Nie znając całego GAW chyba się pomyliłam biorąc zainteresowanie Marco związkiem Maxa i Liz za niezdrową fascynację, podejrzewając go o jakieś inne preferencje seksualne
![Embarassed :oops:](./images/smilies/icon_redface.gif)
(pamiętasz Aniu, kiedyś o tym rozmawiałyśmy). A powody są prozaiczne i jakże smutne.
Słowa piosenki Boba Dylana tak pięknie przetłumaczyła LEO, za co gorąco jej dziękuję. Warto je uważnie przeczytać bo są tłem do tej części.
Akcja opowiadania przenosi nas teraz o pół roku do przodu.
Gravity Always Wins - część 21
Sierpień 2006
Marco podnosząc do oczu noktowizor, wierzchem dłoni przetarł spoconą brew. Podparty na łokciach, ukryty na wysokiej skalnej półce obserwował znajdujący się poniżej obóz nieprzyjaciela. Niemal tydzień temu żołnierze Khivara założyli bazę wojskową w środku małego, odludnego kanionu, wznosząc wzorem wielkich armii stylowe namioty. Jednak dzięki namierzającemu przyrządowi jakie Riley zamontował na jednym z ich pojazdów, byli w stanie dotrzeć za nimi tutaj.
Więc przez cały poprzedni tydzień Max wysyłał go na zwiady, polecając zorientować się w najsłabszych punktach nieprzyjaciela i określić kiedy będzie można na nich uderzyć. W chwili otrzymania takiej informacji Max wyda rozkaz kolejnego ataku, tak jak to robili konsekwentnie od sześciu miesięcy.
Pod jego pewnym przywództwem udało się w ten sposób zmniejszyć skład armii Khivara o jedną trzecią, nie tracąc przy tym nikogo ze swoich szeregów. Kilka miesięcy temu Max oznajmił, że najlepszym sposobem na opanowanie sytuacji na Antarze będzie prowadzenie bezwzględnej i zaciekłej kampanii przeciwko Khivarowi tu na Ziemi - i ostateczne użycie jej jako nacisku do podjęcia negocjacji. Walka była uciążliwa...czasami perfidna, jednak wysiłek jaki w nią wkładali zdecydowanie się opłacał.
Przegarnął włosy zaskoczony że i one stały się wilgotne od potu. Jak na sierpień wieczór był wyjątkowo gorący, nawet biorąc pod uwagę standardy obowiązujące o tej porze w Nowym Meksyku, i pragnął żeby ta fala ostatnich upałów wreszcie zelżała. Chociaż godzinę temu zaszło słońce i mimo, że miał na sobie tylko cienki t-shirt i bawełniane spodnie koloru khaki, wciąż było mu gorąco – co tylko wzmagało jego niepokój bliskością wroga.
I bliskością Tess.
Jakby w odpowiedzi, usłyszał za sobą stłumiony odgłos z miejsca gdzie przycupnęła. Zdając sobie sprawę z istniejącego między nimi napięcia aż jęknął w duchu kiedy została przydzielona by towarzyszyć mu w dzisiejszym rekonesansie. Ostatnio modlił się by być jak najdalej od niej, bo chociaż od czasu gdy został postrzelony rzadko ze sobą rozmawiali, jego fascynacja nią wciąż rosła.
Nawet gdy znajdowała się daleko, była blisko. Wyczulony na nią - jak teraz – uruchamiał w sobie dużo silnej woli by się oprzeć wpływowi jaki na niego wywierała. Ostatnio czuł, że jego determinacja słabnie, zwłaszcza gdy ubrana w ten przeklęty top i szorty wyglądała tak pociągająco, a przez to, ilekroć przebywała w pobliżu ustawiczne odczuwał energię jaką roztaczała wokół niego.
Dzisiejsza obserwacja stawała się wręcz nieznośna, zapanowała niezręczna atmosfera napięcia.
Iskrząca...zakazana.
