
-To nie słuchaj – zgodziła się Maria. – Powiedz mi lepiej, czy jest tu jakieś odpowiednie miejsce, w którym można by urządzić ceremonię. Musi się tam zmieścić jakieś sześćset osób...
-Jak to gdzie urządzić – Amy wzruszyła ramionami i wyprzedziła jakiegoś zawalidrogę. – Jasne, ze w kościele. Mamy nowy kościół, niedawno wybudowany. Bardzo ładny zresztą, elegancki i duży.
-Tak? – ucieszyłam się. – No, to nawet niezły pomysł. Chyba muszę pogadać z tym... księdzem z tego kościoła, co? – zapytała. – Myślisz, ze się zgodzi? Może mają za dużo zamówień na śluby...
Amy wydała z siebie jakieś dziwne charknięcie.
-Nie, myślę, że się zgodzi – powiedziała dziwnym głosem. - To bardzo... miły ksiądz.
Maria rzuciła jej dziwne spojrzenie, ale wolała nie wnikać w szczegóły.
***
Kościół z zewnątrz prezentował się wyjątkowo dobrze. Wysoki, strzelisty, pomalowany jasną farba. Na jakieś tam tablice ogłoszeń Maria nie zwróciła uwagi, ale za to zauważyła piękny trawnik i kwiaty rosnące pod kościołem. No, to jej się podobało.
Maria była na misji. Postanowiła przekonać księdza, że po prostu musi udzielić im ślubu właśnie w tym kościele, a to, ze ceremonia miała się odbyć za, bagatela, miesiąc, to już zupełnie nieważny drobiazg. I coraz bardziej podobał jej się pomysł, żeby wziąć ślub właśnie tutaj. Zdecydowanie.
Maria pchnęła ciężkie drewniane drzwi i weszła do wnętrza kościoła z niejakim onieśmieleniem. Prawdę mówiąc rzadko bywała w kościele...
W kościele było pusto, jakaś jedna czy dwie staruszki i to wszystko. Maria jednak nie zwróciła żadnej uwagi na staruszki, tylko wprawnym okiem obrzuciła wnętrze. Jasne, wysokie, przez ogromne witraże wpadało dużo światła. To dobrze, to będzie dobrze wyglądać. Na środku w nawie głównej rozłoży się chodnik, ławki się udekoruje... ile tu może się zmieścić osób? No, chyba starczy na skromny ślub, przecież nie będzie zapraszała dwóch tysięcy gości... No, ale chyba należałoby pogadać z jakimś księdzem czy coś takiego. Tylko gdzie w kościele powinien być ksiądz? Wedle wiedzy Marii powinien być na ołtarzu – to znaczy gdzieś obok. Za, przed, żadna różnica. Ale to chyba w czasie mszy, a teraz mszy nie było. Gdzie podziewają się księża kiedy nie ma mszy? Nie ma tu żadnych tabliczek informacyjnych czy co?
Maria rozejrzała się dookoła. Cóż, chyba nie pozostaje jej nic innego jak podejść do którejś z tych staruszek i się zapytać...
Ruszyła w stronę staruszek na ławkach, a stukot jej obcasów zabrzmiał w cichym wnętrzu jak armatnia salwa.
-Przepraszam bardzo – powiedziała scenicznym szeptem nachylając się nad jedną ze staruszek. Nie była pewna, czy kobieta ją dosłyszała, może była przygłucha. - - Przepraszam bardzo – powtórzyła nieco głośniej. – Gdzie ja tu księdza znajdę...?
Kobieta podniosła na nią wzrok i popatrzyła dziwnie, po czym uczyniła ruch w kierunku jednej ze ścian.
-W konfesjonale – szepnęła. – Jest czas spowiedzi.
-Jasne – przytaknęła Maria. – To jest, dziękuję bardzo... i tego, szczęść Boże czy jakoś tak – wyprostowała się. Konfesjonał – a, to tamto! No, jeszcze nie wszystko zapomniała. Zaraz, ale co, ma popukać i poprosić o chwilę rozmowy? Nie wiedziała, czy to zostanie dobrze odebrane, w końcu był ten cały czas spowiedzi i w ogóle... Jakaś kobieta wyszła z konfesjonału i Maria niewiele myśląc weszła do środka. No, skoro już załatwiać urzędowe sprawy, to załatwiać...
Za drewnianymi kratkami konfesjonału widziała zarys głowy mężczyzny.
-Słucham, moje dziecko – powiedział. Przez chwilę wydawało jej się, że zna ten głos, ale w końcu – słyszała już tyle głosów, że może jej się wydawać.
-Ja nie tego... to znaczy ja nie przyszłam się spowiadać, proszę księdza – zastrzegła od razu. – Ja nie wiem, jak tutaj mam to załatwić, więc pomyślałam, że w ten sposób... chodzi mi o ślub, żeby tu go wziąć.
Ksiądz przez chwilę milczał, aż Maria zaniepokoiła się.
-Proszę księdza – powiedziała. – Ja mogę stąd wyjść, jeśli nie należy rozmawiać o ślubach w taki sposób...
Ku jej zaskoczeniu ksiądz wstał i wyszedł z konfesjonału, przez chwilę mignęła jej myśl, że zaraz wywlecze ją stąd i da jej burę jak w szkole, za obrazę majestatu albo jakoś tak. I kiedy ktoś odsunął zasłonkę, była już pewna, że zaraz ten ksiądz złapie ją za ramię i po prostu wywlecze...
-A wiec Maria DeLuca prosi mnie, żebym udzielił jej ślubu? – zapytał żartobliwym głosem ksiądz.
Maria nie wierzyła własnym uszom ani, tym bardziej, własnym oczom.
Przed nią stał nikt inny jak Kyle Valenti, tyle że w czarnej marynarce i w koloratce! To musiał być sen – to nie mogła być prawda, nie ma takiej opcji! Maria zamrugała oczami.
-Ky... Kyle...? – wyjąkała zaskoczona.
-We własnej osobie – Kyle wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
-Co... co ty tutaj... ty tutaj? – Maria nie mogła zebrać myśli. Nie, to zdecydowanie nie mogła być prawda!
-Ja tutaj – przyświadczył. – I widzę, ze i ty tutaj. Co robię sama widzisz, rozgrzeszam grzeszników i udzielam ślubów. Jak widzisz odkryłem swoje powołanie – Kyle znowu się wyszczerzył. Maria osobiście była zdania, że musiał się zdarzyć albo prawdziwy cud, albo prawdziwa katastrofa. – Chodźmy na plebanię, pogadamy bez tych bab za plecami.
Maria znów zamrugała oczami. No spodziewała się tutaj wszystkiego, tylko nie tego, że spotka Kyle’a Valentiego w roli – ni mniej ni więcej jak księdza! Niewiarygodne... dziewięć lat wystarczyło, żeby aż tak się wszystko zmieniło – buddyjski podrywacz Kyle księdzem w koloratce!
CDN... raczj