Pewnie, że się cieszę.
![Cheesy Grin :cheesy:](./images/smilies/icon_cheesygrin.gif)
Mieć takiego recenzenta i krytyka, a przy tym miło zasłużyć na słowa uznania. Dziękuję Milla
Gravity Always Wins - część 16
Tess przewróciła się niespokojnie na łóżku. Znajdowała się na pograniczu snu i jawy, wślizgując się w głąb sennych majaków by za chwilę wydobyć się z nich na powierzchnię. Była zbyt poruszona żeby zasnąć, za bardzo zmartwiona sytuacją w jakiej znalazła się Anna.
Więc zapadła w coś w rodzaju półsnu, a przez jej umysł przelewały się obrazy - podkrążonych oczu Rileya, Sereny spacerującej przed kominkiem...i udręczonego spojrzenia wyrazistych oczu Marco. Emocje dochodzące od niego były tak intensywne, że niemal wyczuwała je z drugiej części pokoju gdzie się wieczorem zebrali. Na krótko złapała na sobie jego wzrok kiedy sądził że tego nie widzi. Nawet nie starał się ukryć surowego pragnienia jakie lśniło w czarnych oczach – i wiedziała, że w jakiś sposób ona jest dla niego pociechą. Była tego pewna ale potem nagle odwrócił się gwałtownie, chroniąc się przed nią.
Obrazy przepływały nie pozwalając zasnąć. Lecz była tak nieludzko zmęczona, i mimo niepokoju, w końcu odrobinę odpłynęła.
Rzeczywistość zastąpiły niewyraźne, senne marzenia.
Z głębi pokoju wpatrywał się w nią Marco...z tęsknotą w oczach. Obserwował ją spod długich, opuszczonych do połowy rzęs, wewnątrz ciemnego spojrzenia niebezpiecznie iskrzył głód pożądania. Podszedł do niej bliżej, i nagle nie byli już w chacie. Teraz znajdowali się w pobliżu jaskini, na skalistym cyplu. Był jakby nieobecny, chociaż obok niego stali Max i Liz...całując się namiętnie. Pocałunek był sypialniany, intymny...gorący.
A Marco patrzył, z twarzą ściągniętą bólem. Odwracał się powoli w jej stronę i w milczeniu wyciągnął ręce. Udręka w jego oczach zmieniła się, przechodząc w coś w rodzaju pragnienia ale dziwnie łagodnego – i wtedy otworzył usta by mówić, wydobywając z siebie obco brzmiące, melodyjne słowa. Z wyciągniętymi do niej rękami powtarzał coś, w tym niezrozumiałym języku. Zaczęła odczuwać drżenie nad którym nie mogła zapanować, pod wpływem słów, tak znajomych a jednak poza zasięgiem zwykłego rozumowania. I wtedy dźwięki zaczęły się krystalizować i pojęła ich znaczenie.
Ocal mnie, Ayanno...tylko ty. Tylko ty...moja miłości, moje życie...moja Ayanno.
Rozdygotana, gwałtownie się przebudziła, płonęło w niej każde z zakończeń nerwów. Nie pamiętała swojego snu, wiedziała tylko jedno – Marco miał jakieś straszliwe kłopoty.
******
Tkwił przy zabezpieczającej bramie, wszystkie zmysły miał wyczulone na najmniejszy sygnał. Głęboko oddychał, próbując wychwycić zapach wroga, aż zimne nocne powietrze paliło w płucach. Dochodziła druga, i zostało mu dwie godziny do zakończenia patrolu. Był wdzięczny za pełnię księżyca na niebie i za to że jego blask oświetlał okolicę - odrobinę łagodząc napięcie w czasie tego nocnego czuwania.
