Ta część szczególnie mnie poruszyła
Gravity Always Wins - część 18
Marco i Riley siedzieli na najwyższym stopniu werandy nadsłuchując jakiegoś znaku Suburbana – jakiegoś odgłosu nadjeżdżającego od strony krętej drogi samochodu i mieli wrażenie jakby ten czas ciągnął się w nieskończoność. Marco wiedział, że Riley będzie się niepokoił tak długo dopóki nie zobaczy Anny, pomimo, że niemal od dwóch godzin pozostawali razem w kontakcie. Jeszcze bardziej jednak pragnęli poznać więcej szczegółów dotyczących schwytania Sereny, chcąc się upewnić czy wciąż żyje. Marco dokuczało silne napięcie całego ciała i ból głowy skupiony gdzieś za oczami od tych wszystkich kotłujących się w nim, sprzecznych emocji.
Początkowo kontakt Anny z Rileyem był utrudniony, tak była oszołomiona podanymi jej narkotykami, i chociaż nawiązali kontakt jej myśli były nieskładne a on nie potrafił ich uporządkować. A potem wyszła na jaw przerażająca prawda – w czasie akcji Serena została poważnie ranna i nie mając wyboru musieli ją zostawić. Reszcie grupy nic się nie stało ale kobieta która ich obu wychowała znajdowała się w ogromnym niebezpieczeństwie...może nawet nie żyła.
- Gdzie Max? – zapytał przeciągle Riley, lekko dygocąc. Ciężkie chmury przykryły niebo, przynosząc ze sobą porywisty wiatr. Marco podniósł głowę i pomyślał, że gdzieś koło południa może spaść śnieg.
- W domu – odpowiedział wciskając ręce do kieszeni – Chciał pobyć sam....zaplanować dalszy sposób postępowania.
Riley ze zrozumieniem pokiwał głową, patrząc w zamyśleniu na widniejący przed nimi las – Nigdy nie zastanawiałem się nad możliwością jej utraty – powiedział refleksyjnie – Nawet nie dopuszczałem do siebie myśli, że coś takiego może nas spotkać.
Marco patrzył swoje czarne trapery i milczał chociaż w głowie krzyczały mu niezliczone głosy. Zamknął na chwilę oczy, naciskając mocno na swoje myśli, kierując je w stronę Sereny. Po prostu musiał się dowiedzieć czy nadal żyje. Ból głowy i niepokój nie pozwalały skupić się na niczym konkretnym ale ufał swojej intuicji, wierząc że go poprowadzi. Początkowo widział tylko czerń chociaż nagle poczuł na skórze gorąco – a równocześnie zrobiło mu się chłodniej. To był znak, coś na co liczył, ale nie miał pojęcia co oznacza ...naciskał więc mocniej by przedrzeć się poza oślepiający ból i dotrzeć wprost do Sereny.
I usłyszał jedno słowo tak wyraźnie jak gdyby wypowiedziała go w nim.
D'sathne.
Pomóż mi. Ale dlaczego usłyszał je w języku antariańskim ? Chwała Bogu, przynajmniej względnie posługiwał się tym językiem.
- Riley- szepnął stłumionym głosem otwierając oczy - Serena żyje.
- Jesteś pewny? - zapytał z cichym niedowierzaniem – Skąd wiesz ?
- Usłyszałem ją - Marco przetarł oczy. Gdyby ten oślepiający ból odrobinę zelżał pewnie wyczułby więcej – Ale słowa jakie wypowiedziała były w języku antariańskim i nie rozumiem dlaczego.
- Pogubiłem się - Riley odrobinę ściągnął brwi – Nawiązałeś z nią kontakt?
Marco potrząsnął głową i zamyślony patrzył na niego – Nie, tylko nacisnąłem na coś...co mnie na nią naprowadziło. Dowiedziałbym się więcej ale...- zawiesił głos jakby wpadł na pomysł - Riley, możesz mi pomóc. Naciśnijmy razem łącząc nasze siły.
Riley natychmiast zrozumiał, kiwnął głową i wzięli się za ręce. Kilkakrotnie wypróbowali ten sposób wzajemnie wspierając się w bliźniaczym darze intuicji.
