Post
by Milla » Sat Nov 27, 2004 3:36 am
<center>ROZDZIAŁ 9</center>
Akcja: dom Evansów, sobota, godzina 1.30
Diane: ten czas z Kyle’em w kuchni był otwierającym oczy doświadczeniem. Uważnie obserwuje jego postępy. {Jak on mógł nie znać różnicy pomiędzy łyżeczką do herbaty, a łyżką? Najbliższą gotowaniu rzeczą, jaką robił w życiu musiało być zamawianie pizzy przez telefon.} Wyjaśnia następny krok...
„Świetnie Kyle, teraz musimy dodać jajka. Zobaczmy, potrzebujemy dwóch jajek, oddzielonych. Więc masz. Może ty się tym zajmiesz, podczas gdy ja sięgnę mąkę.”
Kyle: patrzy na jajka jakby były skomplikowanym projektem naukowym, albo jakby zaraz miało z nich coś wyskoczyć. Nie ma pojęcia o czym ona mówi...
„Um, pani Evans, od czego mam oddzielić te jajka.”
Diane: podchodząc do niego stara się ukryć rozbawienie. {O Boże, on jest gorszy od Maxa, który kiedy ostatni raz go tu zaciągnęłam, nie chciał uwierzyć, że w gołąbkach nie ma gołębi. Co to było za popołudnie! Wygląda na to, że mam tu ten sam typ.} Uśmiecha się tym specjalnym uśmiechem, który można zobaczyć tylko u mamy...
„Skarbie pozwól, że zademonstruję ci na tym jednym, a potem ty spróbujesz.”
Uśmiecha się i kiwa głową z aprobatą, kiedy kilka jajek później wreszcie mu się udaje. {Chyba zadzwonię do Philipa i poproszę, żeby kupił więcej jajek wracając do domu. Będę potrzebować kilku na jutrzejsze śniadanie.}...
„Dobrze, bardzo dobrze Kyle. Teraz musimy wymieszać ze sobą suche składniki zanim dodamy je do masy. Tu jest sitko. Jest trochę stare więc pomaga, gdy lekko pukasz w nie dłonią, wtedy lepiej przesiewa.”
Odwraca się tyłem tylko na moment.
Kyle: jedyne co pozwala mu to przetrwać to wyobrażanie sobie mini-Maxa na dnie tej miski i ból jaki zadawałby mu każdym uderzeniem trzepaczki. {Kto do diabła wymyśla te rzeczy, oddzielanie jaj, przesiewanie mąki, po co? I tak to wszystko idzie do tej samej cholernej miski.} Ta sytuacja zaczyna lekko go wkurzać, uderza w sitko z całej siły.
Diane: zanim się odwraca woła do niego z ostrzeżeniem...
„Ale bądź ostrożny, żeby nie uderzyć za mocno bo rozsypiesz mąkę na wszystko dookoła.” Odwraca się i widzi pokrytego mąką Kyle’a. Nie jest w stanie powstrzymać śmiechu na ten widok.
Kyle: {Za późno}...
„Um, może powinna pani była powiedzieć o tym na początku?”
Diane: słyszy dzwonek do drzwi. Idąc by otworzyć, ciągle się śmieje...
„Przepraszam skarbie... zaraz wracam.”
Wita najnowszego gościa...
„Witaj Michael, wejdź. Wiesz jak się rozgościć. Zostaw tylko swoje rzeczy w pokoju Maxa i dołącz do mnie i Kyle’a w kuchni.”
Michael: „Dziękuję pani Evans.”
Próbował się na to przygotować odkąd Max zwalił to na niego. Jak do tej pory jedyną jasną stroną jest fakt, że nie będzie sam w tym nieszczęściu. No i ma Isabel, która zapewni ratunek. {Zaraz, powiedziała ona i Kyle? Tylko Kyle? Sami?} Rzucając swoją torbę na łóżko, dostrzega rzeczy Kyle’a. {Kolego, ja już odbębniłem swój czas na tej podłodze, łóżko jest moje. Oby Valenti nie chrapał.} Idzie do kuchni i staje w progu jak zamurowany na widok, który go tam wita. {Jasny gwint! Jak on się tak upaprał tą mąką?} Zaczyna się śmiać tak mocno, że musi usiąść i nie jest w stanie nic powiedzieć.