Szczególnie gdy poprosił ją żeby spenetrowała teren poniżej, szukając potwierdzenia dla czegoś co sam już wcześniej sprawdził. Przyczołgała się na brzuchu, położyła obok, ocierając się o niego biodrem. Podał jej lornetkę, a kiedy patrzyła przez nią, jej wargi znalazły się od jego ust na odległość oddechu. Niemal się pochylił by ją pocałować, tak mocno go przyciągała. A co gorsze, potencjalne niebezpieczeństwo jeszcze potęgowało tę zmysłowość.
I teraz, gdy kuliła się gdzieś za nim, nie potrafił zrozumieć dlaczego odczuwa na sobie pieczenie...ciągnęło się wzdłuż ramion i pleców. To właśnie z tego powodu próbował z całych sił skupić się na tym co dzieje się w obozie wroga, chociaż przez ostatnią godzinę właściwie nic się nie działo. Nie mógł się do niej odwrócić i zastanawiał się z jakiego powodu skóra paliła go coraz bardziej.
Czy powodem była jej bliska obecność ?
Zaryzykował, opuścił lornetkę i oglądnął się do tyłu. Odszukał ją wzrokiem i odnalazł siedzącą na sporym głazie z którego w milczeniu go obserwowała. Twarz ukryła w cieniu ale nawet w tym mdłym świetle księżyca nie mógł nie zauważyć jej zuchwałego wzroku – jak gdyby go wyzywała – i zrozumiał, że skóra paliła go pod wpływem jej przenikliwego spojrzenia.
Mocno poczerwieniał, szybko się odwrócił i znów podniósł lornetkę w stronę widniejącego obozowiska. Całe szczęście, na dzisiaj prawie skończyli. Pozostało tylko powędrować do Suburbana, potem długi, męczący powrót do własnego obozu. Jadąc tu niewiele ze sobą rozmawiali, więc by zagłuszyć ciszę podkręcił na cały głos odtwarzacz CD.
Obserwując minimalny ruch na dole musiał przyznać, że Tess nie była jedynym problemem z jakim się borykał. Do tych kłopotów doszła jeszcze inna sprawa, która martwiła go być może bardziej – jego podatność i wrażliwość na więź łączącą Maxa i Liz. Nie wiedział dlaczego ostatnio nasiliły się te uczucia, ale ulegał im coraz bardziej, a wywołane tym emocje stawały się przygniatające.
Zdecydowanie wkraczał na niebezpieczny teren.
Gdzieś oscylując na jego granicy, podchodził ryzykownie coraz bliżej, zaczynał rozsmakowywać się w tych emocjach, ilekroć czuł jak się w zapamiętaniu zespalają. Nie żeby nie próbował blokować tego co odbierał, ze wszystkich sił starał się tworzyć ścianę pomiędzy nimi a sobą ...ale to co czuł było tak piękne, poza wszelkim pojmowaniem, że tracił rozsądek i zaczynał odrobinę wariować.
Ich niewiarygodna, wzajemna miłość sprawiała, że myśli wirowały w tak rozpaczliwie różnych kierunkach, a potem porzucały go w kompletnym oszołomieniu. Pozostawała po nich tęsknota by samemu przeżywać to co oni.
Odczucia te utwierdzały w nim potrzebę odnalezienia swoich pragnień w Tess.
Ponieważ była jedynym lekarstwem na pogrążającą go nostalgię...jedynym środkiem na złagodzenie emocji, które wywoływał tamten związek – jedyną, mogącą uratować go od zdradzieckich uczuć jakie w nim tkwiły.
****
Max skradał się w ciemnościach, oddalając się od domu w którym wszyscy już spali. Swoje wyjście uzgodnił z Sereną, nie dlatego że potrzebował jej pozwolenia, lecz by się upewnić się czy jest wystarczająco bezpiecznie. Rozmawiając z nią celowo nie wdawał się w szczegóły, jednak przekazała mu meldunek o miejscach w których zostały rozstawione straże, gdyby chciał wprowadzić jakieś własne zmiany.
Będą sami. Przynajmniej przez godzinę nikt nie będzie ich niepokoił, nie natkną się na wartowników systematycznie przeczesujących teren.
Zejście w ciemnościach ścieżką, na końcu której znajdowało się małe jeziorko, wymagało nie lada umiejętności, ale się opłacało.
