Od kilku dni mama jest już w domu, stan zapalny pomału ustepuje, odrobinkę lepiej widzi. To będzie powolny proces ewentualnego powrotu do zdrowia. Musimy wszyscy uzbroić sięw cierpliwość.
Dzisiaj wrzucam kolejną część. W oryginale autorka popełniła pewną nieścisłość. Traktując to jako ciekawostkę zapytałam ją co z tym zrobić. Ze śmiechem przyznała się do niedopatrzenia...już to poprawiłam ale ciekawe czy wejdzie tutaj, żeby nam to wyjaśnić. Kochana RosDeidre.
Ciekawe czy ktoś to zauważył
Gravity Always Wins - część 9
Marco z trudem wchodził po schodach prowadzących do mieszkania które dzielił wspólnie z Sereną. W dalszym ciągu starał się zrozumieć co się właściwie dzisiaj stało. Ostatnia rzecz jaką pamiętał, to to, że Max i Liz spróbowali sięgnąć do jego podświadomości i wtedy cały świat zapadł się pod nim.
Porozmawia z Sereną, być może ona będzie umiała mu to wyjaśnić. Chciał wiedzieć co w trakcie ćwiczeń zrobił niewłaściwego by na przyszłość tego nie powtórzyć – nie tylko dla swojego psychicznego zdrowia, ale także ze względu na Maxa i Liz. Nie potrafił pozbyć się wrażenia, że w pewien sposób dopuścił się zdrady, wchodząc w ich najbardziej intymne sanktuarium – chociaż stało się to, jak sądził, zupełnie nieświadomie.
List. O, Boże...pisze w nim o swojej zdradzie. Czy ta wiadomość nawiązuje do dzisiejszego dnia ? Jedyną rzeczą której nigdy nie byłby w stanie zrobić, to zadać im jakiekolwiek cierpienie – a tym bardziej sprzeniewierzyć się im.
Zaciągnął się drżącym oddechem bo czuł jak rozpacz ściska mu serce.
Po prostu Serena będzie musiała pomóc mu zrozumieć ten dziwny przypadek, tak jak robiła to wiele razy, w krytycznych chwilach jego życia. Znała go lepiej niż ktokolwiek inny, więc z pewnością będzie umiała zrozumieć jego konsternację.
Wszedł na podest schodów i przekręcił klucz w zamku.
Otworzył drzwi, w przelocie dostrzegł siedzącą na kanapie Serenę. Usta miała ściągnięte w ponurą linijkę. Obok niej, z poważną i bladą twarzą przysiadł Riley.
A jeżeli był tutaj Riley, mogło to oznaczać tylko jedno.
- Co? – zapytał Marco, w głosie przebijała desperacja. Szybko wszedł do mieszkania – Powiedzcie, co się dzieje ?
- Teraz już wszystko jest w porządku – odpowiedziała zdecydowanie Serena – Przynajmniej na dzisiaj.
Marco rzucił wzrokiem na Rileya, którego oczy miały posępny wyraz - Jeśli Riley jest tutaj...
- Byłby to sygnał, że się zwijamy – dokończyła Serena kiwając spokojnie głową – Ale teraz to już nieaktualne.
- O Boże – jęknął Marco podchodząc bliżej. Riley podniósł głowę, patrzył na niego życzliwie a w jego zwykle ciepłych, brązowych oczach, Marco ujrzał błysk obawy. Przeciągnął drżącą dłonią po jasnych włosach.
- Jakieś czterdzieści pięć minut temu skontaktowała się ze mną Anna i powiadomiłem Serenę – wyjaśnił chrypliwym głosem – Właśnie zamierzaliśmy zadzwonić po ciebie...kiedy Anna znowu nawiązała kontakt by powiedzieć, że akcja została odwołana.
- Dlaczego ? - Marco czuł ściskanie w gardle – Dlaczego nie doprowadzimy tego do końca ?
- Anna mówi, że na razie zrezygnowali – odpowiedział Riley – Według jej przekonania, Max i Liz są teraz bezpieczni.
- Więc wcześniej nie byli ? – naciskał Marco, nagle wrogo nastawiony się do tej całej sytuacji. Zdawało mu się, że ściany małego mieszkania zaczęły się wokół niego zaciskać.
- Khivar zarządził uderzenie – stwierdziła spokojnie Serena, stykając się z jego nieufnym wzrokiem - Na oboje.
- Co? – wrzasnął – To dlaczego, do diabła wciąż tu siedzimy ? Dokończmy to wreszcie, do cholery.
