
OBJAWIENIA
Część 17
W małej łazience Michalea, Liz posprzątała po sobie jak mogła najlepiej. Siedziała na taborecie w kuchni, zastanawiając się jak przysiąść na kanapie Michaela, która sprawiała jej problemy w lepszych okolicznościach. Cierpliwie czekała na Marię, która w pokoju obok dzwoniła do Isabel. Mimo zamkniętych drzwi słychać było dosyć wyraźnie jej podniesiony głos.
W końcu wyszła naburmuszona – Przyjdzie.
- Jakiś czas to trwało.
- Jasne, bo musiałam wysłuchać jej narzekania na Maxa. Uroczy książę nie raczył jej poinformować że on i Michael wyjeżdżają, zostawiając ją samą po szkole. Jest wściekła. Dobrze, że nie było nas z nimi bo oberwałoby się i mnie – oznajmiła.
- Poczekaj, jeżeli Max pojechał jeepem to jak Isabel się tutaj dostanie ?
- Weźmie samochód swojej mamy – Maria wzruszyła ramionami – Co u ciebie ? Nagle wróciło do niej po co tu są. W oczach pojawiła się lekka panika – Dlaczego tam siedzisz ? Przecież jest ci niewygodnie.
- Tak, ale tu mogę siedzieć, co w przypadku kanapy byłoby trudniejsze - westchnęła Liz - Poza tym, pomiędzy skurczami powinnam chodzić, tak długo jak będę mogła. Czytałam, że w jakiś sposób przyspiesza to akcję porodową.
- Nie wierzę w to co się dzieje.
- Ja także.
- Powinnam coś zrobić – Maria zaczęła rozglądać się po pokoju – Łóżko. Zmienię prześcieradła. – powiedziała podchodząc do wąskiej szafki w pobliżu łazienki – Będziemy potrzebowały ręczników... Co jeszcze ? Przegotowana woda. Na starych filmach zawsze gotują dużo wody – mruczała.
- Przestań Maria. Kiedy przyjdzie Isabel na pewno zdejmie prześcieradła. Będę potrzebowała jakiś nieprzemakalny podkład bo jak zniszczę Michaelowi łóżko, nigdy już się do mnie nie odezwie.
- Muszę się czymś zająć – Maria stanęła bezradnie.
Liz chwyciła ją za rękę i przyciągnęła do siebie – Posłuchaj, musimy trzymać się razem. Potrzebuję cię i dlatego jedna z nas musi mieć głowę na karku. Mówię ci to teraz bo to nie będę ja - słyszała swój stanowczy głos ale nie dbała o to – W mieszkaniu Michaela urodzę antariańskie dziecko i mam prawo głupieć, prawda ? Więc nie rób mi tego.
Maria patrzyła na nią chwilę, kiwnęła głową a potem przytuliła do siebie. Na ramieniu Marii, Liz pozwoliła sobie na łzy i chwilę słabości.
Maria głaskała ją uspokajająco po plecach. – Zawsze jest ten pierwszy raz – Co powiesz Isabel ? – zapytała łagodnie.
– Że z powodu zmian jakie mogły rozwinąć się u mnie, po wyleczeniu mnie przez Maxa, bałam się pójść do lekarza.
- A jeżeli zacznie mówić o nieziemskich cechach dziecka ?
- Nie sądzę. Nawet Max ich nie znał dopóki Pierce nie pokazał mu wyników testów. Wiedział tylko że ich krew jest inna bo odkryłam to lekcji biologii, ale wcześniej nie miał o tym pojęcia.
- W porządku – Maria dalej gładziła ją plecach – Więc kiedy Isabel przyjdzie, wyjaśnimy jej wszystko a potem skupimy się na tobie i odebraniu dziecka.- powiedziała.
- Tak bym chciała, żeby Max był tutaj – westchnęła cicho Liz.
Ręka Marii była taka kojąca – Myślisz o Maxie z Przyszłości ?
- Nie. Tylko o Maxie.
- Może spróbuję do niego zadzwonić ...– zaproponowała ostrożnie Maria.
- I co powiesz ? – Liz posmutniała – To naturalne, że chciałabym żeby był przy mnie. Ale to nie byłoby w porządku wobec niego.
- Na pewno ?
- Tak – Liz cofnęła się i wyprostowała – jestem pewna - Poczuła skurcz i chwyciła się za kontuar – Znowu się zaczyna – skrzywiła się.
Maria spoglądała na nią wyczekująco – Powinnyśmy chyba mierzyć czas, prawda ?