Zdecydowanie się opłacało, pomyślał uśmiechając się łobuzersko i sięgnął za siebie ujmując za rękę Liz. Zatrzymał się, odwrócił i wziął ją w ramiona. Nie mógł już dłużej czekać, nie wtedy gdy szaleńczo wrzała w nim krew.
Nie był w stanie się powstrzymać bo znów nastał czas miłosnego cyklu, niosąc ze sobą obłędne pożądanie.
To dlatego wypuścili się razem do lasu, by móc zatracić się w sobie tak desperacko jak tego potrzebowali i pobyć ze sobą bez obaw że ktoś może ich usłyszeć przez cienkie ściany niewielkiej chaty. Od kiedy zaczęli się ukrywać, z konieczności zmuszeni byli kochać się rzadziej - zwłaszcza fizycznie, pomyślał gorzko Max, przypominając sobie poprzedni czas duchowych godów, jaki był gwałtowny i wspaniały.
- Dziecinko – westchnął – obejmując ją mocno ramionami – Moja słodka, słodka żona - Serce tłukło się jak zwariowane, a mając ją przy sobie czuł, że bije jeszcze szybciej.
- Max – szeptała gdy spotkały się ich wargi – To trwało za długo. Myślałam, że się nie doczekam – jęknęła.
- Zbyt długo – mruczał przyznając jej rację. Te czterdzieści osiem godzin jakie upłynęły od nasilenia się objawów, wlokło się w nieskończoność. Dochodzili niemal do punktu kulminacyjnego, wyczuwał ten moment, przypominał mu bowiem pamiętną noc...noc ich przebudzenia. Dojmujące wzajemne pragnienie gwałtownie skoczyło kilka dni temu, tak samo szaleńczo jak poprzednio.
Liz wsunęła mu ręce pod koszulkę, głaszcząc miejsca na torsie, pieszcząc sutki, które natychmiast nabrzmiały. Zapamiętali się w pocałunkach, plątały się języki przylegając zachłannie do siebie.
Może zapomnieć o pomyśle z dotarciem nad jezioro...może będzie dobrze tu na ścieżce, w świetle księżyca. Liz tuliła się do niego gdy trzymał jej twarz w dłoniach, przebiegając palcami po miękkich warkoczach. Och, jak on jej pragnął, właśnie teraz i tutaj. Przycisnął się do niej, wyczuła jego bolesne podniecenie. Poprowadziła rękę w dół, pocierając go mocno.
- Max – wciągnęła drżący oddech – Proszę, nigdy więcej....
Obiecał mocnym skinieniem głowy, przerywając jej gorączkowym pocałunkiem. Nie chciał żeby prosiła, by upewniała się, że nie powtórzy swojego błędu – pójść na wypad i przepaść na tak długo podczas tego magicznego cyklu. Wiedział ile ją to kosztowało gdy czuł jak drży mu w ramionach, czasami się wzdrygała, przejęta jego bliskością.
- Nie, kochanie – zapewniał cicho, gdy wyłamał się z pocałunku – Już nigdy więcej - Osunął się przed nią na kolana, błagając wzrokiem by do niego dołączyła.
W srebrzystej poświacie księżyca widziała występujące na jego twarzy rumieńce. Tak szybko policzki pokrywały mu się głęboką czerwienią. Zaczął miękko dyszeć. Wiedziała dokładnie czego chce – kochać się z nią tu, na tej przysypanej liśćmi ścieżce, a nie nad jeziorem jak wcześniej planowali. Poluzował tasiemkę z przodu jej bluzki i zsuwając pasek szortów w dół całował odsłonięty brzuch, ciągnąc usta niebezpiecznie nisko.
Wtłoczył język w pępek i oddając się zmysłowej zabawie, sugerował figlarnie gdzie jeszcze ma zamiar ją w ten sposób zgłębiać. Jęk uciekł z jej warg, kiedy przytrzymując ją mocno za pośladki, pieścił ją jeszcze niżej. Zaczęła odczuwać w brzuchu jego rozlewającą się energię, i coraz niżej, tam gdzie wędrował językiem. Odpowiedziała mu, roztaczając wzdłuż jego ciała swoją energię, aż uspokoił usta dla złapania oddechu.
