Hmm... Dzisiaj przedostatnia część, tak? Cóż, zakończy się jak zakończy i nic na to nie poradzicie.
![Cool 8)](./images/smilies/icon_cool.gif)
Romeo i Julia? Broń Boże! Nie zrozumcie mnie źle... Uwielbiam Szekspira. Naprawdę! Tak bardzo, że przygotowuję o nim prezentację na maturę ustną z polskiego (a dokładniej mówiąc o adaptacjach filmowych jego sztuk). Ale w całej jego twórzczości właśnie tej jednej sztuki n i e n a w i d z ę
![Confused :?](./images/smilies/icon_confused.gif)
Po prostu nienawidzę. Może dlatego, że mam jej już powyżej uszu i innych zachwycających się nią. Ale ona od pierwszego przeczytania mi się nie podobała. Aż mnie mdli jak słysze Romeo i Julia... (Uwielbiam za to "sen nocy letniej" i "Poskromienie złośnicy")
Wracając do opowiadania - w części dzisiejszej zaczyna się rysować ten obraz Manticore o którym wspomniała Hotaru wcześniej. No i przede wszystkim wyjaśnia się ten motyw odnośnie Renfro, czyli kolejny powód dla którego Liz chce ją zabić. Mam nadzieję, że ta część was... troszkę przygnębi, ale wywoła liczne komentarze
32.
Chimerą nie jest tylko istota powstała z genetycznej zabawy;
chimera jest także miłość, bo określa się tym mianem
sto róznych złudzeń i emocji
Uniosła głowę, nasłuchując donośnego alarmu i usiłując dosłyszeć głosy żołnierzy i strażników.
- Pewnie ktoś usiłował uciec – mruknął Alec
Już nie raz słyszał te syreny i nigdy nic się nie stało, oprócz tego, że któryś oddział się pomniejszał o jakąś pojedyńczą osobę.
Liz pokręciła głową z niedowierzaniem. Nawet w takiej sytuacji potrafił myśleć o jednym, nie przejmując się tym, co na zewnątrz. Usiłowała się unieśc, ale błyskawicznie ją powstrzymał, obracając ich ciała.
- Nie – szepnął – Ty nie uciekasz.
* * *
X5 i X4 kolejno likwidowały strażników i innych żołnierzy, którzy pojawiali się na drodze. Takie było ich zadanie. Zaatakowali Manticore z dwóch stron, rozłamując w ten sposób wewnątrzną obronę jednostki i zmuszając ich do panicznego działania na oba kierunki.
Manticore szkoliło swoich żołnierzy, swoje serie, ale nie oddziały, które pilnowały obiektu. Oni byli jedynie przygotowywani do przeciwdziałania ucieczkom. Przynajmniej ci, którzy zostali tutaj po przejęciu władzy przez Renfro. Ona z góry zakładała, że nikt nie zaatakuje Manticore, że nikt nawet o nim nie wie. I to był słaby punkt, który wykorzystali.
W czasie gdy Michael i Zack razem ze swoimi grupami przedzierali się do środka i zwracali swoją uwagę, pozostali dostawali się do środka przez ogrodzenie od strony placów. Max razem z Biggsem skierowali się do głównego budynku, likwidując zaledwie kilku strażników. Oni mieli jeden zasadniczy cel – resztki laboratorium. Wiadome było, że bazy z genami już dawno zostały zniszczone, ale tam ciągle znajdowały się sektory badające mutantów i bawiące się ich materiałem genetycznym. Guevara przede wszystkim miała zamiar zrównać z powierzchnią ziemi Psy-Ops. Centrum piekła, najgorsza z tortur i kar.
To byłoby jak zniszczenie największego potwora, jaki prześladował wszystkich, którzy kiedykolwiek się znaleźli w Manticore. To do czego ich stworzyli, teraz zaczynało im się wreszcie podobać. Posmak krwi. Jednocześnie przerażające, ale dawało im siły. Max pamiętała jak kiedyś Ben określił ich mianem zabójców, którzy tylko tłumią swoje instynkty. Bała się tego i odpychała z całych sił tę możliwość. Teraz wykorzystała to jako swoją siłę.