Jednak lepsze było to niż leżenie w łóżku i rozpamiętywanie co było powodem, że znów obsunął się w sam środek zespolenia Maxa i Liz – tak niespodziewanie, bez żadnego ostrzeżenia. Nawet przebywając tutaj, z dala od tamtego miejsca, nawiedzały go odczucia niemal namacalne, jak gdyby to wciąż trwało. Najtrudniejsze do zniesienia było to, że nie miał pojęcia jak na przyszłość się przed tym bronić, co ma dalej robić. Wcześniej przynajmniej wiedział, że stało się tak na skutek eksperymentowania przez nich swoimi darami. A teraz to wszystko było jak niebezpieczny taniec zmierzający wprost ku czemuś nieznanemu.
Drżącą ręką odsunął włosy z czoła, zawrócił i skierował kroki w stronę głównej drogi. Podniósł do oczu noktowizor i z uwagą obserwował teren, gdy nagle zaalarmował go miękki szelest jaki usłyszał za sobą. Błyskawicznie się odwrócił, odetchnął i podniósł dłoń by wyrzuć przed siebie ochronną tarczę. Ale zapach jaki gwałtownie wypełnił mu zmysły nie należał do wroga...poczuł delikatną woń dotkniętych słońcem polnych kwiatów.
Natychmiast odurzył go upajający zapach Tess. Podniósł głowę ...i wtedy ją zobaczył. Stała trochę, na ścieżce. Padające z tyłu światło księżyca migotało w długich, jasnych rozpuszczonych włosach. Cienie drgały na jej twarzy więc nie wiedział jej wyraźnie, gdy tak stała zwrócona do niego.
- Tess – powiedział półgłosem z walącym dziko sercem – Co ty tu, do licha robisz ? – nie chciał, żeby to zabrzmiało zbyt surowo ale mocno go przestraszyła. Poza tym nie była tu bezpieczna –
Z wielu powodów.. i nie chodziło o zagrożenie ze strony nieprzyjaciół.
- Przepraszam – odpowiedziała zamierającym głosem. Miał wrażenie jakby poczuła się odrobinę zraniona – Byłam...- ucichła.
- Co byłam ? – tym razem zapytał delikatniej podchodząc bliżej. Chwilę patrzyła w ziemię, odwróciła się jakby chciała odejść. Złapał ją za rękę i odwrócił do siebie – Powiedz - ponaglił miękko.
- Martwiłam się o ciebie – dokończyła podnosząc na niego wzrok. Widział ją wyraźniej bo teraz księżyc rozświetlił te jasno niebieskie oczy – To było niemądre. Pójdę już.
Próbowała wyswobodzić się z jego uchwytu ale mocniej zacisnął dłoń wokół drobnego nadgarstka – Dlaczego ? – zapytał niskim głosem, pochylając się by spotkać jej uciekające spojrzenie.
- Miałam sen – pokręciła wolno głową i podniosła na niego oczy – Wiem tylko, że czymś się martwiłeś.
Na moment umilkł a potem wypuścił jej dłoń. Skąd wiedziała ? Jak to możliwe żeby poznała, że miał powody by się martwić...że po dzisiejszym zdarzeniu z Maxem i Liz tkwiły w nim niespokojne myśli.
No i teraz miał większy kłopot z nią. Gdziekolwiek się nie obrócił, zewsząd czyhało zagrożenie, emocjonalne czy jakiekolwiek inne – a ona w przedziwny sposób, nawet przez sen o tym wiedziała.
- Nic mi nie jest – powiedział po dłuższej chwili lekkim tonem.
- Teraz widzę – odetchnęła. Uświadomił sobie, że podszedł do niej tak blisko, iż rozdzielała ich już tylko niewielka odległość.
- Nie powinnaś była tu przychodzić – upomniał ją łagodnie, gładząc po włosach – To zbyt niebezpieczne.
- To także widzę – droczyła się chrapliwym głosem.
I wystarczyły mu te proste słowa, bo nie miał już innego wyjścia jak tylko ją pocałować. Otoczył jej twarz dłońmi i pochylił się nad nią. Boże, była taka mała...dużo niższa niż wcześniej sądził, kiedy ubiegłej nocy leżeli razem. I gdy odwróciła do niego twarz, wreszcie ich usta się spotkały. Miała ciepły oddech i nigdy nie pamiętał tak miękkich ust. Całowali się powoli, muskając się wargami a gdy je rozchylili, poczuł w ustach jej wdzierający się język.