- Um, tak. I w jakich odstępach występują – powiedziała po chwili, kiedy bolesny chwyt trochę zelżał.
- Więc powiedz mi kiedy będziesz je czuła.
Liz uśmiechnęła się – Dzięki, Maria.
- Wszystko będzie dobrze.
Liz kiwnęła głową. W tym momencie rozległo się mocne pukanie i w drzwiach stanęła Isabel.
- Dobra, dotarłam – oznajmiła – Co to za ważna sprawa, że nie mogłam nikomu powiedzieć gdzie idę ?
Liz patrzał na Marię, która wzruszyła ramionami – Myślałam, że tak będzie najlepiej.
Isabel zmarszczyła brwi – Co się stało, coś z Maxem i Michaelem ? – zaniepokoiła się.
- Nie, nie chodzi o nich – odpowiedziała Liz – Potrzebuję twojej pomocy, Isabel.
- Jakiej ?- weszła głębiej do mieszkania. Rzuciła na kanapę torbę, odwróciła się i podniosła brwi.
Liz zdenerwowana spojrzała na Marię a potem na Isabel – Wiesz, że Max ratując mi życie, zmienił mnie ?
- Tak – powiedziała powoli - I co z tego ?
- Ja...więc od czasu kiedy kontaktowałam się z Maxem w Nowym Yorku, to wszystko poszło dalej. Zaczęłam mieć błyski i wizje.
Oczy Isabel zrobiły się okrągłe – To znaczy...że pojawiły się u ciebie jakieś moce ?
- Coś w tym rodzaju.
- No więc ? Chcesz aby ci pomóc zrozumieć co z tym zrobić ?
- Faktycznie, to jest myśl. Ale nie o takiej przysłudze myślałam. Ja...boję się iść do lekarza – powiedziała spokojnie- Dla dobra dziecka.
Isabel popatrzyła najpierw na jej brzuch a potem na nią – Liz – westchnęła – jesteś w szóstym miesiącu ciąży i jeszcze się nie kontrolowałaś ?
Pokręciła głową – Tak naprawdę w siódmym miesiącu, i nie. Nie wiedziałam czego mogliby się doszukać i pomyślałam że lepiej nie ryzykować. Miałam nadzieję, że mogłabyś..... – wzruszyła ramionami nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
- Zabawić się w lekarza ? – dokończyła za nią Isabel – Liz, sama znasz skutki leczenia Maxa – powiedziała poważnie – Nie wiem na jaką pomoc liczysz. Być może mogłabym, poprzez ciebie połączyć się z dzieckiem ale nie gwarantuję że poznam czy coś jest nie tak.
- Tak naprawdę sprawy stały się trochę bardziej naglące - kiedy to mówiła poczuła nagły skurcz - Maria ? – skrzywiła się.
– Sześć minut – odpowiedziała Maria i chwyciła ją za rękę.
- Sześć minut ? Czego ? – domagała się Isabel – Chcesz powiedzieć mi że rodzisz ? Teraz, Liz ?
- Boję się że tak – mówiła ze ściśniętymi zębami – Niedawno odeszły mi wody.
- Ale mówiłaś, że jesteś w siódmym miesiącu. Przecież jest za wcześnie...
- Powiedz to dziecku – rzuciła słabo. Odetchnęła głęboko, kiedy skończył się skurcz.
Isabel przesunęła rękami po włosach a potem po twarzy. Bez słowa patrzyła na Liz i na Marię. Potrząsnęła głową - Dobrze. Liz, co wiesz na temat porodów.
- Kiedy byłam na Florydzie, przeczytałam wszystkie książki jakie mogłam zdobyć na ten temat. Powinnam była kilka z nich zabrać do domu.
- Ale pamiętasz co czytałaś, prawda ?
- Chyba tak.
- Więc dobrze, ponieważ niewiele więcej wiem poza podstawowymi wiadomościami, będziesz musiała mi dokładnie wszystko opowiedzieć, zanim zacznie się poród.
- Pomożesz nam ? – dopytywała się Maria.
Isabel popatrzyła na nią ze złością – Oczywiście. A ty myślałaś, że tak ją zostawię ? Boże, Maria przecież to przez nas ona nie może iść do szpitala.
- Powtórz to jeszcze raz – mruknęła Maria.
- Co chcesz wiedzieć ? – zapytała Liz.
- Wszystko.
