Hej! Mam nadzieje, ze świeta wszystkim upływają we wspaniałej atmosferze. Opowiadania dreamers są najlepsze na świecie
![Razz :P](./images/smilies/icon_razz.gif)
i myśle ze to jedno z tych wzruszających opowiadanek
![Rolling Eyes :roll:](./images/smilies/icon_rolleyes.gif)
...opowiadań z duszą...chociaż jest to historia AU i bohaterowie maja dwadziescia pare a nie naście lat, charaktery zostały moim zdaniem swietnie zachowane, zwłaszcza Maxa, Liz i Marii.
Rozdział 2.
Max gwałtownie pchnął drzwi i wbiegł do poczekalni.
- Gdzie jest moja żona?
Kobieta stojąca za kontuarem podniosła na niego wzrok, wyraz jej twarzy stanowil przedziwna mieszaninę współczucia i obojetności, której nauczyły ją wszystkie te lata, które przepracowała w szpitalu. Spojrzała w przerazone oczy młodego męzczyzny. Nie po raz pierwszy w swoim życiu widziała tego rodzaju spojrzenie i zapewne nie po raz ostatni.
- Jak sie nazywa pana żona?- spytała.
Max przegarnął włosy dłonią, podkreślając tym jeszcze bardziej swój niechlujny wygląd.
- Tess.
Jego uwagę przykuło nagłe poruszenie w korytarzu po lewej stronie. Wypełniały go białe sylwetki lekarzy i odziane na zielono pielęgniarki, przemieszczający sie stale pomiedzy noszami. Na których z nich leżała jego Tess? I gdzie był Josh?
- A nazwisko?- spytała cierpliwie recepcjonistka.
- Evans. Tess Evans- patrzył, jak wystukiała litery na klawiaturze- i Josh Evans.
Czekał, kiedy kończyła pisać, czekał, kiedy przeszukiwała bazę danych. I czuł jak z każdym niewinnym dźwiekiem wydawanym przez maszynę, życie bezpowrotnie wymyka sie z jego rąk. Nie powinno go tutaj być. Powinien byc przy żonie i synu.
Kobieta podniosła wzrok.
- Są operowani. Musi pan zaczekać.
Ledwie słyszał jej ostatnie słowa. Zagłuszyły je inne, wirujące bezładnie wśród jego mysli. Źle. Źle. Byli operowani. Kobieta [atrzyła jak krew powoli odpływa z jego twarzy.
- Prosze, nic nie moze pan na to poradzić. Niech pan usiądzie i zaczeka na informacje od lekarza.
Spoglądał na nia bez słowa, w koncu skinął głową i ruszył w dół poczekalni, rozglądając sie wokół oszołomionym wzrokiem. Gdzieś tutaj, wśród płaczących dzieci i podenerwowanych nastolatków, była jego rodzina i nie mógł zrobić nic, poza oczekiwaniem. Nigdy w swoim zyciu nie czuł sie taki bezradny. Pragnął płakać, ale nie potrafił. Serce kołaczące sie w piersi, niemilknący szum w uszach, odmawiały mu wszelkiej szansy na chwilę ukojenia. Osunął sie na jedno z plastkowych, niebieskich krzeseł i przyglądał sie ludziom bezustannie krążącym wokół niego. Niemowle krzyczało przejmująco w ramionach przerazonej matki. Starszy człowiek o zmęczonych oczach, z przesiaknietym krwią, sterylnie białym opatrunkiem na czole.
Odwrócił wzrok i spojrzał na siedzącą obok siebie kobietę. Wzrok miała spuszczony, jej dłonie zaciskały sie kurczowo na łonie, gdy tłumiony szloch sporadycznie wstrząsał jej ciałem.
W bólu który odczuwał, nie było emocji. Spojrzał w kierunku wejścia, gdzie właśnie wnoszono na noszach mężczyznę w przesiąknietej krwią koszuli. Lekarze natychmiast ruszyli w jego stronę, przerzucając się nazwami leków, informacjami o ciśnieniu krwi i poziomie tlenu, wzmagając jeszcze bardziej panujący w korytarzu rejwach. Max odwrócił sie do otaczających go ludzi, stopniowo odcinając sie od wszelkich dźwieków. Jęki poszkodowanych powoli ucichły w już po chwili widział przed sobą jedynie krwawiącą masę bólu i cierpienia. Nie należał do niej. Co tutaj robił? Powinien byc przy zonie, przy synu. Jak to sie mogło stać? Wciąż nie potrafił znaleść odpowiedzi. Dopiero w chwili gdy usiadł, realność sytuacji uderzyła go wraz z całą swoją intensywnością, czuł sie fizycznie obolały. Jego zona i syn mieli wypadek, byli operowani. Ukrył twarz w dłoniach.
- O Boże- szepnął, czując jak prawda dociera do niego w całej swej bezlitosnej oczywistości. Bez końca.
Isabel Whitman wmaszerowała do poczekalni, obejmując wszystko i wszystkich jednym któtkim spojrzeniem. Bez chwili wahania ruszyła w stronę recepcjonistki.
- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdują sie Tess i Josh Evans?-spytała nagląco.
Kobieta za kontuarem podniosła wzrok i spojrzała płonące oczy stojącej przed nią, pieknej kobiety.
- Evans...- powtórzyła powoli. Brzmiało znajomo.
- Sa operowani...proszę...
- Isabel!
Isabel odwróciła sie, słysząc głos swojego męża i sece gwałtownie zabiło jej w piersi, gdy ujrzała swojego brata.
- Max...- szepnęła. Znalazła sie przy nim w ułamku chwili. Jego twazr ukryta była w dloniach, lokcie ciężko wsparte na kolanach. Uklekła przed nim i delikatnie przesunęła dlonią przez jego ciemne włosy.
- Max?- spytał osroznie. Nie była pewna, czy wogóle ja słyszał. Jej serce pękało w ciszy, gdy spomiedzy jego dłoni dobiegł ją dźwięk, przypominający stłumiony płacz- Max, co sie stało?- otrzyał telefon od rodziców, powiedzieli jej, ze Tess i Josh mieli wypadek, ale nie wiedziała nic ponad to. Wszystko działo sie tak szybko. Wrocili do domu i szykowali sie do łózka, kiedy zadzwonił telefon. Wtedy wszystko zamieniło sie w chaos. Nie była zdolna do jednej przytomnej myśli. Ale ona przecież nie chciała mysleć, wiedziała, ze jesli zacznie sie zastanawiać nad tym co sie stało, załamie sie całkowicie. A wtedy nie bedzie w stanie pomóc Maxowi. Musi go wspierać, musi zapomnieć o własnym bólu.
- Izzy?
Jej serce pekło jeszcze troche na dźwiek jego głosu. Nigdy go takim nie widziała i to ja przerażało. Zawsze był taki spokojny, pewny, opanowany. Z każdej sytuacji zdawał sie wychodzić silniejszy, rzadko tracił swój rozsądek. Widok jego rozpaczy budził jej paniczny strach.
- Tak, to ja Max. Jestem tu. Jestem tu.
- Są operowani- szepnął i podniósł wzrok. Isabel poczuła jak łzy wzbierają pod jej powiekami, gdy napotkała spojrzenie jego wilgotnych, podkrążonych oczu. Wydawał sie całkowicie zagubiony, zarzuciła mu ramona na szyję i przytuliła go do siebie.
- Wszystko będzie dobrze- szepnęła, czując jak jego ramiona zaciesniają sie wokół jej talii- poradzimy sobie. Wszystko będzie dobrze.
Czuł całkowitą pustkę. Pustkę. Był martwy, choc wciąz jeszcze oddychał. Jedyne czego był swiadom, to drobna dłoń którą sciskał w swoich rękach. Drobna i delikatna dłoń jegob pieknej zony, połowy swojej duszy. Przełknął łzy i spojrzał na slubną obraczkę na jej palcu.
-Przestań! Zniszczysz mi sukienkę!
Objął ja w pasie, gdy prbowała sie wurwać i przyciagnął ją do siebie, zarumienioną i rozesmianą.
- Szczerze mówiąć, nie interesuje mnie twoja sukienka- zamruczał, całując ja w ucho.
- Przestań! Ta sukienka kosztowała 10 dolarów.
- Dokładnie- usmiechnął się Max, patrząc jak jej spojrzenie wędruje do jego usta, gdy pochylil sie nad nia pragnąć dać wyraz swoim uczuciom- kocham cie- powiedział cicho, na krótka chwile przed tym, gdy ich usta sie połączyły. Objęła go za szyję, przyciagając bliżej do siebie.
-Kocham cie- odparła, gdzies pomiedzy kolejnymi pocałunkami. Niechetnie wypuscił ją z ramion.
- Aaaa- jeknąła z rozczarowaniem- dlaczego przestałeś?
- Bo chcę cie o cos zapytać.
Wychwyciła poważny ton w jego głosie i uniosła sie lekko, wspierając na łokciu, podczas gdy on podniósł sie do pozycji siedzącej.
- O co?- spytała łagodnie, uśmiech rozjaśnil jej piękną twarz.
- Chce cie o cos zapytać- powtórzył Max, czując jak serce dziko tłucze sie w jego piersi. Nigdy w zyciu nie czul sie tak zdenerwowany, czuł jak zimnu strumyczek potu spływa wzdłuż jego kręgosłupa. Jedyną rzecza zdolną go uspokoic, byl kojący wyraz oczu jego dziewczyny. To spojrzenie utwierdzilo go w mniemaniu, ze była to najważniejsza dezyzcja w jego życiu.
- Tess, tak bardzo cie kocham- widział, jak sie uspokaja, jej dłoń siegnęła do jego policzka.
- Ja też cie kocham.
Potrząsnął głową, delikatnie odsuwając jej dłon od swojej twarzy.
- Czy wiesz, ze kiedy zacząłem sie z tobą spotykać, wszyscy mnie przestrzegali?
Uśmiechnęła się, wciąż niepewna wobec jego nagłej powagi.
- Mówili że złamiesz mi serce i odejdziesz, nie oglądając sie za siebie. Isabel powiedziała, ze gdy zaczelismy sie spotykać, wszystko sie zmieniło. Ale nie tak, jak oni tego oczekiwali.
Jego lewa dłoń szukała czegos w kieszeni, prawa wciąż obejmowała jej własną, zzachowując intymny kontakt pomiedzy nimi.
- Nigdy nie postrzegali cie tak, jak na to zasługiwałaś. Nie widzieli CIEBIE. Ale za każdym razem gdy mi na to pozwalałaś, byłem olśniony.
Usmiechnęła sie, słysząc jego słowa.
- Ty sprawiasz, ze czuję sie spełniony. Czynisz moje zycie wartym tego by je przezyć, trudności wartymi zwalczenia. To ty podtrzymujesz mnie przy zyciu, Tess- wyciagnął małe, czarne aksamitne pudełko i patrzyl jak jej oczy sie rozszerzają a dłoń wędruje do ust- czy wyjdziesz za mnie?
Wyraaz bezbrzeznego zdumienia na jej twarzy ustapil miejsca drżącemu usmiechowi, łzy pociekły po jej policzkach. Bez slowa skinęła głową.
- Tak- spytał Max, bicieserca niemal zagłuszyło jego własne słowa.
- Tak...tak!- zawołała i juz po chwli była w jego ramionach, ich dlonie i wargi muskały sie delikatnie, z miłością.
Wrócił do rzeczywistości. Do dxwieku maszyn podtrzymujących zycie jego zony. Nie widział zbyt dokładnie, przez łzy, gdy jego spojrzenie wędrowało po jej zmaltretowanym ciele. Gdy dotarło do jej podbrzusza, zamknął oczy, tłumiąc oddech i czując ból głębszy niż jakiekolwiek jego wyobrazenia o tym, czym moze być cierpienie.