Kyle: z całą pewnością nie jest rozbawiony...
„Ha ha ha, jasne, bardzo śmieszne Guerin.”
Diane: śmiech Michaela jest zaraźliwy, ale nie chce śmiać się zbyt mocno przy Kyle’u...
„Kyle... um, może pójdziesz do łazienki i trochę się oczyścisz? Ja zrobię to ciasto od nowa.” W chwili, kiedy Kyle znika z widoku poddaje się i zaczyna śmiać się do rozpuku. Po kilku chwilach jest w stanie się uspokoić i ze średnim przekonaniem upomina ciągle się śmiejącego Michaela...
„Michael, przestań! To był wypadek!”
Michael: ocierając łzy z oczu, naprawdę stara się przestać. {O Boże! To było świetne! Szkoda, że Maria tego nie widziała! Zaraz, a właściwie to gdzie ona jest?} Rozgląda się w poszukiwaniu swojej dziewczyny...
„A więc, gdzie są wszyscy?”
Diane: wycierając bufet...
„Oh, dziewczęta poszły do centrum handlowego na pokaz mody, a Philip miał parę spraw do załatwienia w biurze. Oczywiście pamiętasz, że Max wyjechał na weekend, prawda?”
Michael: {Jak mógłbym o tym zapomnieć? Z jakiego innego powodu miałbym tu teraz być w roli zastępczego syna?} Kiedy dociera do niego gdzie są dziewczyny, wzdycha. {Maria, Isabel, Tess, pokaz mody, centrum handlowe. Jasne, opuściły nas. Nie zobaczymy ich przez dłuższy czas. Oczywiście, kobiety! Kosmitki, czy nie, same z nimi kłopoty.} Ogląda rzeczy na bufecie i domyśla się co go czeka tego popołudnia. {Poradzę sobie z tym, nie ma problemu. Mam nadzieję.} Przywołuje na twarz najbardziej synowski uśmiech jaki tylko zna...
„Więc, co robimy?”
Diane: „Cóż, wydaje mi się, że powinnam dokończyć tą roladę czekoladową, którą próbował robić Kyle. Myślisz, że ty i Kyle poradzicie sobie z ciasteczkami czekoladowymi?”
Michael: „Tak, nie ma problemu, um, z Tabasco czy bez?”
Diane: „Myślę, że ciasta wystarczy na dwie blachy, więc obie wersje. Tylko dopilnuj, żeby się nie pomieszały. Nie mam ochoty próbować tego... uh... kosmicznego przysmaku.”
W miarę upływu czasu, jest mocno pod wrażeniem tego jak swobodnie Michael czuje się w kuchni, jednak bałagan jaki on i Kyle dają radę zrobić to już inna sprawa.
Akcja: Taos, w Jeepie zaparkowanym pod domem Toma Barnette, sobota, prawie 15.00
Liz: jazda tutaj bardzo jej się podobała. Pokryte śniegiem góry były takie piękne. Kiedy wjechali wyżej złapały ich małe opady śniegu, co trochę ich spowolniło i ledwo udało im się zdążyć na czas. Może będą mieli większe szczęście w drodze powrotnej. Nie chcąc się spóźnić po tym jak pędzili, żeby dotrzeć tu na czas, postanawia ruszyć trochę sprawy...
„Um, gotowy?”
Max: jest zdenerwowany jak diabli, ale umiera też z ciekawości. Głos Liz odciąga jego uwagę od wpatrywania się w dom i teraz patrzy na nią. {Hmmm, dużo ładniejszy widok.} Uśmiecha się, kiedy słyszy jej odpowiedź. {Dziękuję, a teraz myślę, że już dość się napatrzyłeś. Chodźmy.} Wzdycha, całuje ją szybko i wysiada z samochodu, a następnie przechodzi na drugą stronę, żeby otworzyć jej drzwi. Trzymając się za ręce, podchodzą do frontowych drzwi.
