maddie, fanart jest autorstwa Blanci do opowidania Emily.
Objawienie - Część 11
Liz przysiadła przy biurku, powiększony brzuch nie pozwalał jej wsunąć się głębiej. Patrzyła na ekran komputera. Ranek spędziła na przeglądaniu zdjęć Alexa z podróży, aż poczuła że bolą ją oczy. Wyglądało na to, że wysyłał jej wszystkie swoje fotki. Gdyby miała je do wieczora przeglądnąć – wiele było zrobionych przed domem – chyba by oślepła.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi – Proszę – zawołała nie odwracając się.
- Hej, Lizzie – zaglądnął ojciec – Masz ochotę na lunch ?
Zmarszczyła brwi na widok fotografii na ekranie komputera. Alex stał z Leanną przed jakimś budynkiem. To był szklany biurowiec. Nie mogła pojąć dlaczego ktoś zrobił zdjęcie właśnie tam ale nawet jeżeli tak, to coś ją w nim zaniepokoiło. Coś nieuchwytnego w zakamarkach umysłu, nie dającego spokoju.
- Liz ?
Poczuła na sobie wzrok ojca – Przepraszam – powiedziała, uśmiechając się nieśmiało.
- Uzupełniasz szkolne lekcje ?
- Nie. Tak naprawdę to album. Obiecałam Marii, że pomogę jej redagowaniu gazetki wspomnieniowej – powiedziała spokojnie – przyjdzie po szkole z Kylem i pójdziemy do domu Alexa. Pan Whitman pozwolił nam korzystać z wszystkich jego rzeczy i zdjęć – dodała wzruszając leciutko ramionami.
- Wygląda na duże przedsięwzięcie – skomentował z oczami pełnymi współczucia.
- Tak, coś w tym rodzaju – zgodziła się odwracając do komputera.
- Przyszedłem zapytać czy nie jesteś głodna.
- Prawda – odwróciła się do ojca, czując że czeka – Za chwilę coś zjem, nie rób sobie kłopotu, tatku.
- Takie kłopoty są częścią mojej pracy – przypomniał jej – Posłuchaj Liz, oboje z mamą chcielibyśmy usiąść i porozmawiać z tobą o pewnej sprawie, jutro albo pojutrze...
Powstrzymała się aby nie westchnąć. To nie znaczy że nie była na to przygotowana, w zasadzie trudno się im dziwić
- Wiem – powiedziała.
- Nasza rozmowa nie będzie polegała na wygłaszaniu uwag. Zgodziliśmy się, że w jesteś dorosła ale wspierając cię mamy prawo do szczerości. Mogę zrozumieć dlaczego bez powiadomienia nas o swoim stanie wyjechałaś do ciotki – mówił powoli – ale nie zgadzam się takim wyborem. Nie będę także udawał, że zabolał nas twój brak zaufania do nas.
- Tatku, przestań – przerwała mu – To nie brak zaufania do ciebie. Nie wiedziałam co powiedzieć i potrzebowałam czasu.
Ojciec pokiwał głową, wargi miał mocno zaciśnięte. Liz czuła że nie wierzy w jej poczucie winy. Jaka to ironia, że wobec kłamstw jakimi karmiła ich przez ostatnie dwa lata, prawda była bardziej kłopotliwa.
- Jakakolwiek była tego przyczyna, podjęłaś decyzję. Rozmawialiśmy z mamą i oczekuję z twojej strony szczerości wobec nas. Chyba zgodzisz się z nami, że jesteś nam to winna – skórę na policzkach miał napiętą i smutne oczy.
- Co chcesz wiedzieć ? – zapytała zanim zdążył się odezwać ponownie.
Potrząsnął głową – Co dalej zamierzasz robić. Jeżeli chcesz wrócić do szkoły na Florydę będziemy musieli opłacić ci powrotny lot. Wolelibyśmy abyś pozostała ale to ty zdecydujesz. Usiądziemy w trójkę do jutrzejszego śniadania ?
- Jasne – zgodziła się.