- Liz - jęknął bezradnie - Co próbujesz mi zrobić ? – miał schrypnięty głos, trudny do rozpoznania w tych ciemnościach.
Czuła ogniste błyski strzelające jej po plecach, jego energia zaczęła szczypać ją po karku, a to wszystko działo się gdy tak po prostu klęczał przed nią. Całował ją po brzuchu niżej i niżej, rozpinając szorty roztrzęsionymi rękami.
Zapragnęła go jeszcze bardziej, otworzyła więc do niego duszę a on wtargnął w nią z taką siłą aż się zachwiała. Już zapomniała jaką dysponował potężną energią podczas cyklu, jaka potrafi być obezwładniająca. Była ekscytująca...a nawet - nasycona jego męskością - nieokiełznana, gdy ją nią otoczył.
Skarbie, jęknął cicho, podtrzymując ją by nie upadła. Piersi unosiły mu się w ciężkim, męczącym oddechu i ustami gorączkowo szukał jej ust.
Wybacz...nie pójdę nad jezioro, mówił z trudem, i czuła, że zupełnie nie panuje nad sobą i słowa mu się rwały.
Nie szkodzi...nie dbam o to, uspokajała go.
Pragnę cię bezgranicznie. Połączmy się, błagała nagląco.
O niczym bardziej nie marzę...jesteś dla mnie wszystkim, mruczał tkliwie. I w tym momencie ich dusze spotkały się w pocałunku, tak jak słońce całuje gorący piasek. Dwie rozdzielone i samotne, bez wysiłku wniknęły w siebie stając się cudowną jednością. Max schował twarz w jej włosach i Liz poczuła napływające do oczu łzy. To stałe, regularne duchowe łączenie, przynoszące wrażenie spajania się jej duszy z duszą Maxa, nigdy nie przestawało wprawiać jej w zdumienie – jakie to wspaniałe uczucie splatać się wraz z nim.
Nic nie będzie dla mnie równie piękne, nawet gdybym dożył stu lat, zgodził się z czułością, tuląc usta do jej twarzy. Łzy potoczyły się po jej policzkach a on scałował każdą z nich.
Oboje byli do głębi zaspokojeni, a mimo to intensywnie zaczęło rosnąć fizyczne pragnienie, wzmocnione świadomością wewnętrznego zespolenia. Napierał na nią, czuła jego naprężenie.
Pragnę cię całą, warknął w odpowiedzi.
Tak, to na pewno...nie wystarczy, opanowała płacz, a on szybko rozbierał się z dżinsów. Pospiesznie zrzuciła szorty, bo nie można było już dłużej zwlekać. Max odwrócił się do niej i pomogła mu zdjąć koszulkę.
To też, dopraszał się chrapliwie pociągając za tasiemkę przy jej bluzce. Wyślizgnęła się z niej, i pozostał tylko wzajemny dotyk nagiej skóry. Popchnął ją łagodnie do tyłu i Liz poczuła pod plecami draśnięcia suchych liści - ale to wrażenie tylko mgliście do niej docierało, zwłaszcza gdy wsunął się między jej nogi.
Nacisnął i wszedł w nią łatwo. Była śliska i mokra...a kiedy znalazł się w środku, tak niewiarygodnie ciepła. Czuł jak szczelnie go otacza, wystarczająco by doprowadzić go do brzegu – tylko na to byłoby zbyt szybko. I powstrzymywał się bo chciał by to trwało...by doszli tam razem.
Kołysali się delikatnie sobie naprzeciw, jej szczupłe biodra wybiegały mu na spotkanie, a ręce przyciągały desperacko. Objęła go nogami pociągając w siebie głębiej.
Niejasno uświadamiał sobie dotyk wysuszonej ziemi, miękkość poszycia, małe kamyki pod sobą, ale obecność Liz przyćmiewała wszystko. Oddał się odczuwaniu.
Kochanie, tyle dla mnie znaczysz...jesteś moją miłością, kochanką, żoną...moją królową, szeptał i czuł jak po tych słowach doznania wybuchają jak greckie ognie. Powietrze i tak już drgało z gorąca, ale teraz skóra na piersiach, brzuchu wręcz wrzała, gdy rozpalone ciała stykały się z sobą, ciągle i ciągle.