Wtedy wydarzyła się rzecz zaskakująca...puściły wszystkie hamulce. Całe to dręczące wzajemne pożądanie, którym igrali przez ostatnie tygodnie, znalazło ujście a Marco czuł w sobie jego napierającą siłę. W brzuchu, piersiach, na całej skórze. Nie był na to przygotowany, nic takiego nie miało prawa mieć miejsca.
Jej małe ręce wplątane w jego włosy, gdy całowała go wzdłuż linii szczęki a potem w dół, w stronę szyi. On przywarł do jej ucha, burzył dłońmi włosy, kiedy przycisnął ją plecami do pobliskiego drzewa i unieruchomił swoim ciałem. Był tak boleśnie podniecony i wiedział, że ona także to czuła. Ale tym razem nic go to nie obchodziło...przeciwnie,
chciał żeby wiedziała jaki ma na niego wpływ, jak on ją odbiera. Kręciło mu się od tego w głowie, nie myślał, był zdesperowany jak ten żar rozprzestrzeniający się po całym ciele.
Wsunęła mu ręce pod skafander, gładziła po piersiach. On błądził palcami pod jej swetrem, przesuwając je w górę po ciepłej, delikatnej skórze. Miał zamiar dotrzeć do nie głębiej ale w tym momencie usłyszał dźwięk jadącego autostradą samochodu. Natychmiast powstrzymał się, odwrócił i chwycił lornetkę.
Wyprostowany patrzył ze zgrozą na znikające światła reflektorów i ogarnęło go męczące poczucie winy – tym straszliwsze ponieważ ta krótka chwila zapomnienia, ta nieostrożność mogła kosztować życie wszystkich. Będąc na służbie właśnie się skompromitował bo nie był w stanie w obecności Tess panować nad sobą. Stał do niej tyłem, oddychał nierówno a każdy oddech palił mu płuca. Powoli się odwrócił i już wiedział co powinien powiedzieć.
A ona stała, nadal oparta o pień drzewa, dysząc gorączkowo. Nieprawdopodobne jak na siebie oddziaływali, jak wzajemnie się odbierali...
to było jak obłąkanie.
- Tess – powiedział półgłosem – To nie może się powtórzyć. Sprowadzimy na wszystkich nieszczęście, nie widzisz tego ? – zaakcentował te słowa.
W milczeniu pokiwała głową i przysiągłby, że łzy podeszły jej do oczu. Nie miał zamiaru jej urazić.
Boże to byłaby ostatnia rzecz jakiej mógł pragnąć.
- Pójdę już – odpowiedziała drżącym głosem, nie poruszyła się jednak i tylko wpatrywała się w niego.
- Widzisz co stało się z Rileyem i Anną – wskazywał niepewnie – Wiesz co im to przyniosło, prawda ?
- Wiem tylko, że kochają się głęboko.
- I w ostateczności Anna może przepłacić to życiem. Nie byłoby jej w obozie Khivara gdyby nie byli parą.
- Gdyby jej tam nie było, nie uratowałaby życia Maxowi i Liz. Ich miłość jest dla naszego powstania bezcenna.
I nie znalazł na to żadnego argumentu, bo przecież miała rację – dzięki temu, ubiegłej nocy uratowano życie ich przywódcy. Więc jak dyskutować z nią i przekonywać, że to co ich łączy może krzywdzić Maxa i Liz ? Patrzył ponad jej ramieniem starając się zebrać myśli. Z nimi było jednak inaczej bo w grupie on był jedynym obrońcą, specjalnie przydzielonym by chronić Maxa i Liz. Przed chwilą niemal zapomniał o swoich obowiązkach – co powstrzyma go przed powtórzeniem się podobnej sytuacji ? To działo się wbrew ustalonym zasadom, wbrew wszystkim złożonym ślubom. Wystarczy. Nie miał innego wyjścia jak tylko zranić oboje głęboko, zanim cokolwiek zostanie powiedziane czy zrobione.