- Więc dobrze. Wracaj z powrotem do pracy. I pozwól mi przygotować ci coś do jedzenia. Będę w kuchni do czwartej.
Odprowadziła go wzrokiem. Poczuła ulgę, że nie zmuszał jej do odpowiedzi wówczas i teraz. Tak naprawdę nie miała zamiaru wracać na Florydę. Nigdzie nie wyjedzie dopóki nie pozna wszystkich odpowiedzi związanych ze śmiercią Alexa. A nie wiedziała więcej niż wczoraj i chociaż niewiele mogła wyjawić rodzicom, musiała znaleźć jakiś rozsądny powód aby uzasadnić swoją nagłą potrzebę pozostania w Roswell. Na szczęście pragnęli tego a ona pragnęła aby także w to uwierzyli.
*******
- Tatusiu, już jadłam – zawołała Liz kiedy usłyszała pukanie do drzwi. To już trzeci raz w ciągu kilku godzin, strasznie przeszkadzały jej te przerwy. Zameldował się u niej kiedy przyniósł jej pieczoną na ruszcie serową kanapkę, marchewkę i gęsty mleczno- waniliowy koktajl. Była mu wdzięczna za posiłek, zbyt zajęta przeszukiwaniem aby martwić się przyniesieniem sobie samej, ale ojciec znalazł pretekst do odwiedzania jej.
- To nie tatuś – zawołała głośno Maria wchodząc do pokoju.
- Dzięki Bogu – wymruczała Liz odwracając się do drzwi. Zamęczał mnie całe popołudnie. Tak się cieszę, że przyszłaś – zmarszczyła nos, rzucając jej pytające spojrzenie – Gdzie Kyle ? Myślałam, że przyjdzie z tobą.
Maria przewróciła oczami – Jest tutaj. Ciągnie się jak kurza kupa ! - krzyknęła głośno w stronę korytarza.
- Co ? Już idę – burczał Kyle. Za chwilę stanął w drzwiach z opuszczoną głową – Szczęśliwa ? Cześć Liz – powiedział nie patrząc na nią.
Czekała aż przyjaciele wejdą do pokoju a Kyle zamknie za sobą drzwi. Patrzyła na jednego i drugiego – Ok., co jest ?
- Nic – zamruczał Kyle.
Liz odwróciła się do Marii, podnosząc pytająco brwi.
Maria westchnęła – Kyle, odwróć się w drugą stronę i pokaż jej. To nic strasznego, a robisz z tego nie wiadomo co.
Podniósł głowę i Liz gwałtownie westchnęła. Oko mu czerniało, wyglądało na to że następnego ranka zjaśnieje pełnym blaskiem, i rozciętą wargę – Co się stało ?
Wzruszył ramionami - Baseball. Dostałem w oko.
Liz zmarszczyła brwi - A usta ?
- Eee, przegryzłem wargę, kiedy oberwałem piłką.
Liz czekała aby popatrzył jej w oczy. Nie doczekała się, spojrzała na Marię – Co się właściwie stało ?
Maria usiadła na przy łóżku i wzruszyła ramionami – Ja tam nie byłam. Mogę tylko posłuchać.
- A ja jestem Matka Teresa – parsknęła Liz – Plotki z West Roswell przybiegną wcześniej niż się ich spodziewamy, dobrze o tym wiem. Więc ? Jak on podbił oko ?
- Przepraszam ? – wtrącił Kyle - Jeszcze tu jestem, czy możesz przestać mówić do mnie jak bym był obrazkiem na ścianie ?
- Doskonale, więc mów – powiedziała odwracając się w jego stronę.
- I tak w końcu o tym usłyszy – mruknęła Maria uszczypliwie.
Kyle machnął ręką, wyglądał na zdegustowanego – Starasz się zrobić coś dobrego i tak ci podziękują...Wszystko jedno. Próbuję być szlachetny ale to, cholera do nikąd nie prowadzi. Chcesz wiedzieć jak to się stało ? – zapytał pokazując na twarz – Przez ciebie. Oberwałem z twojego powodu. Zadowolona ?