I tak jak kilka miesięcy wcześniej, tak teraz, ich więź zaczęła przeradzać się w coś niespotykanego, całkowicie nieziemskiego i pięknego. Kolejny raz stawali się Zanem i Zillią,
Miłość taka jak ta, pokonująca czas i przestrzeń...prowadzi nas ku wieczności, uświadomił sobie z jękiem Max.
Ta myśl niosła ich do granicy spełnienia. I gdy przyzywali się w obrębie dusz ich jęk przebiegł cichym echem przez uśpiony las.
I kiedy leżeli całując się łagodnie a pod rozdygotanymi ciałami słyszeli szelest liści, Max wiedział, że na krótko zapomniał o powstaniu i wojnie. Że bez względu na wszystko był w stanie tak bez pamięci zatracić się w ramionach ukochanej żony. I z tym zamiarem przyszedł tutaj, oddalając się od pozostałych.
Pragnął Liz bardziej niż kiedykolwiek przedtem...to była potrzeba fizyczna, ale większą była potrzeba wypływająca z jego serca.
****
Tess siedziała w milczeniu obok Marco, słuchając Boba Dylana. Nie mogła już dłużej tego znieść. Dlaczego przypiął się tak strasznie do tej piosenki,
Splątani smutkiem, zastanawiała się.
Jakie tajemnice ukryte w jego sercu ujawniały te pełne melancholii słowa?
Wsłuchiwał się w nią od miesięcy, ale teraz odtwarzał ją niemal bez przerwy.
W ciemnym samochodzie leciutko szumiała klimatyzacji, a światła reflektorów rozświetlały mrok nocy. Zdobyli niezbędne informacje i nie było potrzeby marnować reszty czasu. Wracając do ukrytego wśród skał pojazdu nie odezwali się do siebie ani razu a potem na czterdzieści pięć minut Marco podkręcił odtwarzacz CD, burcząc przy jakichkolwiek próbach nawiązania rozmowy.
Więc skąd brało się w niej to silne przeświadczenie, że jej potrzebuje ?
Bo odczuwasz jego serce, podpowiedział jej wewnętrzny głos. I tak wyglądały ich relacje od kiedy został postrzelony. Od tamtej nocy niemal nie rozmawiali ze sobą – nie licząc niezbędnych spraw – i w miarę upływu czasu czuli się z tym coraz bardziej niezręcznie.
Ostatnio działo się z nią coś dziwnego...miała wrażenie jakby posiadane przez nich zdolności usiłowały się jakoś połączyć. Intuicyjnie doszukiwała się spraw o których wcześniej nie wiedziała – głównie dotyczących Marco. Miał tak otwarte i szczere serce, prawie niewinne i zaczynała się tym martwić. Lękała się, że w jakiś sposób może być podatny na wpływy wroga i pragnęła go chronić, gdy zmierzał w swojej drodze ku nieznanemu.
Przyglądała mu się korzystając z ciemności. Mocno ściągnął brwi, na twarzy miał wyraz strapienia. Tak bardzo chciała z nim porozmawiać więc wyciągnęła rękę i ściszyła radio. Odwrócił się do niej gwałtownie.
- Wybacz, ale nie radzę sobie dzisiaj z Bobem Dylanem - roześmiała się, ale wiedziała że poczuł się zawiedziony.
- Nie lubisz go ? – zapytał.
- Nie, ...kocham Dylana – tłumaczyła się niezręcznie – Ale,...Jezu, w kółko Neil Young, Bob Dylan, Donovan....słuchasz czasami współczesnych wykonawców ?
Westchnął ciężko, skupiony na drodze nie odrywał od niej wzroku – Więc i ty dołączyłaś do nich.
- Dołączyłam, do kogo ? – zapytała marszcząc z zakłopotaniem nos.
- Do nich...do tych którym nie podobają się moje muzyczne zamiłowania...Rileya, Cecilii, Michaela – wyliczał głosem zabarwionym rozczarowaniem. Jednak nie uszedł jej uwadze figlarny uśmiech jaki pojawił mu się w kącikach ust – A teraz ty, śliczna Tess....mnie zdradzasz. Nie spodziewałem się tego.