Tom: przez cały tydzień był podekscytowany perspektywą poznania wnuczki Claudii. Nigdy nie mówił dużo o swoim prywatnym życiu, ale od czasu tamtej rozmowy telefonicznej nie był w stanie przestać mówić o Claudii. Z całą pewnością zaskoczył swoją córkę Cheryl tym wszystkim, co powiedział jej w tym tygodniu. Uśmiechając się szeroko, otwiera drzwi i zaczyna swoje dobrze przygotowane powitanie...
„Witaj, jestem Tom Barnett. Tak się cieszę, że mogłaś przyjechać. Wejdź proszę...”
Słowa więzną mu w gardle, kiedy dostrzega młodego mężczyznę.
Liz: wchodzi do przedsionka i z uznaniem obserwuje jak przystojnie on się postarzał. Jest bardzo dystyngowanym dżentelmenem o przyprószonych siwizną włosach i pięknych orzechowych oczach. W tej chwili wpatruje się w Maxa z rozchylonymi ustami. Odwraca się do Maxa i widzi, że on robi to dokładnie to samo. Musi przełamać lody...
„Dzień dobry, jestem Liz Parker, a to jest Max Evans.”
Wyciąga do niego rękę i czuje ulgę, kiedy on w końcu podaje jej swoją.
„Um, przy otwartych drzwiach jest tu trochę chłodno, czy moglibyśmy... uh wejść do środka?”
Tom: ciągle jest w szoku. Nie może oderwać wzroku od tego młodego człowieka. W końcu jej pytanie przebija się przez jego odurzenie i odzyskuje zdolność mówienia...
„Och, przepraszam. Proszę, wejdźcie. Chodźmy do salonu, usiądźcie i rozgośćcie się.”
Kiedy wszyscy już siedzą, dalej przygląda się swojemu duplikatowi. Jego umysł pracuje na zwiększonych obrotach. {Kim on jest? On nie tylko wygląda jak ja, on jest dokładnie taki jak ja, jakby dokładna kopia, czy coś w tym stylu. Ale to nie jest możliwe, prawda?} Wraca myślami do swojej młodości i długo skrywany sekret zaczyna powracać...
„Przepraszam, nie usłyszałam jak się nazywasz?”
Max: z trudem powstrzymuje się od gapienia...
„Max, Max Evans. Bardzo mi miło, że mogę pana spotkać.”
Obaj wolno wyciągają ręce, żeby uścisnąć sobie dłonie.
Tom: kiedy go dotyka wie, że ten chłopiec ma odpowiedzi dotyczące zagadki, jego długo skrywanego sekretu. Sekretu, który przyniósł wiele pytań. Rozmawiał o tym z tylko jedną osobą i ona umarła rok temu. Na moment zwraca uwagę ku młodej damie. Nie ma wątpliwości, że historia się powtórzyła. Przypomina sobie o dobrych manierach...
„Właśnie robiłem herbatę, macie ochotę się napić?”
Podaje im herbatę. Przez kilka minut piją w milczeniu. Czując, że już czas, chce się dowiedzieć kim jest ten Max Evans i jak on pasuje do brakujących elementów tego co mu się przydarzyło tak dawno temu...
„Max, kim ty jesteś?”
Max: ciągle zdenerwowany i niepewny, jest ostrożny...
„Kim pan myśli, że jestem?”
Tom: „Nie jestem pewny, ale wydaje mi się, że masz coś wspólnego z tym co.... mi się przydarzyło w latach 40. Mam rację, prawda?”
Max: ulżyło mu, że miał rację. Tom domyśla się kim on jest. Jednocześnie jest to chyba najdziwniejsza rozmowa jaką mógłby sobie wyobrazić. Uznaje, że najlepiej zacząć od początku...
„Um, jestem prawie pewny, że tak, ale może byłoby łatwiej gdyby powiedział mi pan co się panu przydarzyło, a potem ja uzupełnię to, co będę w stanie.”