- Z mojego powodu ? Jak ?
- Tommy Flanagan rozpuścił buzię przed trzecią lekcją – odpowiedział, potem zamknął usta i odwrócił się.
Liz miała uczucie że coś się w niej zapada. Znowu Kyle za nią zapłacił – Co powiedział ? – zapytała
Potrząsnął głową – Nieważne, tak naprawdę spędził trzecią lekcje w gabinecie u pielęgniarki. Tylko mu dołożyłem, on mi oddał, a potem Pan Hardy wyszedł na korytarz i nas rozdzielił.
- Maria ? – nalegała Liz.
Jej najbliższa przyjaciółka poczuła się niezręcznie – Słyszałam jak pytał Kyla, ile razy cię...przygwoździł. Zanim chwyciło – spojrzała na jej brzuch.
- Kyle, przykro mi, nigdy nie chciałam abyś miał przeze mnie nieprzyjemności - wyszeptała
- Wszystko jedno - powtórzył.
- Miałeś z powodu bójki jakieś kłopoty ?
- Na tydzień zawieszenie z lekcji, począwszy od poniedziałku.
Liz westchnęła i przyłożyła do oczu dłonie. Wszystko układało się coraz gorzej. Była zmęczona konsekwencjami jakie ponosili przyjaciele w skutek jej błędów, ale nie wiedziała jak to zakończyć. Gdyby mogła poleciałaby najbliższym samolotem na Florydę jednak to nie było dobre wyjście. Musiała dowiedzieć się kto zabił Alexa i póki tego nie zrobi zostanie tutaj.
- Proszę usiądź Kyle, jest coś o czym muszę z tobą porozmawiać – powiedziała miękko.
Patrzył na nią przeciągle – Wiesz co Liz ? Nie rób tego. Cokolwiek to jest, nie chcę wiedzieć. Pragnę wydostać się z tego kosmicznego bałaganu. Mam dość – skierował się do drzwi.
- Kyle, poczekaj
- Dlaczego miałbym ? – zatrzymał się.
- Bo grozi ci niebezpieczeństwo – wyszeptała Liz – sądzę, że nam wszystkim.
Trochę gniewu z niego wyparowało – Co znowu teraz ? – westchnął.
Liz popatrzyła na Marię, która zachęcająco kiwnęła głową, zielone oczy pociemniały z emocji - Śmierć Alexa nie była przypadkowa. Ktoś go zamordował.
- Co ? Co ty mówisz To jakiś obłęd. Dlaczego ktoś miałby go zabić – gniew wyparował z niego do końca.
- Jeszcze nie wiem – przyznała – chcemy to zbadać i potrzebujemy twojej pomocy.
Kyle zrobił kilka kroków i usiadł na łóżku obok Marii – Dlaczego sądzisz, że Alex został zabity i dlaczego myślisz, że coś nam zagraża ?
- Liz doznała wizji – powiedziała Maria pospiesznie – no wiesz, jak Max. Poprzez dotyk.
- Zamieniasz się w jednego z nich ? – jęknął Kyle.
- Ciii ! Nie - powiedziała i rzuciła spojrzenie Marii - To nie tak. Wygląda na to że Max lecząc mnie przekazał mi trochę swoich mocy.
- Czy to samo może zdarzyć się także mnie ? - ledwie panował nad głosem.
- Kyle proszę, porozmawiamy o tym później. Popatrz znalazłam to zdjęcie w samochodzie Alexa – chwyciła fotografie i podała mu – Kiedy ją trzymałam, usłyszałam jego głos. Spójrz na to wycięcie na fotografii. Mówił Leanna nie jest Leanną – pokazała na dziewczynę na zdjęciu.
Wpatrywał się w fotografię, zmarszczył brwi Rozmawiałaś z moim ojcem ?
- Wczoraj. Hanson ma zamiar ogłosić że Alex popełnił samobójstwo, ponieważ wersja wypadku mu nie się nie zgadza, ale ja powiedziałam że on nigdy by tego nie zrobił.