*******
Isabel poleciła Marii postarać się o cały zapas: ręczników, spirytusu, ostrych nożyczek, mocnych nici. W międzyczasie, Liz objaśniała jej szczegóły i organizację porodu. Doszło do niej, że skupiając się na medycznych zagadnieniach zaczęła panować nad swoimi lękmi. Mądre i fachowe pytania Isabel utwierdzały ją w przekonaniu, że będzie się czuła przy niej bezpiecznie gdy trzeba będzie odebrać dziecko. Zaimponowała jej, że tak łatwo i szybko chłonęła wszystko, bez zbytniego roztkliwiania się.
- Doskonale – powiedziała Isabel, kiedy była pewna, że wszystko zapamiętała – Liz, jeżeli dzieje się tak jak mówisz , to prawdopodobnie nastąpi to niedługo - Zgarnęła z pleców włosy i spięła je mocno z tyłu głowy. Rzuciła jej drugą klamrę – Zrób to samo, będzie ci wygodniej.
- Dzięki – Liz upięła włosy w koński ogon.
- Jak się czujesz ?
- Obolała – przyznała – ale tak poza tym, nieźle. Dziękuję za pomoc, Isabel.
- To dobrze. Bo Max zabiłby mnie gdybym pozwoliła aby coś złego ci się stało – odpowiedziała, ale ciemne oczy były poważne – Liz, czyje naprawdę to dziecko ?
- Czy to ważne ?
- Myślisz, że przestałabym ci pomagać jeżeli nie spodobałaby mi się twoja odpowiedź ? Nie.
Maria krzątała się po pokoju zbierając całą stertę brudnych prześcieradeł – Wiem, że możesz odprawić nad nimi te swoje czary mary ale ja wolę tradycyjną metodę - położyła tobołek na podłodze – Czyste ściereczki, ręczniki i inne rzeczy położyłam na komodzie – popatrzyła na nie pytająco – Jak wam idzie ?
- Świetnie, prawda ? – powiedziała Liz.
Isabel skinęła głową – Tak. Dzięki Maria. Przygotuję resztę a potem zobaczymy jak idzie, dobrze Liz ?
- W porządku – czekała aż Isabel wejdzie do sypialni.
- A tak naprawdę jak się czujesz ? – zapytała Maria.
Liz stała przy kuchennym blacie. Zgięta opierała ręce na taborecie i przestępowała z nogi na nogę co trochę zmniejszało ból w dole pleców – Mam coraz częstsze skurcze – powiedziała.
- To pewnie dobrze ?
- Od tego zależy szerokość rozwarcia.
Maria skrzywiła się – Przypomnij mi o tym kiedy będę gruchać do jakieś słodkiego bobasa w Crashdown.
- Masz to jak w banku – mruknęła Liz.
- A co z Isabel ? Poradzi sobie ? – spytała spokojnie Maria.
- Poradzi sobie doskonale.
- Będziesz zadowolona, że to ona odbierze dziecko ?
- Tak bardzo, jak tylko to możliwe – Liz pochyliła się. Poczuła wyjątkowo silny skurcz i zaczęła szybko oddychać.
- Liz ?
- Już dobrze – dyszała. Na czoło wystąpiły krople potu i zmusiła się aby teraz oddychać głęboko, przed kolejnymi falami bólu. Miała miękkie kolana i kurczowo trzymała się taboretu, żeby nie upaść.
- Wejdź tutaj – zawołała Isabel z sypialni.
- Chodź – objęła ją Maria.
Liz pozwoliła jej zaprowadzić się do drugiego pokoju. Isabel coś musiała zrobić bo rozłożyła miękkie i delikatne w dotyku, nieprzemakalne prześcieradło. Poduszki także były jakieś większe i wygodniejsze.
- Michael tego nie uznaje – skomentowała Maria.
- Jasne. Wiele razy proponowałam mu, że poprawię mu to miejsce ale nawet nie chciał słuchać. Kładź się Liz.
Z ulgą położyła się na łóżku opierając się na obszernych poduszkach. Nagle poczuła skrępowanie. Tak naprawdę nigdy nie badano jej ginekologicznie, a z Maxem kochała się tylko raz. Nie była szczególnie nieśmiała ale uczucie zdenerwowania i lęku nie zmniejszał fakt, że to Isabel będzie ją oglądać. Godziła się na to tylko dlatego, że nie miała innego wyboru.