Tom: skina głową, bierze głęboki oddech i zaczyna swoją opowieść...
„To było w ’42, miałem wtedy 15 lat, byłem tylko dzieciakiem, za młodym, żeby iść na wojnę. Mieszkaliśmy kawałek za miastem i chyba jedyną formą rozrywki były zabawy w wyścigi. To właśnie robiliśmy, mój kumpel Fred i ja, ścigaliśmy się na pustyni starą ciężarówką mojego taty. Fred skombinował dwa piwa, ale ja raczej nie piję, więc on wypił oba, pochorował się, a potem urwał mu się film. Jechałem z powrotem, kiedy uderzyło w nas to białe światło. Ciężarówka stanęła, a ja nagle nie mogłem się ruszać. Kątem oka coś zobaczyłem. To była jakaś rozmazana postać. To coś podeszło do mnie i dotknęło mojego czoła. Musiało mnie ogłuszyć, bo następną rzeczą jaką pamiętam to jak obudziłem się na tym stole. Z góry świeciło na mnie światło, ale reszta pomieszczenia była pogrążona w ciemności. Próbowałem wstać, ale trzymały mnie jakieś niewidoczne więzy. Mogłem jednak poruszać się wystarczająco, by rozejrzeć się dokoła. Słyszałem coś, głosy, tuż poza kręgiem światła, w którym się znajdowałem. Nie mogłem ich dojrzeć, ale wiedziałem, że ktoś lub coś tam jest. Odniosłem wrażenie, że czekali na kogoś, by wyraził aprobatę i wtedy głosy ucichły. Już byłem przerażony, ich nagła cisza tylko to pogorszyła. Zacząłem krzyczeć, błagając by pozwolili mi odejść. Byłem coraz bardziej niespokojny i wtedy zbliżył się do mnie obraz pięknej kobiety. Kiedy się zbliżyła, odniosłem wrażenie, że to na jej aprobatę czekali. Obejrzałam mnie od góry do dołu; pamiętam, że byłem zażenowany, bo nie miałem na sobie ubrania. Kiedy zacząłem płakać podeszła do mnie i pogładziła moje czoło, starając się mnie pocieszyć. Zdaje się, że to podziałało bo uspokoiłem się i przestałem płakać. Wtedy naprawdę dobrze jej się przyjrzałem, uśmiechnęła się do mnie, ale to był taki smutny uśmiech, jakby straciła najcenniejszą rzecz w życiu. Naprawdę poczułem dla niej współczucie. Inne... stworzenie pojawiło się w polu widzenia, lśniło i miało kształt ludzki z dwoma ramionami i nogami, ale nie mogłem dostrzec wyraźnie jego rysów. Spojrzała na to uśmiechając się i skinęła głową. Wtedy to drugie stworzenie podeszło do mnie i dotknęło mnie, a następna rzecz jaką pamiętam to, że byłem z powrotem w ciężarówce, znajdującej się w rowie, z nieprzytomnym Fredem siedzącym obok mnie.”
Przerywa, żeby się napić herbaty i zebrać myśli. Kończy opowieść...
„Fred wydawał się dalej być pijany, a ja nie miałem pojęcia co się stało. Udało nam się wydostać ciężarówkę z tego rowu i dotrzeć do domu, gdzie zszokowani dowiedzieliśmy się, że nie było nas przez 3 dni. Poza tym mój tata był porządnie wkurzony o to nowe wgniecenie w karoserii. Myśleli, że daliśmy nogę, upiliśmy się i rozbiliśmy wóz. Dostałem szlaban na resztę wakacji. Nigdy im nie powiedziałem co naprawdę się stało. Tak naprawdę, to Claudia była jedyną osobą, której kiedykolwiek o tym powiedziałem. Znała mnie tak dobrze, że nie miałem wątpliwości, iż mi uwierzy i tak właśnie się stało.”
Patrzy na Maxa...
„Użyli mnie, żeby stworzyć ciebie, prawda?”