Te żartobliwe słowa potraktowała jak leciutki flirt prowadzony z nią w ciemnościach – Nie przechodzę tak szybko na stronę nieprzyjaciół – sprzeciwiła się, nagle świadoma brzmienia swoich słów.
- Nie? – zapytał podnosząc z ciekawością czarne brwi – Wyjaśnij mi to dokładnie, a wtedy może zabiorę cię do mojego prawdziwego przywódcy.
- I kto nim jest ? - spytała udając zaskoczenie.
Zerknął na nią a oczy zabawnie mu zatańczyły – Człowiek którego tak łatwo oczerniasz...Mr. Dylan.
Zachichotała nerwowo. W tej swobodnej wymianie zdań powiedzieli sobie więcej niż w ciągu ostatnich miesięcy. Poczuła pewną ulgę – ustępowało wcześniejsze napięcie.
- Zgoda, tylko nie pozwól żeby Max się o tym dowiedział – droczyła się z nim, ale zaraz pożałowała tych słów bo spochmurniał i zwęził oczy. Zapatrzył się na drogę i zrozumiała że znów zamknął się przed nią bo przypomniała mu przyczynę dla której ta żartobliwa rozmowa stawała się niewłaściwa.
Pożądanie, dla nich zakazane uczucie...o którym, według rozumowania Marco, Max nie może się dowiedzieć.
Teraz gdy zapadła cisza, podkręcił głośniej radio, a ona zapragnęła by znów z nim porozmawiać. Poznać go lepiej, dowiedzieć się co ciągnęło go do tego klasycznego, mrocznego rocka. Gdyby rozmawiali bardziej otwarcie spytałaby go o dzieciństwo, dorastanie, i jak układało mu się z Sereną – dziwne, przecież tak wiele mieli ze sobą wspólnego. Od wypadku w 1947 roku oboje wychowywani byli przez obrońców. Tyle było spraw którymi mogli się podzielić, razem je odkrywać. A wszystko przez to, że Marco stanowczo odrzucał swoje uczucia do niej.
A może nie przyznawał się do tego co czuł...z jakiegoś innego powodu ? zastanawiała się. A jeżeli rzeczywiście taki istniał to sprawa stawała się dużo poważniejsza i tym bardziej będzie się bronił przed ewentualnym związkiem. Nagle dotarł do niej tęskny refren...i zasłuchana w słowa zrozumiała, że zapamiętanie się Marco w piosence mogło mieć coś wspólnego z nią.
Tym samochodem dojechaliśmy jak mogliśmy daleko,
porzuciliśmy go na zachodzie,
rozdzieliliśmy się w czerni i smutku nocy
oboje pewni, że to najlepsze wyjście.
Ona odwróciła się by spojrzeć na mnie.
Kiedy odchodziłem,
poza moimi plecami słyszałem jak mówiła
"spotkamy się znów, gdzieś na jakiejś alejce"
splątani smutkiem.
- Czy ona jest o mnie ? – zdziwiło ją, że znalazła w sobie na tyle śmiałości by zadać mu pytanie które zaprzątało jej myśli.
Jednak padło, teraz w myślach błagała by nie zaprzeczał.
- Słucham ? – wykrztusił. Zobaczyła na jego twarzy panikę, pojawiła się nawet w oczach tak uważnie skupionych na drodze.
- Piosenka – powtórzyła z przejęciem w głosie. Serce łomotało szybko, i chociaż mocno przestraszona postanowiła go dzisiaj przycisnąć – Nie widzisz, że ona kojarzy się ze mną ?
****
Ciepła woda łagodnie otulała nagie ciała gdy pływali w blasku księżyca rozmigotanym na spokojnej tafli jeziora. Przynosiła ulgę a jej zmysłowy dotyk znów przyciągał ich do siebie. Po kąpieli wyszli na brzeg trzymając się za ręce, zapatrzeni w swoje oczy.
- Nigdy nie sądziłem, że się tak strasznie napracujemy - Max roześmiał się gardłowo, zdając sobie sprawę, że po takim kochaniu logiczne budowanie zdań staje się wręcz niemożliwe.
- O tak, dobrze, że uporaliśmy się z tą pracą wcześniej – wpadła mu w słowo Liz. Odgarnął jej z oczu mokre włosy.