Jak gdyby czując jej zakłopotanie – a może właśnie dlatego, że sama w tym uczestniczyła, Isabel przykryła ją prześcieradłem do pasa i zdjęła z niej ubranie. Maria taktownie usiadła przy głowie Liz i starała się jakoś odwrócić jej uwagę, podczas gdy Isabel wykonywała swoje zadanie. Liz starała się nie myśleć o tym, aż do chwili kiedy poczuła ciepłe ręce uciskające jej brzuch ze wszystkich stron. W tym momencie nastąpił przeszywający ją ból. Jęknęła wciskając głowę w poduszkę.
- Liz, chcę żebyś teraz odpoczęła. Oddychaj.
- Oddycham – powiedziała słabo.
- Jeszcze raz – ponaglała Isabel – Wdech, wydech. Spokojnie oddychaj. Wolno i głęboko. Dobrze - Otwartą dłonią badała brzuch mocnymi ruchami - Teraz nabierz powietrza. I wypuść.
Posłusznie wykonywała jej polecenia wciągając w płuca powietrze i wypuszczając, kiedy skurcze ustępowały nagle.
Isabel znowu przesuwała dłonie uważnie, marszcząc brwi – Maria przynieś jej trochę lodu do ssania dobrze ?
- Jasne – wypadła przez drzwi i słuchać było łomot w kuchennej lodówce.
- Coś jest nie tak ? - zapytała Liz, bo nie spodobał jej się wyraz twarzy Isabel.
- Wydaje mi się że dziecko ma się dobrze. Czuję silne, rytmiczne bicie serca i pracę mózgu – uspokoiła ją – Tam jest ważna osobistość, Liz - powiedziała ze słabym uśmiechem – Tu już niczego się nie doszukam – cofnęła się i popatrzyła na nią – Ale jest coś innego.
Liz poczuła przypływ paniki – Co ?
- Dziecko jest nieprawidłowo ułożone. Masz prawie pełne rozwarcie a ono jeszcze się nie odwróciło.
- Masz na myśli komplikacje ?
- Spróbuję je odwrócić ale nie wiem czy mi się uda – powiedziała przegryzając wargi.
- A jeżeli sobie nie poradzisz ?
- Najpierw spróbuję, a potem będziemy się martwić.
Pojęła to, co mówiła Isabel. Nie miała pojęcia co zrobią przy skomplikowanym porodzie. Kiwnęła głową – Powiedz co mam robić...
Maria zjawiła się przynosząc w miseczce lód – Czegoś nie wiem ? – zapytała widząc ich poważne twarze.
- Dziecko nie odwróciło się jeszcze główką do dołu. Ułożone jest nieprawidłowo – powiedziała Liz podtrzymywana mocnym spojrzeniem Isabel.
- Więc co robimy ? – zapytała Maria.
- Po następnym skurczu spróbuję odwrócić dziecko. Liz, musisz mi powiedzieć kiedy to nastąpi. Przed tym nie mogę nic zrobić. Zrozumiałaś ?
- Dobrze – przytaknęła. Sięgnęła do miseczki włożyła kilka kostek lodu do ust, a resztą przetarła spoconą twarz.
Maria postawiła pojemnik na łóżku i wytarła ją ręcznikiem – Lepiej ?
- Dzięki. Tak – spięła się w sobie kiedy uderzył w nią następny skurcz – Znowu nadchodzi – jęknęła. Ból narastał szybko i gwałtownie. Próbowała oddychać ale płuca się buntowały. Zapomniała o sztywnym po lodzie języku, skupiona na rozrywającym ją cierpieniu. Maria trzymała ją za rękę, którą ściskała ze wszystkich sił.
- Liz, oddychaj ! - wołała do niej Isabel – Dalej.
Dyszała rozpaczliwie obracając głowę tam i z powrotem. I wtedy ból zelżał zostawiając ją w poczuciu kompletnego wyczerpania – Już po wszystkim – szepnęła. Odrzuciła głowę na poduszkę i zamknęła oczy. Czuła jak Isabel gorączkowo przesuwa ręce i ściska brzuch ale jej silne ruchy były niczym w porównaniu z koszmarnymi skurczami. Ostatni kawałek lodu roztopił się na języku, przełknęła go automatycznie próbując złapać oddech.
- Psiakrew, nie idzie – niepokoiła się Isabel - No, dalej, dalej. Obracaj się.
Liz otworzyła oczy i zobaczyła miękkie, zielone światło wydobywające się z rąk Isabel – Dlaczego nie chce się przesunąć ? – szepnęła zmęczona.