- Ponieważ Khivar wszystko odwołał – wyjaśniła rzeczowo Serena - Anna nie została wtajemniczona jakie były jego motywy, wie tylko, że zmienił decyzję.
Marco chwilę zastanawiał się nad nowymi rewelacjami, przetarł oczy, czując nagle ogromne zmęczenie.
Kiedy wreszcie skończy się ta karuzela, od której wszystkim robi się niedobrze ?
- I co cię przekonuje że nic im nie grozi, Serena ? – nalegał.
- Anna mówi o ustabilizowaniu się sytuacji – odpowiedziała – A my trzymamy się tej wersji.
Odwrócił się błyskawicznie i kucnął przed nią – Już czas. Robi się cholernie niebezpiecznie – naciskał, miał niski i naglący ton głosu – Dla
każdego z nas - Zerknął znacząco na Rileya, ale ten odwrócił oczy.
- Marco, poradzimy sobie – zażartowała, by po chwili powiedzieć stanowczo – Czekamy.
- W tym tygodniu to już drugi sygnał, który odwołano – krzyknął podrywając się na nogi – Ktoś może ucierpieć jeżeli
teraz się nie ruszymy.
Zauważył jak Riley drgnął i natychmiast pożałował swoich słów. Nie chodziło tylko o zagrożenie życia Maxa i Liz ale o osobę z ich wewnętrznego kontaktu - Annę Davidson, partnerkę Rileya.
- Marco, czy muszę ci przypominać, że jeżeli zbyt szybko się wyniesiemy, zwróci to uwagę Nicholasa ? - Serena ledwie panowała nad głosem – I może narazić życie Anny ?
- Nie – odpowiedział gorącym szeptem – Przecież mogłaby dzisiaj uciec.
- Wtedy nie dowiemy się co w najbliższym czasie knuje Khivar – dowodziła głośno Serena – I stracimy nad nim przewagę.
- Jeżeli stracimy Maxa i Liz, wtedy na nic nam się to nie przyda – miotał się bo tracił już cierpliwość – Dajmy spokój tym wszystkim zapewnieniom i zabierajmy się stąd.
Serena długo na niego patrzyła, bardzo długo, i Marco zorientował się, że przeholował.
- Czekamy – powtórzyła krótko, starając się panować nad głosem. Podniosła się z kanapy i skierowała do kuchni. Mijając go przesunęła po nim chłodnym wzrokiem. Doskonale znał nastroje Sereny, niemal jak swoje własne i teraz wiedział, że zdenerwowała się za jego prowokacyjne zachowanie, za naciskanie na nią w obecności Rileya.
Opadł ciężko na kanapę i odwrócił się do niego – Wybacz, nie myśl, że nie obchodzi mnie co stanie się z Anną.
- Wiem, Marco – zapewnił go miękko – To skomplikowana sytuacja.
Skomplikowana, to mało powiedziane. Znał Rileya całe życie, praktycznie wychowywali się razem. Ale pomijając ten fakt, Anna i Riley byli parą z zespołu siedmiu obrońców, którzy osiem lat temu zostali połączeni w określonym celu – mieli ściśle razem współpracować w roli do jakiej zostali przeznaczeni. Oboje posiadali silny dar intuicji, który, jak przypuszczali, będą w stanie wykorzystać w ruchu oporu. Mieli rację, bo do chwili gdy Marco poznał ogromne zdolności komunikowania się Maxa i Liz na odległość, jedynie oni posiadali także tę umiejętność.
Ich silne powiązanie było powodem umieszczenia Anny w strukturach obozu Khivara. Ciągnący się, powolny, szarpiący nerwy proces, który doskonalili ponad sześć lat. Anna była w stanie przekazywać im informacje łącząc się mentalnie z Rileyem, tyle razy ile było to konieczne, bez potrzeby kontaktu fizycznego, a tym samym narażania się na podejrzenia Nicholasa. Doskonała konspiracja, nikt niczego się nie domyślał.
Jednakże tworzyło to pewne komplikacje. W trakcie wykonywania swoich zadań, w tych politycznych kalkulacjach zeszła na dalszy plan głęboka miłość Anny i Rileya. A Marco, wyjątkowo po dzisiejszym dniu miał dla nich wiele zrozumienia. Jeżeli uczucia jakie żywili do siebie chociaż trochę przypominały to, co wyczuł w związku Maxa i Liz, musiało to być dla nich rozdzierające. Od sześciu lat nie spędzili ze sobą ani jednej chwili.
- Z Anną w porządku ? – zapytał miękko.