Kyle westchnął i przeciągnął ręką po włosach. Myślisz że to jakiś kosmiczny nalot, tak ? Ktoś przysłał ich do komory inkubacyjnej lub coś takiego ?
Liz skinęła głową – Nie wiemy co się stało z Nicholasem odkąd Max widział go w Nowym Yorku w listopadzie. Jest także Kivar, zakochany w poprzednim życiu w Isabel. Może to on coś zrobił Alexowi aby być bliżej niej.
- Myślisz, że zaczął się sezon polowań na ludzi ? – zapytał.
- Nie wiemy – odpowiedziała Liz – i nie będziemy wiedzieli do czasu aż dojdziemy do tego, kto to zrobił. To mogli być Skórowie lub ktoś zupełnie nam obcy. Błądzimy w ciemności.
Kyle odwrócił się do Marii i znowu do Liz – A co z pozostałymi. Już wiedzą ?
- Nie chcę ich na razie informować bo nie mam im niczego konkretnego do zakomunikowania. Inaczej będzie wyglądało jakbym ich obwiniała.
Oczy Kyla powędrowały w dół na brzuch Liz – Już wystarczająco jest nieciekawie, prawda ?
- Zostaw ją w spokoju – szturchnęła go Maria – To nie ma nic wspólnego z ciążą Liz. Max już się obwinia , że nie pomógł Alexowi, Isabel ma kłopoty, no i jeszcze pokłócili się – dodała – Dopóki to nie będzie konieczne nie potrzebują kolejnych zmartwień.
- A Liz je potrzebuje ? – sprzeciwił się Kyle.
- Już dobrze, przestańcie – powiedziała szybko Liz – to do niczego nie prowadzi.
- A co z Michaelem ? - zapytał Kyle.
- O co ci chodzi ? – Maria odwróciła się do niego.
- To znaczy, dlaczego jego nie uświadomimy. Jest generałem czy kimś podobnym, nie ? Powinien wiedzieć jak sobie radzić.
- Chyba żartujesz. Powiedzieć Gwiezdnemu Chłopakowi ? Zaraz wpadłby w jakieś kłopoty a my nie mielibyśmy innego wyjścia jak pójść do Maxa i Isabel aby ratowali mu tyłek – narzekała Maria.
Liz zmarszczyła brwi – Faktycznie, to nie jest zły pomysł – powiedziała powoli.
- Co ? Liz, chyba ciążowe hormony rzuciły ci się na mózg – żachnęła się Maria .
- Nie, dajcie mi minutę. On nie powie nic Maxowi i Isabel bo są skłóceni. Nie odbierze tego jako oskarżenia pod ich adresem bo poprosimy go o pomoc. Zrozumie że nie obwiniamy nikogo. I nie jest tak emocjonalnie w to zaangażowany jak Max czy Isabel.
- Zapomniałaś o jego drugiej połowie – odparowała Maria.
- Sądziłam, że od czasu Vegas już się uspokoił. Tak mówiłaś. No i widziałam jak się tobą od tygodnia opiekuje – powiedziała delikatnie.
Maria wyglądała na zakłopotaną – Masz rację, byłam dla niego zbyt surowa. Ostatnio jest fantastyczny .
- Boże, nie uwierzę że właśnie dałem Guerinowi zajęcie... można to jeszcze cofnąć ? – jęczał Kyle.
- Chyba nie – uśmiechnęła się Liz – Ale przede wszystkim powinniśmy zajrzeć jeszcze raz do pokoju Alexa. W trójkę. A jutro pójdziemy do Michaela z tym co tam znajdziemy – Poruszyła się niespokojnie na krześle, poczuła ruchy dziecka i zaczęła masować brzuch.
Maria popatrzyła na nią ciepłymi oczami – Kopie ?
- Co ? Och, tak – powiedziała spoglądając w dół – dzisiaj jest naprawdę niespokojny.
- On ? - Maria była zaskoczona.
- Jeszcze niczego nie wiem – powiedziała Liz, powstrzymując ją przed przedwczesnym ekscytowaniem się – To zabawne mówić teraz – on - uśmiechnęła się – może czuję, że to chłopiec ? – zgodziła się.