- Nasz związek może sprawić nam obojgu tylko ból serca – zakończył głosem zgęstniałym z emocji.
Zaskoczona poderwała do góry głowę i wtedy doszło do niego co przed chwilą powiedział.
- Kto mówi o związku ? - zapytała cicho. W jej głosie nie było kpiny, po prostu była zdziwiona – Dlaczego nie potraktować tego jako coś ....przelotnego ?
Ponieważ dla mnie, nic co dotyczy ciebie nie może mieć przelotnego znaczenia...i jeżeli pójdę z tobą choćby jeden krok dalej, nie będzie od tego odwrotu. Nigdy.
To chciał jej powiedzieć ale tylko patrzył na nią a serce dudniło w nim jak pociąg towarowy. Nie miał pojęcia jak ma na to wszystko zareagować i gdy rozpaczliwie szukał jakiegoś sensownego wyjaśnienia, ciszę zakłócił szum krótkofalówki.
- Marco – rozległ się głos Sereny.
Wyciągnął odbiornik z kieszeni kurtki, podniósł go do ust nie odrywając wzroku od Tess.
- Tak ?
- Natychmiast wracaj. Riley nawiązał kontakt z Anną.
- Co z nią ? – zapytał widząc jak oczy Tess robią się większe.
- Myślę, że dobrze, ale bądź tu zaraz – rozkazała krótko i znowu nastała cisza.
Stali wpatrzeni w siebie – mający sobie tyle do powiedzenia – a teraz ten moment minął, wzywały ich ważniejsze sprawy. Sięgnął po jej rękę i kierując się pod górę pociągnął ją szybko za sobą – Chodź – popędzał, ściskając małą dłoń w swojej.
Marco wiedział, że właśnie została im zaoszczędzona bolesna chwila...ale czuł też, że w wyniku tego stracili coś bardzo cennego. Byli na skrzyżowaniu dróg, gdzie równowaga mogła zostać zachwiana – ale przerwano im i wszystko zmieniło się nieodwracalnie bo nie miał wątpliwości, że żadne z nich nie pozwoli by znów stracili nad sobą panowanie.
Tak, doceniał jak to jest mieć splecione razem ręce, i sprawiało mu radość poczucie energii odpowiadającej z głębi ciała gdy był tak blisko niej. Lecz znał swoje przeznaczenie...i nie była nim ta piękna kobieta idąca obok niego w świetle księżyca.
*****
Max obudził się gwałtownie gdy otworzyły się drzwi sypialni, rozlewając na drewnianej podłodze plamę światła z korytarza. Oślepiony blaskiem zmrużył oczy. W drzwiach stanęła Serena.
- Max – zawołała łagodnie – Proszę, wstańcie oboje. Musimy natychmiast zejść na dół.
- Co się dzieje ? – zapytał oszołomiony. Trochę oprzytomniał, uniósł się na łóżku czując jak obok niego miękko poruszyła się Liz.
- Anna … Riley złapał kontakt z Anną. Pośpieszcie się, proszę.
I zaraz wycofała się z powrotem a uwadze Maxa nie uszedł jej naglący głos. Liz wciąż spała tak bardzo zmęczona wydarzeniami ostatnich dni. Potarł miękko jej ramię, próbując ją obudzić.
- Skarbie...musimy wstać – nalegał, gładząc ją po ręku. Zamrugała oczami i nagle wystraszona otworzyła je szeroko. Po tym jak ich zaatakowano, każdej nocy śniły jej się koszmary.
- Coś się stało ? – krzyknęła.
- Wszystko w porządku. Skontaktowali się z Anną i Serena chce nas widzieć.
Kiwnęła głową. Max wstał i postawił stopy na przeraźliwie zimnej podłodze. Wspominając palący ton głosu Sereny starał się stłumić w sobie małą falę strachu. Nigdy nie poznał Anny Davidson a jednak tak wiele jej zawdzięczali – ocaliła im wszystkim życie.