Marco zamknął oczy i poczuł w miejscu zetknięcia się z dłonią Rileya promieniujące ciepło, czuł jak po ramieniu spiralnie pnie się w górę i wnika głęboko w jego myśli. Tym razem usłyszał dużo więcej słów powiązanych ze sobą, wszystkie wypowiadane po antariańsu...gorączkowe, nachodzące jedno na drugie.
Usłyszał obok siebie jak Riley łapie miękko oddech, ale jeszcze mocniej zacisnął oczy. Zobaczył małe pomieszczenie - prawdopodobnie to samo gdzie wcześniej przetrzymywano Annę. Dochodziły do niego fizyczne szczegóły - mały materac leżący na podłodze, rozlana kałuża wody w kącie, przyćmione oświetlenie. Rozglądał się wokół, myśląc ze współczuciem o Serenie. Była tam, odczuwał jej obecność – nie potrafił jej tylko dostrzec, za to słyszał w głowie wirowanie antariańskich słów, których znaczenie zaledwie rozumiał.
Coś było niepojętego w jej głosie, jak dziwnie się rwał i pulsował.
Wstyd … potrzebna pomoc. Nie. Nie. Coraz więcej oderwanych od siebie antariańskich słów.
Taka samotność. Wstyd. Pomóżcie.
Co się z nią działo i co zaszło w jej głowie, że jej myśli były tak zawiłe i niespójne ?
I wtedy dotarł do niego jego własny głos, podszeptując mu rzecz nieprawdopodobną.
Zgwałcony umysł. Nic innego nie przychodziło mu na myśl, bo z jakiego innego powodu rozumowałaby w sposób tak chaotyczny.
Nie był w stanie powstrzymać cichego okrzyku i ocknął się czując jak dygocze. Zorientował się, że Riley ściska mu rękę, otworzył oczy i zobaczył zatroskane spojrzenie przyjaciela.
- Co się dzieje Marco?
- Nie słyszałeś ? – zapytał niepewnie.
- Niczego...chyba tylko cię wsparłem.
- Coś bardzo niedobrego dzieje się z jej psychiką, Riley - Marco z niedowierzaniem pokręcił głową - Jej myśli są kompletnie zagmatwane.
Riley pobladł. Marco wiedział, że przyjaciel pomyślał to samo co on – że dokonano przemocy na jej umyśle. A jeżeli rzeczywiście tak się stało, wówczas powstanie można było z góry uznać za przegrane. Serena była wtajemniczona we wszystko. Znała lokalizację granolithu, gdzie znajdowały się bezpieczne kryjówki...o wszystkim wiedziała.
No, prawie o wszystkim.
- Musimy jak najszybciej porozmawiać z Maxem – powiedział stanowczo Marco – Powinien o tym wiedzieć.
******
Max siedział na krawędzi łóżka słuchając relacji Marco, który dzielił się z nim swoim obawami o stanie Sereny. I zgadzał się z nim, prawdopodobnie Nicholas okaleczył ją psychicznie – co oznaczało, że należało ją stamtąd wyciągnąć natychmiast. Ale trzeba było wysłać po nią zespół który dysponował odpowiednią wiedzą bo tak jak przypuszczali Serena przebywała w tym samym miejscu gdzie poprzednio trzymali Annę.
I wyjątkowo cieszył się, że nie opuścili jeszcze obozu, chociaż jak sądził, należało to zrobić jak najszybciej bo tam oczekiwali ich przybycia.
Marco jakiś czas chodził w milczeniu, nagle zatrzymał się i odwrócił do Maxa. W pokoju pozostali tylko obaj, Liz wyszła zaraz po tym jak wyraźnie przejęty Marco poprosił ją o to, a ona oczywiście rozumiała że rozmowa miała odbyć się na osobności.
- I co o tym myślisz Max ? – zapytał skupiony Marco – Co w takim przypadku robimy dalej ?
Max stłumił ciężki oddech i przetarł dłonią twarz – Wszyscy musimy się stąd wynieść, przygotować się żeby wyruszyć zaraz po tym jak wróci reszta. To dla nas najważniejsza potrzeba. Potem się rozdzielimy...wyślemy niewielki zespół po Serenę, pozostali pojadą...