Cała akcja była nieludzka. Mordowali nie tylko naukowców, którzy spaprali im życie, ale i żołnierzy, którzy nie mieli z tym nic wspólnego. Przewidywała również, że na drodze staną im młodsze oddziały. Dzieci. Które nie mają o niczym pojęcia, tylko chcą spełnić swoje zadanie. I oni, atakujący, nie będą mieli innego wyjścia. Sytuacja była typowo zimną kalkulacją – jedni albo drudzy. A wszystko przez Manticore. Dlatego musiała je zniszczyć od zarodka po każdy inny najdrobniejszy element.
H. poprowadziła swój oddział w kierunku lewego skrzydła. Miała do uwolnienia wszystkich mutantów, ale chciała zacząć od tych najbliższych jej. Lewe skrzydło. Tam dawniej znajdowały się ich cele. Na pozór mało prawdopodobne, aby ich tam umieszczono, ale coś jej podpowiadało, że tam ich znajdzie. Gdzie wszystko się zaczęło.
Rozejrzała się dokoła, kiedy korytarz rozbiegł się. Prawe skrzydło, lewe skrzydło. Czasu nie było. Trzy proste ruchy dłonią i sama z trójką innych skręciła w lewo, posyłając resztę do skrzydła, w którym zapewne znajdowali się dawni bywalcy Manticore, których miała zadanie uwolnić. Sama skierowała się do celi 285. Pusto. Skoro nie było tutaj jego, pozostawała tylko możliwość, że oboje są w dawnej celi Liz. Hotaru zacisnęła pięści, licząc na to, że przeczucie jej nie zawiedzie.
* * *
To wszystko było dziwaczne. Jakby stanowiło zbyt realistyczny sen. Zawsze wydawało jej się, że tylko w snach mogą dziać się takie rzeczy. Że tylko w wyobraźni wróci tutaj, do tego lodowatego piekła, które odebrało jej wszystko i chciało zabić w niej każdą cząstkę prawdziwego życia. I to w dodatku w swojej dawnej celi. Albo Renfro nie miała o niczym pojęcia albo posiadała popaprane poczucie humoru. I na dodatek miała tu ze sobą Aleca. Najbardziej niesamowite wydawało jej się wtulanie w jego ciepłe ciało, poddawanie jego dotykowi, gdy dokoła syreny wyły, a na zewnątrz coś się działo.
Znała go na tyle, by wiedzieć, że jest zdolny do takiego działania, ale jednak coś silnie kazało jej stanąc na baczność i czekać aż drzwi się otworzą. Zupełnie jakby lada chwila mógł tu ponownie wpaść Lydecker, nakryć ich i przechodziliby ponownie ten sam ból.
Nie chciała. Bała się. Nie tego, że mogą ich złapać. Tylko tego bólu, jaki mogłoby to sprowadzić. Pamiętała wciąz ten szok, gdy zobaczyła zimny wzrok Lydeckera a potem przerażenie, czekając na wyrok. Wciąz czuła jak serce w jej piersi staje, gdy wypowiadał rozkaz. W jej głowie zakręciło się na samo wspomnienie Psy-Ops. I pamiętała coś gorszego niż rozkaz Lydeckera. On kazał im wymazać pamięc, naprawić ich i rozdzielić. I wyszedł. A przyszedł ktoś inny. Może zapomniała całe zajście na Psy-Ops, ale tej jednej postaci zapomnieć nie mogła. Renfro. To jej psychotyczna rządza uczynienia z nich bezwzględnych morderców wydawał przerażający rozkaz.
To ona wpadła na makabryczny pomysł rozszarpania ich wnętrza. Zmusiła Aleca do obserwowania całego zabiegu psycholi z Psy-Ops na Liz. Krok po kroku. Jak szykowali ją, jak płakała, jak szpetała jego imię, jak usiłowała się wyrwać, aż po krzyk, gdy czerwony laser wbijał się w jej źrenicę. Ona sama pamiętała jego krzyk i łzy. A przecież on nigdy nie płakał. On był zawsze silny. Dla niej. Nie dlatego, że Manticore tak go wyszkoliło, czy dlatego, że drobna słabośc mogła przynieść karę. On był silny dla niej, by nie traciła wiary.