Miał tylko nadzieję, że kontakt Rileya z Anną będzie zapowiedzią pomyślnych wieści.
*******
Marco i Tess weszli do domu w chwili gdy cała grupa zebrała się w pokoju wypoczynkowym. Wszyscy wyglądali na bardzo spiętych. W tym momencie Marco zdał sobie sprawę, że z patrolu wrócił razem z Tess...i wyglądało to zdecydowanie podejrzanie.
A wcześniej na pewno wszyscy martwili się o nią.
Kyle z wyraźną ulgą poderwał się na nogi – Niepokoiliśmy się. Serena poszła cię obudzić a ciebie nie było.
Marco niespokojnie przebiegł wzrokiem po pokoju i poczuł się niewyraźnie kiedy po słowach Kyla na policzkach wystąpiły mu rumieńce. A co gorsza, jasna karnacja Tess także pokryła się głęboką czerwienią. Nerwowo zakasłała i ściskając Kyla szepnęła – Nic mi nie jest.
Zauważył jak Liz i Maria, siedzące na kanapie, wymieniają między sobą porozumiewawcze uśmiechy i jęknął w duchu bo akurat tego najmniej mu było trzeba – pozostawić w nich przeświadczenie, że oboje z Tess coś łączy. No oczywiście, bo cóż mogli teraz myśleć, kiedy oboje wrócili razem o drugiej nad ranem.
Cofnął się gdy spotkał spojrzenie Sereny. Pewny, że dostrzeże w jej oczach dezaprobatę, z zaskoczeniem spostrzegł, że zupełnie nie zwracała na to uwagi. Stała przed rozpalonym ogniem na kominku ze ściągniętymi w skupieniu brwiami.
- Teraz, kiedy zebraliśmy się razem – przebiegła wzrokiem po pokoju – chciałabym żeby Riley o wszystkim wam opowiedział.
Riley miękko odchrząknął, pochylił głowę wpatrując się w podłogę. Marco nie wiedział jak odczytać wyraz jego twarzy ale przynajmniej wydawał się spokojniejszy – Pół godziny temu skontaktowała się ze mną Anna. Od ubiegłej nocy znajdowała się pod wpływem środków uspokajających. Oni o wszystkim wiedzą ...że jest częścią naszej grupy. Że schroniliśmy się w bezpiecznym miejscu...tylko nie mają pojęcia gdzie. Nie powiedziałem jej dokąd się udajemy, więc nie mogli się tego doszukać w jej umyśle – Riley przełknął głośno – I nic z niej...wydobyć.
Nie powiedział o dokonanym spustoszeniu w jej świadomości...nie był w stanie – ale w głowie Marco zaraz zaczęły przewijać się straszliwe szczegóły. Powściągliwość Rileya wyjaśniła mu znacznie więcej niż gdyby wyraził to słowami. Ostatniej nocy na Annie dokonano przemocy – psychicznej i fizycznej.
- Zadano jej...ból. Jest gorzej niż źle – Riley zamknął oczy. Potem nie patrząc na nich powiedział – Ale żyje i jak mówi, będzie dobrze. Problem w tym, że oni domagają się spotkania z tobą, Max.
Marco gwałtownie zaczerpnął powietrza i poczuł na sobie wzrok Michaela. Na jego twarzy pojawiło się ostrzeżenie...i jakaś opiekuńczość, chociaż nic nie powiedział.
- Co oczywiście nie może mieć miejsca – podsumowała Serena.
- Nie, z pewnością nie – przytaknął Riley. Nigdy nie naraziłby Maxa na niebezpieczeństwo - nawet za cenę ratowania Anny - i coś w tym stwierdzeniu Rileya, wydało się Marco istotnego...związanego z wcześniejszą rozmową z Tess. Ale nie miał czasu by się nad tym teraz zastanawiać.