- Nie wiem – powiedziała Isabel z zaciśniętymi zębami – Uparciuch. No dalej – przemawiała do niego.
- Auu – skrzywiła się Liz..
- Wybacz – odpowiedziała nie zwalniając ucisku – Ale będzie jeszcze bardziej bolało jeżeli tego nie zrobię.
- Boże Isabel, przestań - jęknęła Liz, bo znowu nadchodził skurcz..
- Cholera, następują już jeden po drugim. Liz, nie mamy czasu..
- Nie możesz czegoś zrobić ? – dopytywała się Maria, kiedy Liz wiła się z bólu.
- Co ty sobie myślisz ? – zniecierpliwiła się – Mówiłam ci że nie wiem jak sobie z tym poradzę. Tak przypuszczałam. Potrzebujemy Maxa.
- Niee – rozpłakała się Liz. Zamknęła oczy bo nowa fala bólu wstrząsała nią, spod powiek płynęły łzy.
- Nie mamy wyboru. Maria dzwoń po niego !
Liz chwyciła ją za rękę ale Maria pokręciła głową – Przykro mi, ale Isabel ma rację. Tylko on może pomóc.
Zbyt zmęczona aby się przeciwstawić, bezsilnie patrzyła w sufit jakby tę ciężką przeprawę miała już za sobą.
Maria wróciła do pokoju z włączoną komórką – Nie mogę go złapać – w zielonych oczach miała łzy – Albo ma wyłączony telefon, albo jest poza zasięgiem. Odzywa się tylko poczta głosowa.
- Gdzie do diabła jest on i Michael, nie ma ich od wielu godzin – warknęła Isabel.
- Co robimy ?
- Cały czas próbuj, jeżeli nie dodzwonisz się w przeciągu dziesięciu minut, zabieramy ją do szpitala.
- Nie zrobisz tego – jęknęła Liz – Nie pojadę do szpitala. To zbyt niebezpieczne.
- Wiesz co mówisz ? – zdenerwowała się Isabel – Liz, możesz umrzeć, nie rozumiesz ?
- A jeżeli w szpitalu coś odkryją ? – przekonywała – Skończę w jakimś rządowym laboratorium. Wiesz co zrobili Maxowi, a Piercowi wystarczył na to tylko jeden dzień. Wcześniej umrę niż pozwolę im zabrać moje dziecko – płakała bo ból powracał ponownie.
- Będziemy tam i nie pozwolimy aby coś wam się stało – nalegała Isabel – Liz, to poważne.
Kręciła głową jednostajnie a spoconymi rękami mięła prześcieradło – Nie!
- Lizzie, proszę – płakała Maria - Isabel ma rację...
- Nie – szeptała przegryzając zęby. Po fali bólu leżała i patrzyła na przyjaciółki – Proszę, nie mogę ryzykować – Jej głos brzmiał tak słabo, że ledwie siebie słyszała.
Isabel znowu gładziła mocno jej brzuch. Twarz miała surową i zdeterminowaną. Maria naciskała jednostajnie komórkę a jej wargi cicho o coś prosiły. Liz oddychała głęboko aby zebrać siły. Była tak bardzo zmęczona.
- Dlaczego ten przeklęty telefon nie odpowiada – warknęła Maria – Gdzie on jest ?
Leżała zupełnie bez siły. Myśli przelatywały jej przez głowę. Jak przez to przejdzie ? Nie idzie dobrze. Nigdy nie była tak zmęczona, a jeszcze nie miała bólów partych. Zimny, lodowaty strach chwycił ją za serce, paraliżował i ściskał. Jak mogła być tak głupia i uwierzyć że wszystko pójdzie tak prosto. Że może nad wszystkim zapanować aż do narodzin dziecka. Bezbłędnie. Czy ostatni rok nie pokazał, że tak nie jest ? Coś zawsze szło źle.
Skurcze następowały teraz w odstępach dwuminutowych i pragnienie parcia było nie do zniesienia. Kiedy nadszedł następny ból, wygięła się na łóżku i wydała zduszony krzyk.
- Przygotuj się, Liz – powiedziała Isabel – masz pełne rozwarcie. Spróbuję jeszcze raz odwrócić dziecko, dobrze ? Trzymaj się.
- Dobrze – dyszała, kiedy ból zelżał.
Isabel położyła niej ręce, kiedy z pokoju obok dobiegł głośny trzask.
- Co, do diabła... – zaczęła Maria i nagle zamilkła.