Gdzie? Gdzie, do diabła można się udać ? Jeśli Nicholas zdobył całą wiedzę o bezpiecznych kryjówkach, w które miejsce w takim razie iść ?
Marco szybko przysiadł obok niego - Wiem o czym myślisz ...że Nicholas już zna nasze sekretne miejsca.
Max przytaknął a wtedy Marco powiedział – Jest takie jedno o którym Serena nie wie.
- Co? – zapytał zaskoczony Max – Jak to możliwe żeby nie wiedziała ?
- Celowo, właśnie z tego powodu. Uprzedziła mnie o tym miesiąc temu kiedy sytuacja zaczęła stawać się coraz bardziej napięta. Zdawała sobie sprawę, że na wszelki wypadek należy utrzymać coś w tajemnicy. Podobnie jak i ja nie wiem o kilku naszych miejscach...Ona zawsze ograniczała przepływ informacji wiedząc o ich możliwościach docierania do naszej podświadomości.
- Świetnie....to naprawdę dobra wiadomość – Max myślał intensywnie – Jak daleko do tego domu ?
- Mniej więcej godzina jazdy stąd...niedaleko Taos.
- W porządku, więc wszyscy wyjadą z wyjątkiem ciebie i mnie. Jak wrócą zrobimy zaraz przegrupowanie. Będzie nam jeszcze potrzebna Tess, reszta uda się do nowego, bezpiecznego domu.
- To nie jest dobry pomysł żebyś jechał po Serenę – ostrzegł go Marco – Wiesz ile ryzykujesz.
- Jestem tym kogo oni potrzebują i dlatego tylko ja jeden jestem w stanie rozwiązać tę sytuację. I nie zapominaj, że jak do tej pory całkiem nieźle poznałem Nicholasa.
- Co nie zmienia faktu że może cię po prostu zlikwidować.
- Nie, jeśli rozegram to mądrze....i nie, jeżeli Tess mi pomoże.
- Skoro ty idziesz, ja idę z tobą – powiedział z naciskiem Marco. Już nie pytał, tak postanowił i Max zrozumiał, że nie należało tego uważać za objaw niesubordynacji. Nalegając by pójść tam i chronić go, Marco podkreślał swoją przy nim rolę.
- Oczywiście – odpowiedział spokojnie – Nie podejmowałbym tego ryzyka nie mając cię przy sobie.
****
Marco skręcił z autostrady w boczny odcinek nieuczęszczanej drogi, która prowadziła do obozu nieprzyjaciela. Nie mógł się oprzeć się żeby znów nie popatrzeć we wsteczne lusterko na siedzącą z tyłu Tess. To prawda, wielokrotnie przyciągała jego wzrok wbrew wysiłkom by temu nie ulegać. Sprawiała wrażenie tak zrezygnowanej i przybitej, i martwił się tym ponieważ czekała ich kolejna przeprawa – a ta będzie prawdopodobnie dużo trudniejsza.
Od momentu gdy wskoczyli do Suburbana prawie się nie odzywała. Wcześniej, zdążył jeszcze wręczyć Michaelowi ręcznie rozrysowany plan, a on gniewnie zapytał jak ma odczytać te zwariowane bazgroły, więc musiał poświęcić mu trochę czasu wyjaśniając jak dojechać do nowego domu aż w końcu Michael się rozluźnił i zdawał się być pewnym, że nie będzie miał kłopotu z odnalezieniem drogi.
Max poruszył się niespokojnie na siedzeniu. Marco przypuszczał że chce usłyszeć od Tess pełny meldunek jednak dał jej trochę czasu żeby się pozbierała. Ponownie zerknął w lusterko, zobaczył w nim wpatrzone w siebie jej oczy i wydawało mu się jakby chciała go o coś zapytać. Widoczny w nich ból odczuł w sobie jak uderzenie nożem ale ona zaraz opuściła wzrok, przerywając tę specyficzną więź.
Max odwrócił się i położył ramię na oparciu siedzenia - Tess, możesz nam opowiedzieć co się wydarzyło ? – zapytał delikatnie. Wahała się patrząc na swoje ręce.