- Nie żartuj – roześmiał się ciepło, całując ją delikatnie. Wcześniejsza, porywająca namiętność odrobinę się uspokoiła i teraz swobodnie mogli cieszyć się chwilą, tak beztroską, różniącą się od życia jakie obecnie prowadzili.
Ta noc należała całkowicie do nich...pozbawiona trosk, pozwalała delektować się sobą. Przynajmniej ten jeden raz.
- Max – ściszyła głos, a on zobaczył jak mruży ciemne oczy – Wiesz...
- Co? – nalegał łagodnie wyczuwając jej onieśmielenie.
- No dobrze, tylko tyle, że od kiedy nie mogę co miesiąc biegać do apteki, nie biorę pigułek.
- Taak...– przytaknął zastanawiając się nad tym co powiedziała gdy spacerowali brodząc po wodzie.
Dokąd ta rozmowa zmierza ? Nagle odezwał się w nim cichy alarm.
Nie, nie...nie jestem w ciąży, nic z tych rzeczy, szybko go uspokoiła.
Nie żebym miał coś przeciwko temu, wyjaśniał pospiesznie,
To znaczy, obawiam się...w naszej sytuacji, ale gdyby...
- Wiem, że byłbyś wzruszony – dokończyła obejmując go rękami za szyję. Czuł jak przyciska się do niego biodrami i ten intymny kontakt spowodował, że wstrząsnął nimi dreszcz.
- Mówię tylko...że powinniśmy na przyszłość uważać...- tłumaczyła spokojnie - Albo, cóż...
- Tak, rozumiem o co ci chodzi – zgodził się miękko. Ta rozmowa obudziła w nim uczucie melancholii. Chciał mieć z nią dzieci, nawet bardzo, cierpiał z tęsknoty za nimi – i w wielu sytuacjach wyczuwał to samo pragnienie u niej.
Jednak wcześniej studiowali i borykali się z kłopotami finansowymi a teraz doszła do tego niepewność.
Ale pragnął mieć dzieci. Jakiś czas temu widział je parę razy w snach.
Dwoje maluchów, trochę starszego chłopca i małą dziewczynkę. Oboje z ciemnymi główkami, tak bardzo podobne do swoich rodziców...no może, pomyślał przekornie,
może trochę bardziej podobne do mnie... Uśmiechnął się ciepło przywołując w pamięci ich obraz.
Miał nadzieję, że kiedyś, gdy nastaną spokojniejsze czasy doczekają się dzieci.
Będziemy je mieli, oczywiście, zapewniała Liz.
Ja także o nich śnię.
Naprawdę? Max był zaskoczony bo nigdy o tym wcześniej nie rozmawiali.
Myślę, że dowiedzieliśmy się o nich bo są naszą nadzieją na przyszłość, powiedziała.
Kiwnął głową obejmując ją w pasie – Mam tyle marzeń związanych z naszą przyszłością, kochanie. Pamiętaj o tym, bez względu na to co się jeszcze wydarzy.
- W jednej sprawie nie zgadzam się z tobą – droczyła się z nim łagodnie.
- W czym ?
- One są bardziej podobne do mnie niż do ciebie – fuknęła wyłamując się z jego uścisku. Oboje roześmiali się serdecznie. Patrzył jak wskoczyła do wody i szybko od niego odpływa więc odbił się i zanurkował głęboko by ją dogonić i znów zamknąć w ramionach.
*****
Czy ona jest o mnie ? spytała. Takie zwyczajne, proste pytanie a jednak ujawniało ich wzajemne relacje. Od miesięcy słuchał tej piosenki a nikt nie zainteresował się dlaczego jest mu bliska. Drażniła nawet Rileya który zaczął domagać się by poszerzył swój krąg muzycznych zainteresowań. Któregoś wieczoru Michael krzyknął, że ma dość i szybko zmienił płytę na Stone Temple Pilots.
Ale nikt wcześniej nie spytał, czym ona jest dla niego.
Aż do teraz. Zadała to pytanie w tak bezpośredni, niemal intymny sposób – jednak nie czuł się zażenowany. A co dziwniejsze, chciał żeby wiedziała.