- Mogę ? – Maria nieśmiało wyciągnęła rękę.
- Oczywiście – Liz z ulgą wstała i usiadła pomiędzy zaskoczonym, robiącym jej miejsce Kylem a Marią. – Tutaj – wzięła dłoń Marii i przycisnęła do miejsca gdzie wcześniej czuła ruchy dziecka – Poczekaj.
Dziecko uspokoiło się jak gdyby wyczuwało obecność kogoś innego, ale w tej chwili Liz poczuła łagodne trzepotanie. Maria patrzył w górę szeroko otwartymi oczami – Niesamowite – odetchnęła – To jest takie...- ucichła – Boże, to takie prawdziwe.. Liz, ty rzeczywiście będziesz matką – szepnęła.
Skinęła głową, uśmiechnęła się leciutko. W pewien sposób to był jedyny fakt pozwalający jej jakoś przebrnąć przez te wszystkie otaczające ją niedorzeczności. Nieważne, że spadło na nią nagle, nieważne ile jej dziecko ściągnęło na nią kłopotów, nic nie zmieni tego, że zostanie matką. Kruche życie rosło w niej, było częścią jej i Maxa – nawet jeżeli tylko biologicznie. Jakkolwiek na to nie patrzeć, to był cud.
Och – wydukał Kyle nie odrywając oczu od jej brzucha , a potem popatrzył w górę spotykając jej pytające spojrzenie – Myślisz, że mógłbym....pokazał głową na rękę Marii - Pozwolisz ?
- Chcesz poczuć kopanie dziecka ? – zapytała ciepło. Kiedy nieśmiało kiwnął głową wzięła jego dłoń i umieściła obok dłoni Marii. Dziecko poruszyło się łagodnie.
- Jasny gwint – Kyle patrzył na swoją rękę.
Maleństwo kopało coraz mocniej i Maria zaczęła się śmiać – Teraz się właśnie popisuje.
Liz także się roześmiała – Możliwe. Ale biorąc pod uwagę jego pochodzenie, to mało prawdopodobne.
- No tak, nieśmiały, ukrywający się. Jezu, cudowne poczęcie.
- Kyle, posuwasz się za daleko – ostrzegła go Liz.
- Hej, przecież to ty zaczęłaś.
- Racja – westchnęła. Delikatnie odsunęła od siebie ręce przyjaciół – Powinniśmy już iść. Mamy sporo do zrobienia a ja nie chcę tam nocować.
- Jasne - Maria wstała – zaparkowałam z przodu. Liz podeszła do biurka aby zabrać swoje rzeczy.
- Czego będziemy szukać w domu Alexa – zapytał Kyle.
- Czegoś, co nam pozwoli dowiedzieć się co się naprawdę stało – poinformowała go Liz – Maria zna hasło do plików w jego komputerze. Mam nadzieję, że zadziała.
Kiedy zeszli po schodach na zaplecze Crashdown, Liz wsunęła głowę do kuchni – Pędzimy tatku. Jeżeli wrócę później, zatelefonuję.
Pomachał jej i wrócił do przewracania skwierczących na ruszcie burgerów – Tylko się nie przemęczaj – krzyknął.
- Nie będę – zapewniła go – Idziemy.
- Mogę dostać wodę mineralną na drogę ? – zapytał Kyle, widząc że Liz kieruje się do drzwi wejściowych na zapleczu.
- Pewnie – chwyciła z półki jednorazowy kubek i skręciła w stronę kontuaru – Maria, chcesz czegoś ? – zapytała przez ramię.
- Um, nie - usłyszała w odpowiedzi – ja....dobrze.
Liz zmarszczyła brwi i odwróciła się do przyjaciółki – Co się stało ? – odwróciła się w stronę w którą wpatrywali się Maria i Kyle. I zamarła. Przy ladzie siedział Max Evans, a po jego prawej stronie Tess.