- To moja wina – wyznała łamiącym się głosem i Marco szybko utkwił wzrok w lusterku. Łzy zamigotały w jej oczach i zapatrzyła się w boczną szybę – Nie wytrzymałam przy naginaniu umysłu.
Max chwilę milczał, w końcu powiedział – Wiesz jaką siłą dysponuje Nicholas, nie powinnaś się obwiniać.
- To trwało tak długo i...- zaciągnęła się drżącym oddechem – ...nie byłam wystarczająco silna. Poraził mnie oślepiający ból głowy … po prostu nie mogłam wytrzymać.
Oślepiający ból głowy. Taki sam jak u niego kilka godzin temu. Umiejscowiony zaraz za oczami, jak białe gorące światło. Marco zastanawiał się czy to tylko zbieg okoliczności ...jednak wątpił żeby tak było.
- Tess, nie możemy sobie na to pozwolić. Musisz wziąć się w garść i robić swoje – powiedział stanowczo Max – Nie sposób doliczyć się ile razy ty ratowałaś nas dzięki swojemu darowi. Jeżeli już szukamy winnych to może w ogóle nie powinienem był cię wysyłać bez wsparcia. Możemy roztrząsać tę sytuację na tysiące sposobów i szukać jak inaczej można było ją rozwiązać, ale teraz nie pora na to.
- Dobrze – powiedziała półgłosem. Kiwnęła z powagą głową nie odrywając oczu od okna.
- Tym razem musimy to dobrze rozegrać – ciągnął Max – Teraz kiedy tam byłaś mamy więcej informacji i możemy wygrać tę bitwę. Spróbujemy wydostać stamtąd Serenę.
Marco uśmiechnął się miękko słysząc nowy ton w głosie Maxa jaki obudził się w nim kilka godzin temu. Sereny nie było a on nie miał wyboru jak bez zastrzeżeń wejść w rolę przywódcy drużyny. Nagle zrozumiał, że z tego straszliwego zwrotu wydarzeń przynajmniej wynikło coś dobrego – Max całkowicie przejął na siebie nowe obowiązki, i Marco w jakiś sposób wiedział, że po dzisiejszym dniu tak już pozostanie.
***
- A więc przyszedłeś – oświadczył Nicholas patrząc w oczy Maxa – Tak myślałem ale nie przypuszczałem, że przyprowadzisz jeszcze tych dwoje – powiedział z uznaniem i podniósł głowę - Marco.
- Nicholas - Marco z przykrością przeżuł to słowo, prostując się jeszcze bardziej. Max miał zdrowy rozsądek i wyczucie, które on wzmacniał swoją fizyczną przewagą bo o ile Max znacznie przewyższał Nicholasa wzrostem to Marco po prostu nad nim górował.
- A już do głowy mi nie przyszło, że sprowadzisz do naszego obozu swojego zastępcę – drwił Nicholas przewiercając wzrokiem Tess – Zwłaszcza po jej ostatnim, niefortunnym wyczynie – mówił z przyganą. Cicho klasnął językiem – Nie, powiedziałbym raczej że
w tej potyczce oddała nam nieocenioną przysługę. Przynajmniej Serena cieszy się z niezłego zakwaterowania.
Max poczuł jak wzbiera w nim gniew na Nicholasa za te złośliwości i rośnie coraz większy lęk o Serenę – Chcę ją widzieć, natychmiast – rozkazał stanowczo.
Nicholas lekceważąco wzruszył ramionami – Oczywiście, wasza wysokość – ironicznie skłonił głowę – Nie ma żadnego problemu...a prawda, powinienem cię uprzedzić, raczej natkniesz się na Surinah, nie na Serenę.
- Co to znaczy? – Max chwycił go szorstko za ramię.
- Sam zobaczysz – obiecał lekko się uśmiechając. Odwrócił się i poszedł przed siebie – Chodź ze mną.
Nicholas ruszył pierwszy, potem Max, z tyłu za nim Tess i Marco. Wówczas Nicholas odwrócił się i podniósł rękę – Tylko Max. Wy zaczekacie tutaj.