- Gdzie ona jest ? - W drzwiach stanął Max a za nim Michael, który zaraz wycofał się. Max wszedł szybko do pokoju – Co się dzieje ?
- Max, dzięki Bogu – wykrztusiła Isabel – Musisz nam pomóc.
- Co chcesz robić ? Liz, powinnaś być w szpitalu – krzyknął, na twarzy malował się lęk i zaskoczenie.
- Dlaczego nie odpowiadałeś na telefony – wrzasnęła Maria szarpiąc go za ramię.
Nie zwracał na nią uwagi, skupiając się na siostrze – Isabel ?
- Bała się iść do szpitala – wyjaśniała szybko – Powodem są jej zmiany. Tak mi powiedziały. Mamy problemy z urodzeniem dziecka.
- Zwariowałaś ? – powiedział i patrzył niespokojnie na Liz.
- Max ! – Isabel traciła panowanie – Czy ty mnie słyszysz ? Musimy odwrócić dziecko, inaczej ona nie urodzi. Chodź.
Oderwał oczy i klęknął obok Isabel oceniając sytuację – Co starałaś się zrobić ? – zapytał. Wstał i pochylił się delikatnie naciskając brzuch.
- Próbowałam odwrócić dziecko między skurczami ale nie udało mi się – informowała go.
- Odsuń się – powiedział – Ja spróbuję.
Liz skuliła się przy kolejnym bólu ale nie zwrócił na to uwagi. Czuła jego ciepłe ręce, przesuwające się po niej , które łagodziły i uspokajały, a jednak tak prawdziwe i mocne. Widziała miękkie jarzenie kąpiące jej skórę – podobnie jak u Isabel ale tutaj wnikało w nią głęboko uczucie energii i siły jakiej nigdy nie doznała. Z trudem łapała oddech gdy Max przesuwał dłonie z góry na dół wygładzając wszystkie nierówności jak miękki jedwab a jej ciało odpowiadało na każdy gest tej troskliwej pracy.
Płakała gdy poczuła pod skórą nagły ruch dziecka, odwracające się pod wpływem łagodnej perswazji rąk Maxa. Próbowała głęboko oddychać i nie krzyczeć. Ból był silny ale do zniesienia.
Marszczył brwi, głęboko skoncentrowany, czoło miał mokre od potu – Dobrze – wyprostował się – Liz, w porządku ?
Ja...chyba tak – wykrztusiła.
- Dzięki Bogu – płakała Maria – dotknęła czoła i odgarnęła mokre włosy z twarzy przyjaciółki.
Isabel ustawiła się między stopami Liz – Max, nie wierzę, że ci się udało – odetchnęła z ulgą – Liz, jesteś gotowa ? Przy następnym skurczu spróbujesz przeć.
- Jestem taka zmęczona – dyszała. Zamknęłaby oczy nie chcąc spotykać uważnego spojrzenia Maxa ale teraz musiała je mieć otwarte – Nie mogę.
- Musisz – powiedziała zdecydowanie Isabel – Słuchaj Liz, zbliżamy się do końca. Dalej.
- Maria pomóż jej podnieść się – powiedział Max. Jedną rękę wsunął pod jej ramiona w drugą ujął jej dłoń. – Wyrzuć te poduszki, usiądź za nią i mocno ją podeprzyj.
Posłuchała go, wsunęła się za plecy Liz podciągając ją do siebie. Liz uniosła kolana i przesunęła się do tyłu opierając się o przyjaciółkę jak na najczulszej poduszce – Lepiej – mruczała. Poczuła nadchodzący skurcz i ścisnęła zęby – Nie – szeptała przerażona - Już więcej nie.
- Liz, popatrz na mnie – ponaglił Max, ściskając jej rękę – Zrobisz to. Spróbuj.
Jego głos był łagodny i pełen zrozumienia a ona nie umiała mu się oprzeć. Otworzyła oczy i spotkała ciemne spojrzenie. Cokolwiek się zdarzyło i cokolwiek mu zrobiła, był tu dla niej i trzymał ją za rękę.
- Właśnie tak – powiedział.
- Przyj teraz Liz – ponaglała ją Isabel – Piękne, duże parcie. Przyj mocno w dół.
Liz ściskała rękę Maxa i całą siłą parła. Ból był straszliwy. Przedzierał się przez nią, wypalał gorącem tak bardzo, że prawie traciła przytomność. Skupiła się na oczach Maxa nie spuszczając z niego wzroku nawet wtedy, kiedy jej ciało było tak strasznie napięte.