Max: przez cały czas bardzo mocna ściskał dłoń Liz. Z pierwszej ręki wiedząc jak to jest być trzymanym wbrew własnej woli i nie wiedzieć gdzie się jest, z łatwością jest w stanie utożsamić się z tym przez jaką przerażającą traumę przeszedł Tom. Cieszy się, że najwyraźniej go nie skrzywdzili. Przełykając herbatę, mówi swoją część...
„Ma pan rację, potrzebowali pańskiego DNA. Użyli go do odtworzenia swojego króla. On i kilku członków jego rodziny zostali zabici w czasie wojny. Posiadają technologię, która umożliwiła pobranie ich esencji i wymieszanie jej z ludzkim DNA, by... um... cóż stworzyć hybrydy takie jak ja. Następnie zostaliśmy wysłani na Ziemię w inkubatorach, ale nasz statek się rozbił i od tamtej chwili sprawy kiepsko się potoczyły.”
Ciekawi go kobieta ze statku...
„Czy mogę pana o coś prosić? Czy mógłby pan opisać jak wyglądała ta kobieta na statku?”
Tom: siedzi tam wpatrując się w podłogę niewidzącym wzrokiem, podczas gdy jego umysł przetwarza wszystko co usłyszał. {On jest klonem. Ten chłopak, siedzący obok wnuczki Claudii w moim domu na mojej sofie jest moim klonem. Zaraz, jak on to nazwał? Hybryda. Co znaczy, że jest tylko częściowo człowiekiem i pewnie częściowo kosmitą. Ta kosmiczna część jest od ich króla, więc on jest teraz ich królem? Dlaczego przysłali go tutaj, na Ziemię? Czy zrobili ich więcej z użyciem mojego DNA? Kim on dla mnie jest? Moim synem? Bliźniakiem? Kto go wychował? Czy teraz mam być za niego odpowiedzialny? Jaki jest jego związek z Liz Parker? Z Claudią?} Patrząc na Maxa, uświadamia sobie, że zadano mu pytanie...
„Przepraszam, jestem teraz trochę przytłoczony. Um, ta kobieta... zastanówmy się... miała blond włosy i ciemne oczy, raczej średniego wzrostu, może z 1,65? Wyglądała na czterdzieści parę lat, może tuż po pięćdziesiątce. Miała miłą twarz, ale jak powiedziałem wydawała się bardzo smutna, nawet wtedy, kiedy się uśmiechała można było dostrzec ten smutek w jej oczach. W pewnym sensie ten smutek uczynił ją nawet piękniejszą. Wiesz może kim ona była?”
Max: opis Toma wywołał łzy w jego oczach. Patrząc na Liz, widzi, że nie jest w tym odosobniony. Wie, że ona doszła do tego samego wniosku. Zwracając się z powrotem do Toma...
„Nie jestem pewien, ale myślę, że... że to była matka króla. Straciła syna, córkę, synową i narzeczonego córki. Logiczne, że chciałaby tam być i uczestniczyć w procesie.”
Tom: kiedy się nad tym zastanawia, jest pewien, ze to musiała być ona. Jej zachowanie wobec niego było zdecydowanie macierzyńskie i to by wyjaśniało smutek, który zdawał się ją otaczać. Unosi wzroki widzi jak oni się ze sobą zachowują, jakby byli bardzo zakochani. {Ja i Claudia musieliśmy tak wyglądać. Liz jest taka podobna do mojej Claudii. Chyba muszę dowiedzieć się czegoś więcej.}...
„Uważam, że masz rację Max. Wydaje mi się, że to była jego matka. Ale jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałbym zadać kilka pytań dotyczących ciebie i was dwojga.”
Odpowiadają na wszystko jego pytania, jak się poznali; jak Max od razu czuł jakby ją znał; kto wychował Maxa; o jego siostrze Isabel; byłej żonie Tess; o jego zastępcy i chwilami denerwującym najlepszym przyjacielu; o przyjaciołach: Marii, Alexie, Kyle’u i jego tacie szeryfie; o jego domu i rodzicach. Na koniec Liz opowiedziała mu o Claudii, jak ważna ona dla niej była.