- Nie – powiedział zdecydowanie Max – Tak nie będzie. Oni pójdą także.
Nicholas namyślał się chwilę, w tym czasie Max przesuwał wzrokiem po obserwujących ich z głębi wysokiego podestu, uzbrojonych żołnierzach. Poczuł nagły lęk przed tą liczebną przewagą gdy doszło do niego z jaką łatwością mogli ich teraz wymordować. Ciężko przełknął odsuwając od siebie te myśli, przypominając sobie, że jest w posiadaniu pewnego przedmiotu, tak potrzebnego Nicholasowi.
Gdyby o nim wiedział, wyciągnąwszy tę wiadomość od Sereny, nic by go nie powstrzymało przed zlikwidowaniem ich zaraz potem gdy tu weszli.
Nicholas milcząc patrzył na niego uważnie – Zgadzam się, ale do celi Sereny wejdziemy sami. Tam w trójkę sobie porozmawiamy – powiedział. Max widział jak uśmiechnął się przy tym z odrobiną wyższości i pomyślał, że to niczego dobrego nie zapowiada.
Szli w głąb długim zimnym korytarzem, ich kroki odbijały się głucho na betonowej podłodze. W końcu podeszli pod zamknięte drzwi. Żołnierz eskortujący Nicholasa wyciągnął z kieszeni zestaw kluczy, przekręcił zamek który odpowiedział głośnym jękiem.
Nicholas odwrócił się i popatrzył na Marco – Ty zostaniesz tutaj – polecił. Marco poruszył się niespokojnie, spojrzał szybko na Maxa i potrząsnął lekko głową, niemal niezauważalnie.
- Nie – sprzeciwił się stanowczo Max – Oni wejdą ze mną.
Na znak Nicholasa żołnierz zamknął drzwi - To ja ustanawiam tu reguły, nie ty Max. Jeżeli chcesz ją zobaczyć teraz, to tylko ty – powiedział po dłuższej chwili.
Max rozważał tę możliwość. Jeżeli Nicholas faktycznie miał zamiar go zabić, nie potrzebowałby rozdzielać go z Marco i Tess. Byli tak otoczeni jego ludźmi, że ci z łatwością mogli ich powystrzelać.
- W porządku – powiedział – Wprowadź mnie.
Otworzono wolno celę i ukazał się przed nimi pogrążony w półmroku pokój. Nie dostrzegł jeszcze Sereny. Wszedł za Nicholasem do środka i zatrzaśnięto za nimi drzwi.
Nie był jednak przygotowany na to co zobaczył gdy Nicholas przesunął się na bok.
- Jestem pewny, że nigdy nie spotkałeś Surinah – powiedział rozbawiony wskazując ręką – Przykro mi to mówić ale nie ma już Sereny.
Max gwałtownie odetchnął kiedy zobaczył na materacu drobną nagą sylwetkę, wciśniętą w kąt. Na jego widok pisnęła miękko, jej wielkie, migdałowe oczy zamrugały szybko gdy starała się zasłonić rękami. Z trudem próbował to jakoś ogarnąć bo to co widział przedstawiało scenę jak z obłąkanego snu – to była Serena ale w swojej naturalnej postaci, zupełnie bezbronna.
Jego pierwsze zetknięcie się z czystej krwi obcym...i to także płynęło w jego krwi. W tej wyjątkowej istocie, w przebłysku zobaczył swój własny ród, który ustanowił go swoim dowódcą.
Ale przecież miał przed sobą ukochaną przez wszystkich Serenę, kobietę która całe lata czuwała nad nimi i kilka dni temu uratowała mu życie...a jednak w tym momencie była mu zupełnie obca. Nie do poznania.
Zadrżał gdy pomyślał, że przyglądając się jej wystawia ją na wstyd, tym bardziej że jest naga, i przez to tak strasznie upokorzona.
Z furą szalejącą w sercu odwrócił się błyskawicznie do Nicholasa – Natychmiast zdobądź coś, żeby ją przykryć – ryknął, z całej siły uderzając go w pierś mając nadzieję, że chociaż w ten sposób odreaguje gniew. Nicholas popatrzył na niego przeciągle ale bez słowa uchylił drzwi i polecił jednemu ze swoich ludzi przynieść koc.