- Tak, w porządku...na skraju wytrzymałości...ale w porządku.
Na skraju wytrzymałości. Żadnej paniki czy przerażenia...po prostu na skraju wytrzymałości.
Marco wiedział dlaczego została umieszczona tam Anna – z ich dwojga, ona była silniejsza psychicznie, Riley miał w sobie więcej delikatności i wrażliwości. Czy jednak przebywanie tutaj ze świadomością, na co naraża się jego partnerka, jest łatwiejsze do zniesienia ? Marco wiedział, że Riley posiada cichą, wewnętrzną siłę a w ostatnich tygodniach zobaczył to wyjątkowo wyraźnie.
Riley odgarnął z twarzy wijące się włosy. Nosił te swoje jasne kędziory, długie i rozwichrzone, co jeszcze bardziej nadawało mu chłopięcy wygląd. Nikt by nie powiedział, że jest starszy od Marco o pięć lat, zwłaszcza teraz, kiedy ten górował nad nim wzrostem i wyglądał poważniej jak na swoje dwadzieścia pięć lat.
Marco obserwował Serenę. Kręciła się energicznie po kuchni, sprzątała naczynia, wycierała kontuar – zwykłe czynności, które były mu tak bliskie; widział ją przy nich przez te wszystkie lata. Riley pobiegł za nim wzrokiem, uśmiechnął się miękko przyciskając do siebie poduszkę z kanapy.
- Jest wkurzona – stwierdził i wskazał podbródkiem w jej stronę.
- Rzeczywiście.
Wystarczająco często oglądali ją w takim stanie żeby się specjalnie tym przejmować. Najlepiej było wtedy schodzić jej z oczu, tym bardziej, że tego nie nadużywała a język jej ciała łatwo dawał się przewidzieć.
Wróciła do pokoju, miała mocno zaciśnięte szczęki – Marco chciałabym z tobą porozmawiać – oznajmiła, zerkając na Rileya. Najwyraźniej nie tęsknił za jej rewelacjami bo zaraz wstał.
- Idę się trochę przespać – powiedział – Pogadamy jutro rano.
****
Usiadł przy kuchennym stole, w tym czasie Serena przyglądała mu się uważnie. Brązowe oczy płonęły gniewem i patrzyły na niego tak przenikliwie, że poczuł się trochę niepewnie.
- Wiem, że jesteś zła – odezwał się w końcu. Po tej uczciwej próbie oceny siebie, wyraz jej oczu nieco złagodniał.
- Marco – powiedziała cicho – Nie mam nic przeciwko wyrażaniu swojej opinii, ale...powinniśmy się wspierać.
Kiwnął głową, jakby znowu miał pięć lat a ona właśnie nakryła go w trakcie lekkomyślnego eksperymentowania swoimi mocami.
- Denerwuje mnie, kiedy to co mówię jest kwestionowane w obecności zespołu...
którejkolwiek z osób z zespołu.
- Ale Riley...
- Jest częścią naszego zespołu.
Co miał powiedzieć, że Riley jest bliskim przyjacielem, niemal bratem ? Czy naprawdę musieli traktować go tak formalnie ? Widocznie tak, stwierdził z ciężkim westchnieniem i schował twarz w dłoniach. Miał uczcie jakby świat od ubiegłego tygodnia zmienił się w szaleńczy kręciołek, z tak niespodziewanymi zwrotami, że ledwie za wszystkim nadążał.
- Tak, Serena – odpowiedział zmęczonym głosem.
Nastała długa cisza a kiedy w końcu opuścił ręce, dostrzegł jak patrzy na niego zatroskanymi oczami.
- Nie chodzi tylko o bezpieczeństwo Maxa i Liz – powiedziała z naciskiem – Przyszedłeś już zdenerwowany, prawda ?
Przegryzł wargę i powoli skinął głową.
Niespodziewanie coś zmieniło się w jej brązowych oczach, i zobaczył miłość i niepokój odbijający się w ich czeluściach. Poczuł się trochę mniej samotny.
- Rozmawiaj ze mną – zachęciła, cała jej uwaga skupiła się na nim. Zamknął oczy, właśnie to w niej cenił najbardziej. Była nie znoszącym sprzeciwu, surowym dowódcą, ale potrafiła w jednej chwili przeistoczyć się w kogoś bliskiego, kogoś kto zastępuje mu matkę.
- Boże Serena – serce zaczęło mu mocno łomotać – Popełniłem dzisiaj ogromny błąd.
Zesztywniała na krześle ale spojrzeniem dodała mu otuchy.