Liz: „Tom, z tych listów wynika, że byłeś w niej bardzo zakochany. Co się stało? Dlaczego się nie pobraliście?”
Tom: uśmiecha się smutno...
„To wszystko stało się przez pomyłkę. Właśnie skończyłem studia, kiedy otrzymałem wezwanie. Mogłem być za młody na II Wojnę, ale byłem w sam raz na Koreę. Wiele z tych listów, które masz jest z okresu, kiedy tam stacjonowałem. Planowaliśmy się pobrać, kiedy zakończę służbę. Byłem tam prawie rok, kiedy mój oddział został skierowany do utrzymania mostu do czasu przybycia posiłków. Walka była naprawdę zażarta i posiłki przybyły za późno. Tylko dwóch z nas zostało przez życiu i obaj byliśmy w naprawdę kiepskim stanie. W czasie walki zgubiłem jakoś swój identyfikator i minęły niemal dwa tygodnie zanim się obudziłem i mogłem im powiedzieć kim jestem. Do tego czasu most został odbity i ktoś znalazł moje identyfikatory. Zostałem uznany za zabitego w akcji. Minął prawie miesiąc zanim wszystko zostało wyprostowane i moja rodzina zastała zawiadomiona, że ciągle żyję. Niestety po usłyszeniu, że zostałem zabity, Claudia wyjechała do krewnych na Florydę, gdzie poznała i poślubiła Scotta Parkera. Potem wyjechali w podróż poślubną i dopiero, kiedy przywiozła Scotta do domu, żeby poznał jej rodziców, prawie dwa miesiące później, dowiedziała się, że wciąż żyję, ale wtedy była już w ciąży z twoją ciotką Mary.”
Opowiedział im o poznaniu swojej żony Susan; o swoim synu i córce; o swoich trzech wnukach; o stracie Susan z powodu raka cztery lata wcześniej; o rozwodzie swojej córki i tym, że razem z jego wnukiem wróciła do domu i jak bardzo się ciesz, że ma ich tu; a także o swojej karierze jako profesora matematyki...
„Więc, oto historia mojego życia. Max, mam nadzieję, ze nie jesteś zbytnio rozczarowany tym, jakie nudne było moje życie przez ostatnie 50 lat.”
Max: „Tak naprawdę to nie brzmi nudno, raczej... normalnie. Biorąc pod uwagę jakie pokręcone jest moje życie, normalność brzmi całkiem dobrze. Ale dochodzi już 6 i musimy dotrzeć do domu mojej ciotki, zanim mama zacznie wydzwaniać martwiąc się co się z nami dzieje i dlaczego jeszcze nas tam nie ma.”
Tom: „Max, zanim wyjedziesz... wiem, że Evansowie to twoi rodzice i w ogóle, ale chcę, żebyś wiedział, że ja również chciałbym, żebyś był częścią mojej rodziny. Nie jestem pewny jak cię wyjaśnię, ale chciałbym, żebyś poznał moją rodzinę, to znaczy oczywiście jeśli chcesz.”
Max: jest bardzo wzruszony tym, jak odnosi się do niego Tom...
„Bardzo bym chciał. Um, jeśli ci to nie przeszkadza, to może mógłbym być nowo odnalezionym wnukiem, z syna, o którym nigdy nie wiedziałeś, a który był rezultatem przelotnego romansu, który miałeś zaraz po odejściu z armii?”
Tom: śmiejąc się...
„O tak, moim dzieciom się to spodoba! A teraz lepiej już się zbierajcie. Nie chcielibyście przecież, żeby twoja mama się martwiła.”
Przed pożegnaniem, wymieniają numery telefonów i adresy, a także umawiają się, że skontaktują się ze sobą za kilka tygodni, po tym jak dzieci Toma ochłoną już po szoku związanym z wiadomością, że życie ich ojca nie było do końca tak nudna jak im się wydawało i że na dowód tego ma nowego wnuka.
Mojry zawsze tworzyły rodziny na wiele różnych sposobów. Małżeństwo i poród to najczęstsza, ale to te, które łączą się w sposób niezwykły, mogą być najsilniejsze.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle