Galadrielo, te opowiadania mozna znaleść na
http://www.roswellfanatics.net w dziale AU.
Nan, cieszę sie, ze podobało ci się LW, bo na mnie również zrobiło piorunujące wrażenie, z dreszczami i zimnymi dłońmi włącznie...to poetyckie opowiadanie, takie jakie zawsze pragnęłam przeczytac i ktore nagle znalazło sie przed moimi oczami. Max- zgadzam sie- wspaniały- obok "Home series" EmilyluvsRoswell i "Carnival of the souls"Cherie to jego najlepszy portret. Maria równiez jest niezmieska...nie winiłabym tak bardzo Michaela i Isabel....oni w znacznej mierze troszczyli sie o Maxa...pamietasz te jego "epileptyczne ataki"...jedno mnie zastanawia...skoro Michael jest wcieleniem Amara- btrata Alianory- Liz, to cz pomiedzy nim a "siostrą" nie powinna wytworzyc sie jakaś duchowa więź?No i jeszcze- zazwyczaj przy lekturze opowiadań Dreamer ma sie wielka ochote pogonic Maxa z pogrzebaczem
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
("To moja wina". "Przepraszam', "Jestem potworem", "Liz nie kochaj mnie", "Idę sie poswięcic i umrzeć" itp)...tym razem miałam wielką ochotę pogonić z pogrzebaczem Liz...zwłaszcza gdy spakowała manatki i chciała wracać do NY)...
Dzisiaj króciutki rozdział, ale na swoje usprawiedliweinie mam
a) Josephine tak je dozuje
b) pracuję nad Tulaczymi duszami
c) nie było mnie pół dnia
Rozdział 3
Kiedy woda wyparowuje z powierzchni ziemi, powraca do atmosfery, przybierając swą pierwotną formę- delikatnych kropli wody. Jeśli temperatura jest wystarczająco zimna, krople wody są na powrót zsyłane na ziemię, pod postacią deszczu. Gdzie jest deszcz, tam również są i chmury, przesłaniające niebo. Słońce niknie, na ziemię zstępuje szarość i mrok, wyciszając świat , lecz jednocześnie wypełniając go ożywczym zapachem. Deszcz obmywa ziemię, spłukując kurz i brud, po czym odchodzi. Świat, który pozostawił, dostąpił oczyszczenia.
W dniu pogrzebu słońce świeciło pełnym blaskiem. Niebo było oszałamiająco błękitne, nie milkł śpiew ptaków. Świat był pełen życia i drwił ze śmierci. Słońce spoglądało na niego, zdumione jego bólem. Pragnął, aby padało. Pragnął czuć deszcz obmywający jego ciało, tłumiący uczucia. Tłumiący myśli. Pragnął czuć deszcz obmywający jego ciało, ziemię przesiąkniętą smutkiem. Czuł na sobie ich spojrzenia. Szarość deszczu mogłaby go przed nimi ochronić. Przed ich współczuciem. Mogłaby ochronić go przed ich smutkiem. Ale słońce nie przestało świecić. Nie ustawał śpiew ptaków. Życie nie zatrzymało się. Płynęło nadal, gdzieś poza nim, wciąż żegnał je spojrzeniem.
Tess Kayla Evans, 5 lipiec 1978- 15 sierpień 2001. Jak mógł stać tutaj, w blasku słońca, gdy ona zostanie przysypana zimna, wilgotną ziemią? Pragnęła zabrać Josha do Disneylandu. Planowali zostawić Josha u Isabel i spędzić trochę czasu razem. Teraz ona już nie istniała.
Joshua Christopher Evans 10 luty 1999- 14 sierpnia 2001. Czuł pustkę. Jego serce już nie mieszkało w jego piersi. Już go tutaj nie było. Przestał oddychać wraz z chwila, która wypełnił ostatni oddech jego syna. Jego serce przestało bić w chwili, gdy ucichło serce Tess. Choć tak naprawdę, do końca nie umilkło. Cząstka Tess żyła w ciele innej osoby. Jej serce wciąż żyło i wybijało swój rytm. Ale nie dla ich syna. Nie dla niego. Nawet nie dla niej samej. Biło dla innego człowieka. Próbował odnaleźć spokój w myśli, ze śmierć Tess przyniosła życie komuś innemu, ale nie potrafił. Jak mógłby? Tess nie żyła. Odeszła. Odszedł jej oddech. Jej skóra pozostała zimna. Jej ciało pogrzebane w ziemi.
-Max? Idziesz?
Wiedział, ze powinien odpowiedzieć, ale nie był w stanie. Nic już nie miało znaczenia. Pragnął, aby słońce przestało padać, a deszcz spadł na ziemię. Pragnął trzymać żonę i syna w ramionach. Ale nie mógł. Nic więc już nie miało znaczenia.
-Trzymaj się skarbie.
Podniósł wzrok. Słońce paliło jego oczy a jedyne co mógł zrobić, to stać tam nadal. W oczekiwaniu na pierwsze krople deszczu. Na coś, co obmyłoby jego uczucia. Na coś, co uczyniłoby życie wartym następnego oddechu.
Tydzień wcześniej.
Pierwszym dźwiękiem jaki usłyszała po przebudzeniu, było bicie jej serca. Czuła, jak pracuje wewnątrz niej. Czuła jak żyje. Powoli otworzyła oczy.
-Liz?
Następną rzeczą, na jaka zwróciła uwagę, było powietrze wypełniające jej płuca. Z taka łatwością i swobodą. Tak jakby nie musiała podejmować wysiłku, by oddychać. By napełniać płuca powietrzem.
-Nancy? Ona chyba się budzi.
-Lizzie? Skarbie?
Wszystko zdawało się być przytłumione. Tak jakby spowijał ją kokon bawełny, wyciszający naturalnie wszystkie otaczające ją dźwięki. Ale nawet oślepiające światło nie mogło ją powstrzymać przed otworzeniem oczu i spojrzeniem na twarze zgromadzonych przy niej ludzi.
-Witaj kotku.
To jej matka podeszła bliżej, stając u wezgłowia łóżka i biorąc jej dłoń w swoją. Narkoza powoli przestawała działać i uśpione emocje powoli budziły się do życia. Euforia. To ja czuła. Szczęście większe niż myślała, ze może być to możliwe. Żyła. Oddychała. Myślała. Uścisnęła dłoń matki w odpowiedzi.
-Jak się czujesz?
Jej najlepsza przyjaciółka zbliżyła się do niej i zapragnęła się uśmiechnąć. Pragnęła się śmiać. Pragnęła wyskoczyć z łóżka i uściskać wszystkich. Ale wiedziała, ze będzie miało na to później wiele czasu. Całe życie. Coś, na co wcześniej nigdy nie liczyła. Chciała unieść rękę i ja dotknąć, ale coś ja powstrzymywało.
-Tutaj są rzemienie na nadgarstki kochanie- usłyszała głos ojca- pamiętasz?
Pamiętała. Maria wysunęła się zza pleców jej matki i odsunęła pasemko włosów z czoła Liz.
-Wyglądasz pięknie dziewczyno- powiedziała miękko.
Liz czuła, jak narkotyk ponownie zaczyna krążyć w jej żyłach, nakazując jej ciału odpocząć.
-Śpij skrzacie- usłyszała słowa matki, zanim powieki zaczęły jej ciążyć- będziemy tu wszyscy kiedy się obudzisz.
Zanim usnęła usłyszała jeszcze głos Marii.
-Witaj z powrotem Liz.
I były to najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek słyszała.
cdn...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)