Utkwił w niej milczące, długie spojrzenie. Trwali tak na tyle długo, że zrobiło się niezręcznie. Tess w przeciwieństwie do niego nie wytrzymała – Liz ? Cześć ! - powiedziała– Jak się masz ? Nie miałam możliwości porozmawiania z tobą od czasu pogrzebu.
Liz powstrzymywała się aby nie patrzeć na Maxa – Wspaniale, Tess – odpowiedziała – A co u ciebie ?
- Och, świetnie. Chciałabym ci pogratulować. No, wiesz, dziecka – Niebieskie oczy przenikały ją, aby w końcu powrócić do szklanki z wodą.
- Dziękuję – Szybko napełniła kubek napojem – Trzymaj Kyle – powiedziała wracając z końca lady.
- Wielkie dzięki – wyjąkał.
- Powinniśmy już iść – powiedziała dźwięcznie Maria.
- Tak – zgodziła się Liz – No to, narazie – ominęła oczami Tess i popatrzyła na siedzącego nieruchomo Maxa, spojrzenie miał nadal utkwione w niej. Leciutko marszczył brwi jakby coś go niepokoiło.
Nagle dziecko mocno kopnęło i Liz skrzywiła się przyciskając dłoń do brzucha. Była zaskoczona bo nigdy jeszcze nie zrobił tego tak mocno.
- Och, dziecko się poruszyło – zapiała Tess – Mogę dotknąć ? - zsunęła się ze stołka i zamierzała podejść.
- Nie ! - Liz cofnęła się, aż Maria chwyciła ją za ramiona. Tess wyglądała jakby otrzymała policzek – To znaczy, przepraszam ale to dość niemiłe, kiedy chodzisz pomiędzy ludźmi a oni chcą cię obmacywać jak ulubione zwierzątko, no wiesz... – posłała jej przepraszający uśmiech.
- Och, jasne że rozumiem – Tess wróciła na stołek – Więc życzę ci dobrego popołudnia. Baw się dobrze.
Gdyby maleństwo tak nie kopało, Liz mogłaby się zrewanżować jej podobną uwagą ale zdołała tylko skinąć głową.
- Chodźmy.
- Dobry pomysł – zgodziła się Maria, podtrzymując ją od tyłu.
- Pójdę do drzwi – zaofiarował się Kyle. Przesunął się tak aby Liz znalazła się pomiędzy nim a Marią.
Idąc przez cała długość kawiarni czuła na sobie wzrok Maxa. Gdy wyszli na zewnątrz oparła się ciężko o wyłom budynku aby się uspokoić.
- Liz, kochanie, jestem pewna, że to nie jest tak, jak na to wyglądało – wyjąkała Maria pośpiesznie.
- Wiem – oddychała – Max tylko wtedy siedzi przy ladzie gdy jest sam. Tess musiała się dosiąść później. Ale to nic nie znaczy. Prawdopodobnie są razem.
- Akurat – parsknął Kyle.
- Co to znaczy – zapytała.
- Właśnie to, że Evans nie wygląda na zbyt zainteresowanego Tess . Jeżeli myślisz o wyjechaniu z miasta popełnisz błąd.
- Nie mogę uwierzyć, że tam siedział – narzekała Maria – Dupek. Mógł przynajmniej coś powiedzieć. Będę musiała poważnie rozważyć swój status, jako jego przyjaciółki.
Liz westchnęła – Nie mogę teraz się tym zajmować – zamknęła oczy i złapała kilka oddechów – Boże, jak ja jej nienawidzę. Staram się ale nie mogę inaczej – szepnęła. Otworzyła oczy i spotkała ich zaniepokojony wzrok.
– Już dobrze, naprawdę. Chodźmy . Czeka nas dużo pracy.
Kyle i Maria wymienili spojrzenia – Jesteś pewna, że sobie poradzisz ?- zapytała Maria.
- Tak - powiedziała niewzruszenie – idziemy, Alex liczy na nas.
Bez słowa ruszyła w stronę Jetty pewna, że przyjaciele podążają za nią. Nie miała zamiaru oglądać się za siebie.
Cdn.