Kiedy wrócił Max chwycił go za ramię - Co jej zrobiłeś - grzmiał - Dlaczego jest w takim stanie?
- Och, ja niczego jej nie zrobiłem – powiedział z niewinną miną - To wina Sereny. Obawiam się, że po tym jak została postrzelona nie mogła pozostać w ludzkim kształcie.
Z kąta w którym siedziała skulona Serena dobiegł głośny dźwięk. I kiedy Max spojrzał szybko w tamtą stronę z jej niewielkich ust popłynęły obce słowa. Starodawne słowa...niektóre dziwnie znajome. W wielkich oczach zobaczył wyraz przerażającego cierpienia, nieważne jak bardzo wydawały się nieludzkie. Ból był wszechobecny – poznałby go w oczach każdego stworzenia.
- Wybacz Max, ale od momentu przeobrażenia, ona ma z tym mały problem. Nie mówi po angielsku, bełkocze tylko po antariańsku. Przetłumaczyć ci ?
Max mierzył go wzrokiem czując jak buzuje w nim wściekłość – Co powiedziała – wypluł z siebie.
- Och, tylko to, że już dawno wróciłaby do swojej postaci gdybyśmy gdy została ranna nie uderzyli jej przyrządem zakłócającym. Moja wina...powinienem był ci wspomnieć o tym szczególe.
- Wyjątkowy z ciebie gnojek - wzburzony Max z niedowierzaniem potrząsnął głową.
Otworzono drzwi, do środka wszedł żołnierz niosąc miękki koc. Rzucił go w stronę Sereny ale upadł za daleko. Nie ruszyła się z miejsca, patrzyła w podłogę zastanawiając się pewnie jak po niego sięgnąć. Max podszedł szybko, schylił się i odwracając oczy podał jej. Od razu zarzuciła go na siebie i kiedy znów zerknął na nią zobaczył w jej czarnych oczach ulgę.
Wdzięczność.
Dostrzegł także coś jeszcze. Rozlewającą się szeroko purpurową plamę którą wchłaniało okrycie. Odwrócił się do Nicholasa, oddychając głęboko starał się uspokoić – Chcę z nią zostać sam, potem się zobaczymy.
- Nie.
- Wiesz, że muszę jej pomóc.
- Możesz to zrobić przy mnie.
Długo patrzył w zamyśleniu na Nicholasa rozważając co robić. Rozpaczliwie potrzebował pozostać sam z Sereną. Chciał ją wyleczyć ale pragnął także dowiedzieć się czy to co jej zrobił Nicholas zostawiło po sobie jakieś skutki, ponieważ za dużo koszmarnych możliwości tłukło mu się po głowie.
***
Marco przestąpił z nogi na nogę. Razem z Tess czekali na Maxa na zewnątrz pomieszczenia w którym przetrzymywano Serenę. Nie podobało mu się, że Max wszedł tam sam jednak coś mu mówiło, że nic złego się nie stanie. Może podpowiadała mu to własna intuicja, może jakiś odwieczny instynkt ale wiedział, będzie dobrze – inaczej odwiódłby go od tego zamiaru. Czekali czując na sobie uważne spojrzenie dwóch żołnierzy którzy co prawda trzymali broń luźno przy boku, pozostawali jednak czujni.
Jeden ze skórów w specyficzny sposób mierzył wzrokiem Tess przeciągając pożądliwie oczami po jej sylwetce. Była w tym postępowaniu metoda manipulacji, nastawiona na onieśmielenie, wywołanie w niej poczucia własnej kobiecej słabości i to zachowanie zaczęło drażnić Marco. Była silna – odporna, to fakt, ale pomysł by starać się wykorzystywać własną przewagę chcąc ją zastraszyć, denerwował go coraz bardziej.
Drugi z mężczyzn, starszy, o nabrzmiałej porowatej skórze wyciągnął rękę dotykając lekko jej twarzy – i Marco poczuł jak podnoszą mu się włosy na karku. Szarpnął go za nadgarstek i mocno przytrzymał.