- Kochanie, mozesz tu przyjść na chwilę?
Max zamknął drzwi i ruszył w stronę salonu.
- Co takiego?- spytał, wycierając dlonie w ręcznik. Zastygł w miescu, widząc ja siedzącą na kanapie. Ich kanapie. Czy kiedykolwiek przestanie zdumiewać go fakt, ze poślubuł dziewczynę swoich marzeń i razem będą dzielili przyszłość? Była piękna. Ostatnie promienie slońca wślizgnęły sie przez okno, rozswietlając jej jasne włosy, sprawiając ze lśniła jak anioł. Jego anioł.
- Jesteś piękna- szepnął.
Jej uśmiech stał sie jeszcze bardziej promienny.
- Mówiłes coś?- spytała niewinnie. Ale wiedział, ze go słyszała.
- Chcesz, zebym ci coś przyniósł?- spytał.
Wskazała miejsce obok siebie.
- Choc tutaj. Mam zdjecia z naszego miodowego miesiąca.
- Teraz?- spytał, krzywiąc sie lekko- czy to nie moze zaczekac kilka minut? Zaraz będzie obiad.
- Nie, to nie moze poczekać- Tess odparła stanowczo, ale jej uśmiech nie przygasł. Max zmrużył oczy, zaintrygowany. Co takiego zrobiła? Zdjecie jego nago, czy cos w tym rodzaju? Wydawała sie bardzo z siebie zadowolona.
- Ok- powiedział powoli, siadając obok niej. Uszczesliwiona, polożyła mu zdjecia na kolanach i Max rzucił jej jeszcze jedno, niepewne spojrzeniem zanim siegnął po nie, unoszac je do swiatła. Czuł na sobie jej spojrzenie i jego ciało napięło sie lekko, z niepewnosci i podekscytowania jednoczesnie. Kontuty fotografii były zamazane, nie było jasne, co sie na niej znajduje, a przeciez wiedział to od pierwszej chwili..
- Tess- szepnął- co to?
- To tatku- odparła miekko- jest twoje dziecko.
- Co?- spytał cicho, łamiacym sie głosem.
- Będziesz ojcem Max. Jestem w ciąży.
Jego dlonie okryły jej brzuch w miejscu, gdzie przesłaniał go koc. Jak jej to powie? Jak powie jej, ze ich dziecko nie żyje?
- Maxwell Evans, poznaj Joshue Christophera Evansa.
Spojrzał w dół, na maleńkie dziecko w ramionach żony.
- Czy to dobrze, ze on jest taki mały?
Usmiechnęła sie promiennie.
- Tak.
- O Boze- szepnął Max. Niepewnie wysunął dloń i uchwycił drobniutkie paluszki, czując jak jego serce śpiewa z miłości, gdy zacisnęły sie mocno wokół jego palców.
- Panie Evans?
Głos ciemnowlosego lekarza oderwał go od myśli.
- Tak- odparł. Własny glos zabrzmiał obco w jego uszach.
- Przykro mi z powodu pańskiej straty- powiedział współczująco Dr. Young.
- Dziekuję- szepnął Max. Nie miał siły myśleć o tym, ze jego dwuletni syn juz nie żył. Nie w tej chwili. Nie w tej chwili. Jego spojrzenie powróciło do poranionej twarzy żony. Była wszystkim, co mu pozostało.
- Naprawde trudno poruszac mi teraz ten temat, ale musze o czyms z panem porozmawiać.
Max podniósł wzrok i skinął głową, ściskając mocniej dłoń Tess, w oczekiwaniu na słowa ktore za chwile padną.
- Czy wie pan, ze pańska zona podpisała dokumenty swiadczace o tym, ze w razie wypadku nie chce być sztucznie podtrzymywana przy życiu?