Tęsknił by wyjaśnić jej, że piosenka mówi o dwojgu zakochanych, i kimś kto obserwuje ich z boku, spragniony tego samego co mieli oni. Jest tam jeszcze ktoś...ale nie miał pewności.
I to prawda, tak jak przypuszczała, opowiada także o rozdzielonych nocą kochankach...gdzieś na zachodzie.
Noc, śnieg, on i Tess, odwracający się od siebie na zawsze.
Tylko że oni, z jakiegoś powodu nie potrafili się rozstać.
Siedziała obok, czekając na wyjaśnienie, a on wiedział, że tylko ona jest w stanie uporządkować te wszystkie zagmatwane sprawy. Jego uczucia do niej... i to co dotyczyło związku Maxa i Liz.
Chwila ciągnęła się w nieskończoność aż usłyszał obok siebie ciężkie westchnienie....pewnie straciła nadzieję na odpowiedź. W ciemnościach cicho nucił Bob Dylan, a z nim znów odżyły emocje.
Lecz w każdej chwili mej samotności,
za mną kroczyła przeszłość.
Widziałem wiele kobiet
lecz ona nigdy nie umknęła mej pamięci, i dorastałem
splątany smutkiem.
- Tak – wyznał w końcu patrząc przed siebie, starając się unikać jej przenikliwego wzroku – A o kim innym mogłaby być ? - zapytał zdławionym głosem, w którym kryło się to wszystko co czuł.
- A ty tak po prostu...? - zawahała się i widział jak zmagała się ze sobą - Słuchasz piosenki i zastanawiasz się co nas omija ?
- Nie.
- Co nie ? – krzyknęła, głos jej się odrobinę łamał. Nienawidził tego co zrobił w ostatnich miesiącach, gardził sobą że tak bardzo ją rani.
- Nie tylko nie zastanawiam się co nas omija – szepnął odwracając się do niej. Oparta o drzwi patrzyła na niego oczami łani, która nagle przebiegła w świetle przednich reflektorów.
- Ale wątpię czy w ogóle istnieje dla nas jakaś przyszłość – dokończył odwracając wzrok.
Cisza narastała, przerywana bolesnymi słowami piosenki.
I kiedy w końcu wyczerpany sięgnąłem dna,
jedyną rzeczą, której spełnienia byłem pewien,
to to by trwać, nie przestawać, jak lecący ptak,
splątany smutkiem.
Chciał wyznać jej wszystko, o tym jak bardzo się zagubił i za czym naprawdę tęsknił. Nie wzajemnych relacji czy partnerstwa...od początku wiedział, że to nie wystarczy.
Pragnął by należała całkowicie do niego, by oddała mu się całą duszą na resztę życia. Teraz był pewien, jedynie to mogło go uratować.
Jednak nie było nadziei. Ten problem był dużo poważniejszy i powoli zżerał mu serce – dotyczył zobowiązań jakie miał wobec króla i królowej.
Tak bardzo chciał jej o tym powiedzieć, ta potrzeba była tak ogromna, że był niemal chory od tego.
Powinna się dowiedzieć, że noc w noc odwiedzała jego sny, i za każdym razem upewniał się coraz mocniej, że mogliby być razem...gdyby wiedli inne życie, w innych okolicznościach.
- Powiedz mi – szepnęła natarczywie przywracając go do rzeczywistości.
- Powiedzieć ci co ? – zapytał trochę oszołomiony.
Skąd wiedziała o czym myśli ?
- To czego mi nie mówisz – podniosła odrobinę głos – Wiem, że jest coś więcej.
Poczuł na kierownicy swoje roztrzęsione ręce i wiedział, że będzie musiał się przed nią otworzyć – przynajmniej w jednej sprawie. Zbierając się na odwagę gwałtownie odetchnął i postanowił zrobić to dzisiaj ...po prostu kuć żelazo póki gorące.
Powinna się dowiedzieć – nie później, nie za miesiąc – ale jeszcze tej nocy.
Ponieważ nie mówiąc jej nic, piekielnie plątał się w smutku.
![Image](http://img56.photobucket.com/albums/v170/LizzyVee/TWOMOONMLFinal1-or.jpg)