- No dalej – poprosiła.
- Nawet nie wiem od czego zacząć.
****
Liz zerknęła na zegarek. Dochodziła północ. Max był głodny, a miał zamiar uczyć się przynajmniej jeszcze ze dwie godziny. Postanowiła przygotować mu jego ulubiony omlet z serem i jalapenos. Siedział przy kuchennym stole, pochylony nad swoim notesem wypełnionym notatkami. Rano miał mieć krótki test z historii a ponieważ do tej pory ogólna ocena z tego przedmiotu oscylowała w granicach 3.85 i 4.0, zawziął się, pracując z determinacją by otrzymać ocenę A.
Postawiła na stole dwa talerze a kiedy podniósł głowę zobaczyła zaczerwienione i zmęczone oczy.
- Dzięki, skarbie – uśmiechnął się – Pachnie bajecznie.
Podeszła do lodówki, wyjęła sok pomarańczowy – Tak ? - zapytała pełna wątpliwości, myśląc jak bardzo przygniatał ją ten aromat.
- Umm...- skosztował kawałek – A smakuje jeszcze bajeczniej.
Nalała sok do szklanki i wróciła do stołu.
- A co do zmysłu powonienia – powiedziała siadając obok niego – Czy też przez cały czas... odbierasz różne zapachy...tak intensywnie ? - zarumieniła się odrobinę. Dlaczego poruszając z nim ten temat czuje się zakłopotana.
Widelec zawisł w powietrzu a on tylko patrzył na nią, powolny uśmiech zaczął pojawiać mu się na twarzy - Liz Evans, dlaczego teraz o to pytasz ? – drażnił się z nią tym pseudo południowym akcentem. Zrozumiała, że wiedział doskonale dokąd zmierza jej pytanie.
- Bo od ubiegłej nocy...- zawahała się, próbując dobrać właściwe słowa i opisać czego doświadczała – Wszystko pachnie bardzo, bardzo mocno. Wręcz obezwładniająco.
- Widzę – uśmiechnął się szeroko, biorąc do ust następny kawałek omletu.
- No dobrze, co w tym śmiesznego ? – klepnęła go żartobliwie po ramieniu.
- O, czy musi być jakiś specjalny powód, moja królowo ? – roześmiał się – Tylko, że żyłem z tym cały czas...a teraz spotyka ciebie. I jakoś bardzo mnie to cieszy.
- Ale wywołuje mdłości – poskarżyła się.
- Wcale nie.
- Chodzi o mnie.
- No cóż, może dlatego, że jeszcze się nie przyzwyczaiłaś – wyjaśnił.
- Dobrze, ale chcę cię o coś zapytać - Liz upiła trochę soku z jego szklanki – Czy ty mnie czujesz..?
O Boże, myślała że będzie łatwiej, No wiesz...wszędzie gdzie jesteś?
Sięgnął po jej rękę, schował miękko w swoich dłoniach – Liz, pewnie cię zaskoczę, ale zawsze znałem twój zapach – przyciągnął jej dłoń do ust. Leciutko przesuwał wargami po kostkach, i pod wpływem tej intymnej pieszczoty robiło jej się gorąco – Kilka lat temu korzystałem z okazji i przychodziłem do Crashdown by tobą pooddychać.
I znowu oblała się rumieńcem ale teraz z zupełnie innego powodu. Jej mąż był w stanie rozpalać ją takimi prostymi słowami.
- Naprawdę ? – zapytała z nieśmiałym uśmiechem.
- Naprawdę. I zawsze poznam cię pośród innych – potrząsnął głową i powiedział z przekornym uśmiechem – Pustynia po deszczu oddycha twoim urzekającym zapachem.
Odebrała to jak poezję i serce zaczęło mocniej bić.
- Cudownie – powiedziała miękko, spuszczając oczy. Chwilę milczeli, napięcie zaczęło między nimi wirować i w końcu powiedziała.
- Kiedy rano się obudziłam, miałam wrażenie jakbyś był...wszędzie – otworzyła szeroko oczy - Czy tak to wygląda ?
- Właśnie tak – potwierdził ciepło.
- Nie doprowadza cię to do szału ?
- Czasami – uśmiechnął się wabiąco – Szczególnie ostatnio.
- No tak, wiem o czym myślisz – odpowiedziała, czując w sobie wzbierające gorąco.
Palcami wolno przesuwał wzdłuż jej ramienia, dotyk wywoływał mrowienie na skórze...wszystko zaczynało się w niej gotować. Po ostatniej nocy sądziła, że osiągając to zwariowane crescendo, zakończyli dziwny okres godów, ale chyba się myliła.