- Nawet o tym nie myśl – warknął, mając świadomość, że gra się jeszcze nie skończyła, że ten incydent wywołał w nim jakieś uboczne emocje.
Coś pierwotnego.
Mężczyzna obserwował go – był niższy od niego, ale znacznie wyższy od pozostałych – jednak zaraz odwrócił wzrok. Marco wiedział, że wygrał tę batalię. Pozwolił by ręka mężczyzny opadała i uchwycił dziwne spojrzenie Tess...pełne zrozumienia i wsparcia. Taka była potrzeba, musiał wyznaczyć granicę której nikomu nie wolno było przekraczać. Zetknął się z jej nieugiętym wzrokiem i poczuł w piersiach gorącą iskierkę, na przekór tej niebezpiecznej sytuacji - a może właśnie dlatego. Długo patrzył jej w oczy i pomyślał, że mógłby zatracić się w tych błękitach, tak pięknych, rozmigotanych jak powierzchnia rozświetlonego blaskiem górskiego jeziora.
A może jeszcze dlatego bo całego ich życie kojarzyło się z balansowaniem na linie, graniczyło z niepewnością. Więc rozkoszował się tym ciepłem przepływającym między nimi...wiedząc, że tylko na to mogą sobie pozwolić.
****
Nicholas wyszedł zamykając za sobą drzwi a Max czuł wdzięczność że przychylił się do jego prośby i zostawił go samego z Sereną. Patrzył przez chwilę na zamknięte drzwi, potem odwrócił się w stronę, gdzie skulona, przykryta cienkim kocem, siedziała przyciskając się do materaca. Wciąż nie mógł poradzić sobie z uczuciem zaskoczenia na widok jej obcego kształtu – trudno zaprzeczać jakim było to dla niego wstrząsem. Ale odczuwał także ogromne współczucie gdy widział ją drążącą, wtuloną w kąt, tak bezbronną i poniżoną. A więc w przeciwieństwie do Sereny, on wstąpił w przeszłość w przeciągu tak krótkiego czasu.
Starając się jej nie przestraszyć, podszedł ostrożnie do niej i ukląkł u stóp posłania. Koc przesiąkł teraz fioletowawą krwią, a plama rosła przerażająco szybko. Oczywiście wykrwawiała się przez kilka godzin, pomyślał, dziwiąc się że jest jeszcze przytomna. Starał się nie pokazywać po sobie jak przerażający przedstawiała sobą widok, ale ona tylko odwróciła oczy.
- Sereno - zawołał miękko – Spójrz na mnie.
Zamrugała szybko. Nie posłuchała go, nie chciała widzieć jego skupionego spojrzenia, a jemu nie trudno było nie zauważyć jak wyraziste były jej wielkie oczy. Odbijały się w nich inne światy, cała ponadczasowość. I lśniły tak nieskalaną czernią.
- Postaram się to wyleczyć – powiedział miękko sięgając po wilgotny koc. Zawinęła go wokół siebie ciasno, chroniąc się pod nim – Mogę ?
I kiedy w końcu zwróciła na niego oczy, zobaczył w nich lęk. Głęboko w sercu wiedział, że mu ufa ale w ciągu kilku ostatnich godzin doznała tak wiele złego, że zaufanie przychodziło z ogromnym trudem. Szybko oddychała i tylko patrzyła na niego.
- Pozwól mi – przekonywał łagodnie i wtedy bardzo powoli skinęła głową. Przysunął się bliżej, uniósł odrobinę koc by móc obejrzeć w jakim jest stanie. Nie potrafił opanować drżenia na widok tego co zobaczył. Chropowata skóra, nawet niepodobna do skóry, na brzuchu widniała otwarta, głęboka, poszarpana rana, ciągnąca się w dół aż do niższych partii ciała. Była umazana krwią, na brzuchu, nogach...wszędzie, cała w kolorze żywej purpury. Zmusił się by skoncentrować się na jej obrażeniach, nie patrzeć że sięgają tak nisko, nie zwracać uwagi na nie znane mu ciało, na szorstką i szarą skórę.