- Dobrze, dobrze... – powiedziała Isabel – Teraz odpocznij.
Upadła z jękiem w ramiona przyjaciółki. Palce miała zdrętwiałe, splątane z palcami Maxa.
- Tak, dobrze – powiedział Max spokojnie. Wolną ręką odsunął zabłąkany kosmyk włosów z jej policzka – Dobrze ci idzie – Złap oddech.
- Trzymaj się Lizzie – szepnęła jej Maria do ucha i poczuła jej usta na swoich włosach.
- Lód – szepnęła. Głos miała chrapliwy i suche usta.
- Max, miseczka na stoliku obok – powiedziała Maria.
Sięgnął do pojemniczka i łagodnie przesuwał kostką po jej wargach. Otworzyła usta i zlizywała chłodną grudkę.
- W porządku ?
- Tak. Dzięki.
Zimnymi palcami dotknął jej skroni i masował delikatnie. Zamknęła oczy i pozwalała aby napięcie opadało. I znowu nadchodził skurcz i nie było już więcej na nic czasu.
- Przyj najsilniej jak potrafisz – nakazała Isabel – Zrobisz to. Mocne parcie powinno zrobić swoje. Już widzę główkę. – krzyknęła.
Zamknęła teraz oczy i parła jak mogła najmocniej. Nie czuła, że Maria podpiera ją z tyłu za ramiona a Max trzyma za rękę i szepcze do ucha zachęcająco. W tej chwili cały świat skupił się na dziecku, które z takim trudem torowało sobie drogę do tego świata.
Poczuła coś na kształt łzy wewnątrz siebie i wydała krzyk, który trwał nieskończenie długo.
- Jest, jest – krzyknęła Isabel a Maria załkała.
Liz upadła do tyłu, zbyt wyczerpana aby unieść głowę. I wtedy usłyszała ciche, niezadowolone kwilenie i otworzyła oczy.
- Masz syna – Isabel rozjaśniła się w uśmiechu - Jest wspaniały.
Spojrzała na wilgotne, czerwone ciałko na rękach Isabel, na małą rozognioną buzię i brązowe oczy, i poczuła jak rośnie jej serce.
- Gratuluję – powiedział półgłosem Max i przycisnął usta do jej policzka w niewinnym pocałunku.
- Jest taki drobniutki – rozczuliła się Maria, a Liz usłyszała w jej głosie łzy.
Uśmiechnęła się słabo i spróbowała wyciągnąć do dziecka rękę ale nie mogła. Była tak strasznie zmęczona.
- Maria, weź maleństwo i wykąp go – powiedział Max. Odwrócił się, wsunął pod nią rękę, uniósł i położył poduszki pod plecy. Utonęła w tych poduszkach i pozwoliła oczom odpłynąć. Chyba poczuła jego usta na swoim czole, w innym pocałunku ale nie była pewna.
- Chodź do cioci Marii, mały kolego – gruchała – Przyniesiemy cię do mamusi całego lśniącego czystością, dobrze ?
- Max ! – głos Isabel zabrzmiał dziwnie nisko.
- Co się stało ? – zapytał.
Liz poczuła jak łóżko się przesuwa ale ten ruch dochodził do niej z bardzo daleka. Teraz wszystko wydawało się takie odległe, ciche głosy Maxa i Isabel, gdzieś tam, w dole łóżka. Słyszała ich ale nie rozumiała.
- Cholera – mruknął.
- Max, jest za dużo krwi – powiedziała Isabel – Nie wiem czy będę umiała to zatamować.
- Co jest.....Ona ma krwotok – powiedział – Psiakrew.
Liz czuła coś ciepłego, wylewającego się z niej, było jej coraz zimniej, jakby wraz z tym ulatywały z niej resztki sił. Wszystko w jej głowie wirowało i nic już nie bolało.
- Isabel, uciśnij mocno na dole – krzyczał Max.
- Tak robię ale to nie pomaga – słychać było panikę w jej głosie.
Świat przesunął się ponownie i Liz poczuła ciepłe, mokre ręce na policzkach – O Boże. Liz, patrz na mnie. Musisz otworzyć oczy – nakazywał Max.
Wydawało się, że z jakiegoś powodu to bardzo dla niego ważne. Gdzieś, w jakimś zakamarku mózgu wiedziała, że powinna go posłuchać. Powieki były ciężkie, a ciało słabe i bezsilne – nierealne. Wyczuwała jakiś sens w tym, że Max błagał żeby patrzyła na niego ale nie mogła, nawet gdyby się bardzo starała.