- Pytanie, jak ustosunkujemy się do ich żądania i kogo tam wyślemy – zastanawiała się głośno Serena przeciągając palcami wzdłuż długich włosów.
Max cicho odkaszlnął i zwróciła się do niego – Jakie jest twoje zdanie, Max ? – zapytała.
- Sądzę, że powinni pójść Michael i Tess – powiedział zamyślony – Ty też powinnaś towarzyszyć im Sereno.
Przytaknęła mu energicznie – Zgadzam się w zupełności. Riley, skontaktuj się z Anną i zobacz czy możesz ustalić coś na ...- zerknęła na zegarek – ...szóstą rano. To powinno dać nam trochę czasu. Upewnij ich że Max nie przyjdzie.
Riley milcząco kiwnął głową, odwrócił się i poszedł do kuchni. Kontaktując się z Anną potrzebował odosobnienia, zawsze tak było odkąd zostali rozdzieleni na taką odległość. Musiał wyciszyć myśli i nastawić się na jej odbiór.
Serena przycichła i usiadła przy kominku. Wszyscy zebrali się wokół niej, słuchając uważnie tego co mówiła. Nikt nie odważył się odezwać jeżeli nie miał takiej potrzeby. Marco obserwował ich zachowanie w tej szczególnej chwili, widząc jak mocno byli skupieni. Alex i Isabel siedzieli na podłodze trzymając się za ręce, Kyle przysunął się na kanapie bliżej Tess. Podziwiał jak szybko stworzyli zgrany zespół i przyznał z uznaniem, że w ciągu tych minionych lat, Max wykonał doskonałą robotę jednocząc wszystkich ze sobą. A teraz czerpali z tego korzyści, ponieważ wspólnie stanowili solidną, polegającą na sobie drużynę.
- Będą żądali wydania Granolithu – powiedziała spokojnie Serena.
- Oczywiście – zgodził się Max, skinąwszy głową – Tego zawsze chcą.
- Tak, ale go nie dostaną Max. Nigdy.
- Instynktownie zawsze go chroniłem – zgodził się spokojnie – Chociaż nie mieliśmy pojęcia do czego służy.
- To urządzenie przeznaczone jest do transportu i gdyby wpadło w ich łapy, wynik naszego powstania byłby przesądzony. Wróciliby dodatkowo uzbrojeni, ze wsparciem ...nastąpiłaby powtórka tego co już raz się wydarzyło.
- Więc trzeba będzie blefować. Tess zyska na czasie stosując swoją metodę naginania umysłu, w tym czasie ty i Michael odszukacie Annę...Riley niech się dowie gdzie ją przetrzymują.
- Zgoda – poparła go Serena.
Riley wszedł do pokoju, szybko przebiegł oczami po wpatrzonych w niego twarzach – Załatwione. Nicholas zgodził się spotkać z waszą trójką, zamiast Maxa.
Marco ciężko westchnął szukając wzrokiem Tess. Na krótką chwilę ich spojrzenia mocno przylgnęły do siebie i poznał, że się bała. Lecz mimo obaw trzymała się dzielnie, była całkowicie gotowa. Uśmiechnął się do niej ciepło, a potem znów się odwrócił czując w sercu ostre ukłucie gdy wspomniał na czym skończyła się ich wcześniejsza rozmowa. Teraz udawała się w niebezpieczne miejsce, a oni tak mało sobie powiedzieli – więc znów nic z tego nie będzie...nie będą mieli szansy.
I miał wrażenie, że ta niedokończona rozmowa zawisła nieruchomo w powietrzu, zamieniając się w jedno wielki pytanie na które nie znali odpowiedzi. Co by było, gdyby pewnego dnia związali się ze sobą ? Co by było, gdyby Tess udało się w jakiś sposób przekonać go, że mogą być razem ?
Co się stanie teraz, po tym gdy Marco McKinley pozwolił dzisiejszej nocy odejść miłości swojego życia ? I tylko nad tym mógł się zastanawiać wracając tą zimną nocą z powrotem na swój obchód.
Cdn.