Już tamtego dnia Liz poprzysięgła zemstę na Renfro. Kiedy blond suka odebrała jej Aleca po raz drugi i jeszcze śmiała się z tego tryumfalnie cieszyć, wydała wyrok ostateczny. Wreszcie udowodni jej, że nauki wojskowego piekła nie poszły do końca na marne. Przekona ją o tym własnymi rękami. Skręcając jej kark. I nic nie cofnie jej zamiaru. Renfro musiała zginąć. A ona musiała to widzieć.
Alec spojrzał na nią uważnie. Ciemne oczy wypełniały się powoli migotliwymi łzami, a dłonie zaciskały się w pięści. Już przed kilkoma sekundami przestał ją całować, czując, ze coś jest nie tak. Wyraz jej miny wyjaśniał wszystko. Przypomniał jej się tamten wieczór, gdy ich złapali. Sytuacja rozgrywała się całkiem podobnie. Momentalny ból przeszył jego ciało. Nienawidził przypominać sobie tamtego wieczoru. Nienawidził tego, że do tego doszło. Nienawidził tego, że nie udało mu się jej obronić i tak łątwo zapomniał. Nienawidził tego, że nie skręcił karku Lydeckerowi i Renfro, gdy mógł. A najbardziej nienawidził, że wciąż pamiętał jej krzyk i smak własnych łez.
Momentalnie objął ją, tuląc do siebie mocno, jakby za chwilę miała się rozpłynąc lub odejść. Jej ramiona zaplotły się wokół jego szyi. Zamkneła oczy, czując gorący oddech na swojej szyi. Za co ich to spotkało? Nie sam fakt, że kiedyś ich rozdzielono. Dlaczego ich życie tak wyglądało, dlaczeo nie wolno im nigdy było kochać, dlaczego musieli być zimni i cierpieć. Nie wolno im było być ludzkimi, tylko dlatego, że ci, którzy śmieli nazywać siebie ludźmi postanowili zabawić się w wojsko.
- Wy jak zwykle tylko jedno byście robili – ciepły głos rozbrzmiał w zimnej celi
Oboje spojrzeli w stronę otwartych drzwi. W ułamku sekundy wszystko straciło kolor, jakby znów pojawiła się dawna wizja. Ale gdy tylko dostrzegli, że to nie Lydecker ani Renfro, ulga zaczęła wypełniac żyły i osłabiać ich. Krótkowłosa blondynka o atramentowych tęczówkach spoglądała na nich z jasnym uśmiechem. Liz poderwała się z miejsca, rzucając się dziewczynie na szyję.
- H. - uścisk był króciutki, ledwo sekundowy – Co ty tu robisz?
- Ratuję wasze transgeniczne tyłki. - wyjaśniła, unosząc brew kiedy Alec niechętnie wciągnął na siebie koszulkę – Z cała eksadrą mutantów.
Liz i Alec wyprostowali się i spojrzeli na nią jak na wariatkę. Żadnemu z nich raczej nigdy nieprzyszło do głowy, że ktokolwiek może chcieć ich ratować, a co dopiero cała gromada mutantów. H. roześmiała się.
- Max i Zack zorganizowali misję ratunkową połączoną z krwawą wendettą. Ten alarm to oczywiście przez nas. - powiedziała dumnie – A teraz szybko, musimy uciekać.
Bez słowa sprzeciwu czy wahania wybiegli za nią. Kierowali się w tym samym kierunku, na pamięć znali już rozkład tego miejsca.
Kiedy blondynka skręciła na główny korytarz i w stronę wyjścia, Liz się zatrzymała. Dostrzegła w głebi korytarza walczących X6, a daleko na placu X5. Ona jednak musiała iść gdzie indziej. Miała jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Dawno złożoną obietnicę. Alec i H. spojrzeli na nią z zapytaniem.
- Muszę dorwać Renfro – mruknęła
c.d.n.