- Liz ! Liz, ty wiesz jak to działa. Cholera, otwórz oczy i wpuść mnie – krzyczał. Poczuła jak nią potrząsa, uczucia odpływały niepokojąco daleko i wciąż nie mogła otworzyć oczu.
- Co się dzieje? Och mój Boże – to Maria, pomyślała Liz. Ale dlaczego jest smutna ?
- Max, zrób coś ! – krzyczała Isabel.
- Liz, proszę – błagalny głos Max był tak blisko jej ucha, że słyszała go w swojej głowie – Liz, nie rób mi tego. Nie mogę cię stracić. Liz...
Czuła na twarzy jego ręce i nagle jego usta na swoich, gorące i żarliwe, domagające się. Tam gdzie ona była zimna, on palił jak ogień. Czuła jego siłę skierowaną do niej, topnienie lodu zwalniającego jej krew. Ścigał ją w tym szalejącym piekle, przedzierając sobie szlak do jej duszy. Ta gwałtowna walka otworzyła jej usta a jego język wniknął głęboko, nurkując i głaszcząc, szarpiąc i żądając odpowiedzi od niej.
To połączenie skruszyło ją. Liz czuła jak wola życia Maxa wnika w jej żyły, przyciągając ją z powrotem do brzegu. I wtedy pojawiły się wizje, rozmazane obrazy jego wspomnień i jej, dwóch oddzielnych istnień. Nieskalane emocje - miłość, lęk, rozpacz – przywracające jej serce do życia. Czuła jak Max wyszarpuje je z niej i przyjmuje do siebie, nawet wtedy gdy wysyłał jej uzdrawiającą, rozlewającą się po niej energię.
I kiedy odsunął od niej wargi, ich usta domagały się aby tak pozostać. Liz otworzyła oczy. Max pochylał się nad nią, jego ciemny wzrok patrzył z niedowierzaniem. I tak trwał bez słowa.
- Liz ? Liz, już dobrze ?
Słyszała obok siebie Marię, czule głaszczącą jej ręce. Za Maxem stała Isabel, po policzkach płynęły jej łzy. Wyczerpanie rozlewało się po niej i zapełniało te miejsca z których usunął ból. Walczyła ze snem nie pozwalając mu jeszcze ogarnąć się do końca.
- Dziękuję ci – szepnęła, powieki miała takie ciężkie Nie umiałaby ich otworzyć nawet gdyby Max jej odpowiedział.
Przygniatające zmęczenie, zabierające ją w głąb siebie. Czuła, że łóżko zapada się nagle i sen upomniał się o nią.
*******
Kiedy się obudziła, na zewnątrz było ciemno. Jej ciało jakby przylgnęło do materaca, zlało się z nim - bezsilne. Biorąc jednak pod uwagę, że niedawno urodziła czuła się względnie dobrze. Jakikolwiek ból, który miała prawo odczuwać, znikł.
Z drugiego pokoju słychać było ciche głosy a Liz zdawało się, że słyszy śpiewającą Marię. Wiedziała że powinna krzyknąć, chciała zobaczyć dziecko, usłyszeć co się stało. Niewiele pamiętała a szczegóły zlały się w ciemną plamę. Była pewna tylko jednego, że stało się coś strasznego a Max Evans uratował jej życie. Ponownie.
Czuła się zbyt wyczerpana i zmęczona aby rozmawiać. Wystarczyło jednak krzyknąć aby usłyszano ją w drugim pokoju. Zamiast tego zamknęła ponownie oczy. Tak było bezpiecznie leżeć tu, nie myśleć o niczym, oddać się w ręce przyjaciół, którzy dbali o nią. Nie miała siły na nic więcej.
Poczuła jakiś ruch i otworzyła oczy. Odwróciła się i zobaczyła na poduszce obok siebie ciemną głowę, cienie długich rzęs na bladych policzkach, rozchylone we śnie wargi. Max. Wiedziała, że używanie mocy wyczerpywało go i w jakiś sposób zrozumiała, że odebrała mu część tej siły. Umierając wcześniej wiedziała, że to ma jakieś wpływ. Dzisiaj przeżyli coś bardzo podobnego. A teraz był tutaj i spał obok niej. Zdrowieli.
Głębokie i ciepłe uczucie zawitało do jej serca gdy zamykała oczy. I gdyby mogła je jakoś nazwać - to była nadzieja.
Kiedy obudziła się ponownie, była sama.
Cdn.