Max poczuł wzbierające mdłości. Nie był do końca pewnien, co znaczą te slowa. ale z pewnoscia nie oznaczały niczego dobrego.
- Nie...nigdy nie rozmawialismy...na takie tematy.
Kazde słowo przychodzilo mu z wysiłkiem. Nie chciał rozmawiać. Chciał wypłakiwać swój ból razem z żoną. Chciał poczuc jak jej dłoń odpowiada na jego dotyk.
- Mózg pana żony...jest martwy- powiedział powoli lekarz. Max miał wrazenie że ktoś uderzył go z całej siły w pierś, pozostawiając bez tchu
- Co...to znaczy?- spytał. Ale przeciez wiedział. Wiedział. Mózg martwy. Martwy. Piękno jej mysli juz nie istniało.
- Nie jest w stanie przezyc, bez wsparcia tych maszyn. Nie potrafi juz oddychac, ale jej serce wciąż bije. Podczas operacji jej mózg nie pobierał wystarczającej ilosci tlenu i...
Po co mu był ten cały naukowy bełkot? Czuł jak wewnątrz niego narasta gniew, podsycany bezradnościa i poczuciem niesprawiedliwości. Dlaczego to wszystko wogóle miało miejsce? Co takiego w zyciu uczynił? Co ona uczyniła? Nic. Nic!!
- O czym pan mówi doktorze?- uciął Max.
Lekarz zaczarpnął tchu.
- Ona nigdy sie nie obudzi, Max.
Max spojrzał na żonę, słowa zaczęły do niego docierać.Nigdy sie nie obudzi. Nigdy sie do niego nie uśmiechnie. Nigdy juz sie nie roześmieje. Nie będzie chichotac, gdy połaskocze to szczególne miejsce na jej przedramieniu. Nigdy nie zatańczy z ich dzieckiem w ramionach. Nie zapłacze przed telewizorem. Nigdy nie bedzie zartować z jego przesadnej troski o zęby. Nigdy go nie pocałuje. Nigdy juz nie zaśnie w jego ramionach, po wspólnej nocy. Nigdy juz nie będzie marzyć. Nigdy juz sie nie obudzi. Nigdy sie juz nie obudzi.
- Ona nie zyje?- szepnął Max, jego głos był zimny, ale zarazem pełen emocji.
- Jej serce wciąż bije, ale nie ma jej juz z nami- odparł lekarz- Max...serce wciąż bije.
Jakie to miało znaczenie? Była martwa. Co z tego, ze jej serce wciąż biło?
- Nie mogę. Nie teraz.
- Max, przykro mi ze przychodze z tym do ciebie w takiej chwili...ale czas jest tu niezwykle istotny.
W innej sytuacji, uderzyła by go niedorzecznosć tego stwierdzenia. Czas nie miał zadnego znaczenia. Nie miał żadnego znaczenia dla nich, gdy jego zona umierała na operacyjnym stole. Ale nie miał siły sie kłócić. Chciał tylko zostać sam z Tess. Dlaczego nikt nie potrafił tego zrozumieć?
- Wielu ludzi czeka na transplantacje...
Max podniósł gwałtownie głowę.
- Czeka? Ma pan zamiar otworzyć moją zone i wyciąć jej serce?
- Max, proszę. Posłuchaj mnie. Twoja żona ma rzadko spotykana grupe krwi, które doskonale pasuje do osoby, która umrze bez przeszczepu. Jesli przeżyje operacje, będzie w stanie prowadzic normalne życie. Pomyśl o tym Max. Dasz komus szansę na życie. Pomysl o tym.
Max spoglądał na lekarza przez chwile, po czym skinął głową i odwrócił wzrok.
- Pomyslę o tym.
- Dziękuję Max.
Powoli odsunął jasne pasmo włosów z czoła Tess, zanim pochylił sie nad nią, delikatnie całując odsłoniete miejsce, pojedynacza ciepła łza spłynęła na jej chłodną skórę.
cdn...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)