Położył dłoń na zranieniu, zacisnął oczy myśląc o Serenie...takiej jaką znał wcześniej. I Serenie jaką była teraz. W odpowiedzi uderzył w niego ból rozpruwając mu wnętrzności...i w pamięci zaczęły iskrzyć się obrazy.
Marco … Liz … Riley.
On sam.
Coś czego nie potrafił rozpoznać, podobne do nieba ale z wieloma księżycami...i jakieś sylwetki o wyglądzie takim samym jak teraz ona.
Słowa … G'rast. Neham. Vgat.
On sam. Liz.
I czuł jak jej ciało odbudowuje się, zdrowieje...zasklepia pod jego dłonią, mimo, że słyszał dziwne kwilenie wypływające z jej warg.
To był koniec. Była uzdrowiona, przywrócił ją, i otworzył oczy.
Wciąż przyciskała się do ściany, dyszała miękko, ale zmienił się wyraz jej oczu. Nie było już w nich strachu i tego okropnego cierpienia. Poruszała ustami próbując tworzyć słowa i w końcu wypowiedziała te najprostsze, te najbardziej znane.
- Dziękuję … ci - wykrztusiła, przełykając ciężko a on nie mógł uwierzyć słysząc brzmienie jej głosu. Był jak szmer kilku rzek płynących po nierównych kamieniach...jakby mnóstwo osób mówiło jednocześnie.
- Nie musisz mi dziękować – wymruczał miękko - Ja … my jesteśmy ci winni o wiele więcej.
Zaprzeczyła potrząsając mocno głową i teraz łatwiej mógł odczytać gdy znów składała usta – Nie – usłyszał.
Patrzył na nią ponieważ to co czuł było jak spotkanie wieczności. Dotykali się wzrokiem, obce i ludzkie oczy i nie mógł się powstrzymać by znów nie pomyśleć, że w jakiejś części przedstawiała jego samego, z którym nigdy prawdziwie się nie zetknął. Ale jedna myśl wybiła się ponad tamte inne i ostatecznie zdecydował się.
- Sereno, czy oni zrobili...czy dokonali czegoś w twoim umyśle ? – miał sobie za złe, że ją o to pyta ale sprawa była zbyt poważna i musieli wiedzieć.
Potrząsnęła stanowczo bezwłosą głową, przyłożyła do niej ręce. I znów zdawała się walczyć ze sobą próbując coś powiedzieć, a on zastanawiał się dlaczego angielski sprawa jej taką trudność – nie miał wątpliwości, podczas przemiany coś się stało, coś czego nie rozumiał.
- Zagubione – wypowiedziała z trudem, nadal ściskając głowę szarymi rękami.
Nie rozumiał co mu sugerowała. Zagubione.
Jej myśli ? Co?
- Co to znaczy ? – ponaglił ją delikatnie.
Zawahała się. Jej wielkie oczy, nagle zdesperowane, szukające sposobu by to wyjaśnić – Zbyt...- wzdrygnęła się mrugając – Szalone. Zagubione.
I wtedy Max pojął i skinął głową – Jesteś zbyt zdezorientowana. – wytłumaczył – Właśnie teraz Nicholas nie może się dowiedzieć co dzieje się z twoimi myślami.
Zgodziła się z nim kiwając głową a on przysiadł na piętach. Ta wiadomość przynajmniej niosła coś dobrego, dla niej...dla nich wszystkich. Popatrzył w stronę wyjścia i zaczął opracowywać plan.
- Wydobędę cię stąd – obiecał odwracając się do niej – To jeszcze nie koniec Sereno.
Gdy skinęła głową, zaskoczony ujrzał w czarnych oczach łzy.
Nie, nie może pozwolić żeby tak to się dla niej kończyło. Nie po tym gdy tak dużo jej zawdzięczali. I na myśl, co Nicholas z nią zrobił rano, czuł jak rozgorzał w nim do białości ogień, jak wypełnia go i rośnie z siłą jakiej nie znał.
Był gotowy do walki, potrzebował tylko pretekstu by zniszczyć Nicholasa.
Gdzieś w zakamarkach umysłu wspomniał Michaela i usłyszał jego słowa.
Zrób to.
Cdn.