- Chcesz się uczyć – oprzytomniała, próbując odsunąć od siebie rosnący pogłos pożądania.
- Wiem – szepnął Max, palce znieruchomiały na jej ramieniu. Wpatrywał się w otwarte książki, zastanawiał się, zmagał ze sobą – i wtedy popatrzył na nią a na zmienionych rysach twarzy dostrzegła dzikość i pragnienie.
- Ale chcę także ciebie – odetchnął.
Najważniejsza nauka, myślała, kiedy ujmował jej twarz w dłonie i całował łapczywie.
Och, nic nie jest ważniejsze od tego pocałunku, pomyślała jeszcze raz, zanim zagubiła się w ramionach swojego męża.
Serena zamyślona położyła na stole rękę i odchrząknęła. Marco zaczął lekko panikować, po tym co jej wyjawił nie potrafił przewidzieć jak zareaguje. Może ich zawiódł, nie będąc wystarczająco ostrożnym – chociaż nie bardzo wierzył, żeby to była prawda.
- Nigdy o czymś takim nie słyszałam – stwierdziła spokojnie – Więc nie wiem co mam myśleć.
Świetnie, błądziła tak samo jak on.
- Ale coś ci powiem – ciągnęła dalej – Pomagając im, musisz być ostrożniejszy. Z tą ich intuicją, są nadal jak małe dzieci.
- Myślisz, że można coś z tym zrobić ?
- Pomyśl...sięgnęli po coś w głąb twojej podświadomości – mówiła zamyślona - Podejrzewam, że jedno z nich nieopatrznie otworzyło się w tym momencie do ciebie...zwyczajny przypadek, w sytuacji kiedy łączą się bez fizycznej bliskości, zwłaszcza kiedy ty jesteś tak bardzo na nich wyczulony.
- No dobrze, jak tego uniknąć na przyszłość – zapytał poważnie, marszcząc z niezadowoleniem brwi.
- Musisz zawsze pamiętać, żeby w czasie kiedy nawiązują kontakt, blokować swój umysł. I nie wykonuj z nimi żadnych ćwiczeń, które mogą wiązać się z twoimi myślami.
- Poradzę sobie – zgodził się. W dalszym ciągu jednak męczyły go wątpliwości,
A w innych sytuacjach, kiedy nie będzie wiedział że się kontaktują ? Jak wtedy sobie z tym radzić ?
- Jestem koszmarnie rozdarty, Serena – westchnął ciężko – Ciągle pamiętam o liście jaki do nich napisałem....
z przyszłości.
Wpatrywał się w nią wnikliwie i nie uszedł jego uwadze jakiś błysk niepokoju w brązowych oczach.
- Masz rację – zgodziła się – Ale Marco, ja znam twoje serce a ono jest dobre. Ty już ich kochasz, jestem tego zupełnie pewna.
Tak, przez te wszystkie lata kochał ich jako prawowitego króla i królową, ale po dzisiejszym wieczorze jego uczucia pogłębiły się – zaczęło budzić się coś nieokreślonego, od kiedy na sobie odczuł czym jest ich więź.
- Przeczucie podpowiada mi ostrożność w stosunku do nich – poradziła – Dzisiaj zobaczyłeś, że w jakiś sposób jesteś na nich podatny, więc bądź swoim strażnikiem. Blokowanie będzie najlepszą ochroną. Wiem, że sobie z tym poradzisz.
Drżącą ręką przeciągnął po włosach i pragnął by Serena miała rację. Jednak gdzieś głęboko w sobie buntował się przeciwko jej słowom. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że dzisiejszy wieczór niósł w sobie jakieś złowróżbne przesłanie.
- Tak, na pewno – obiecał.
Odrzuciła za ramię upięte w koński ogon włosy, kończąc tym samym rozmowę – Marco, wierzę w ciebie – zapewniła - Pamiętaj o tym.
I zapomnij o liście, dokończył w myślach, ponieważ wiedział, że właśnie on nie dawało mu spokoju, bardziej niż dzisiejszy incydent.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy – powiedział z wymuszoną pewnością siebie, schylając lekko głowę.
Rozumiał to jednoznacznie – będzie robił wszystko co w jego mocy by ich chronić, a także by chronić ich przed swoją ewentualną zdradą, bo jego jedynym przeznaczeniem było im służyć, o tym mocno był przekonany.
Więc będzie strzegł ich za wszelką cenę – nawet wbrew sobie, jeżeli taka będzie konieczność.
Cdn.