Jestem zdecydowanie za dobra dla was... Ale cóż, śnieg spadł!
![Cheesy Grin :cheesy:](./images/smilies/icon_cheesygrin.gif)
Poza tym biedna Onarek musi ślęczeć weekend nad pisaniem i nauką, to na troszkę ją pocieszymy i oderwiemy od tego... Oto 7 część GOL, ale ostrzegam -
przygotujcie sobie chusteczki
7.
Kto chce żyć wiecznie?
Powroty często ludziom kojarzą sie z czymś przyjemnym. Ale tym razem nie było mowy o niczym pozytywnym. Wracali do swojej bazy wprost z misji. Udanej misji, która stała się przełomem w ich życiu. Przęłomem, na który tyle czekali, do którego byli przygotowywani. I który całkiem wywrócił świat do góry nogami.
Każde pogrążone w swoim mrocznym jestestwie, borykając się z drążącymi wnętrze wyrzutami i pytaniami. To nie było jednak takie proste, jakie miało być. Jeden krok, jeden ruch, ułamek sekundy i dotychczasowe mglisteświatło przeszło w gęsty atrament. Nie było nic oprócz zimnego poczucia winy, której źródła nie potrafili znaleźć. A raczej nie chcieli znaleźć. Wiedzieli za dobrze przyczynie wewnętrznego wahania.
Dłonie mrowiły i parzyły, jakby zanudzone w kwasie. Ledwo utrzymywali równowagę na motorach. Wszystko się kołysało i rozmazywało. Wyraźny stawął się tylko obraz psrzed kilkunastu minut. Ciągle czuli zapach krwi, widzieli zimne ciało osuwające się w dół. W Manticore uczyli zabijać, ale nie uczyli jak sobie radzić z tym, co ta zbrodnia pozostawiała wewnątrz. Tej skazy nie przewidzieli i nie wiedzieli jak sobie poradzić z jej zaleczeniem.
Alec wbijał wzrok w odległy punkt drogi. Wszystko w nim zastygało powoli. Krew gęstniała i stawała sie niczym rtęć, która stężonymi kropelkami zacznie lada chwila spływać do wypalonego wnętrza. Mięśnie napinały się, jak w obliczu nadchodzącego niebezpieczeństwa. Tęczówki pociemniały, widział tylko ten jeden czarno-biały obraz, twarz pełna przerażenia. Johnson się bał. Bał się jego. Mordercy, potwora, mutanta. Do tej pory tego nie dostrzegał.
Każde z nich doskonale sobie zdawało sprawę z tego, że ich do tego stworzono, ale jeszcze nigdy nie poznali tego tak dogłębnie. Teraz czuł się, jak prawdziwy morderca. Tylko, że w przeciwieństwie do bezwzględnego żołnierza on miał sumienie, które teraz dawało o sobie znać.
Zabił. To słowo wcześniej brzmiało tak pospolicie, nie niosło ze sobą niczego. Zwykły, nieodłączny element ich życia w Manticore. Ale teraz zakosztował piołunu, kubki smakowe nie były w stanie pozbyć się tego gorzkawego smaku krwi.
Krwi, która przelał z polecenia Lydeckera. Stworzono ich do tego. Liz jednak patrzyła na to inaczej. To był rozkaz, to była misja. Ale to nie ona miała poczucie winy za dosłowne zabicie. Kto wie, czy to nie ona powinna ruszyć pierwsza, czy nie ona powinna skręcić kark Johnsonowi, czy nie ona powinna tonąć w przerażeniu i krwi? Gdyby się nie zawahała, gdyby nie spojrzała na niego, nie podjąłby zadania za nią.
Tak za nią. Chociaż żadne z nich nie powiedziało o tym ani słowa, oczywiste było, że Alec ruszył jako pierwszy tylko ze względu na nią. I nie wiedziała dlaczego. Przecież byli równie dobrzy, nie mógł sięobawiać spaprania zadania. Może nie chciał, żeby ktokolwiek inny ponosił odpowiedzialność za coś takiego? Wiedział, że chociaż w walce była niepokonana, to jednak psychicznie o wiele słabsza. Tylko on to dostrzegał. W jednostce nawet „rodzeństwo” uważało ją za zimną i bezwzględną, do czego im wielokrotnie dawała powody. Ale tylko 494 widział coś więcej niż lodową maskę obojętności. Jakby umiał odczytywać jej obawy i uczucia.
I odczytał to ciemne spojrzenie pełne przerażenia. Wystarczyło tylko to, by nawet się nie zastanawiając, dokonał tego, o co przecież od początku chodziło. Tylko, że na samym początku nie podejrzewali, że dopadną ich demony wyrzutów i krzyk uśpiony w gardle zamordowanego.
A jeszcze bardziej przerażał fakt, że zapewne nie zabijali po raz ostatni. Teraz czekają ich kolejne misje, w których będa musieli raz po raz uśmiercać innych. Zapach i smak krwi staną się ich pożywką, krzyki ofiar wypełnią sny, aż wszystko co pozytywne i dziecięce zniknie, pozostawiając pustkę i strach.
* * *
Otrożnie. Powoli. Po kolei. Układała w torbach każdą broń, każdy element przytaszczony z Manticore. Wszystko co miało jakikolwiek związek z misją, nawet jeśli nie zostało użyte.
Klęczała na podłodze w milczeniu, pochylając się nad bagażem, który z kolejnymi minutami wypełniał się śladem ich prawdziwego powołania. Nie zapalali światła, zasłony wciąż były zasunięte. Cisza wypełniała niewielkie mieszkanie. Zakurzona podłoga nie odstraszała. Przeciwnie, wydawała się być idealna do tego, by spoczęła na niej bezwzględna, obłudna, okrutna i niegodna życia mutantka.
Taka była. Tak się postrzegała. Z ogromną troską zajmowała się bronią, chociaż jej ręce drżały. W zasadzie nie wiedziała dlaczego to robi. Powinna rzucić to w kąt, uciec jak najdalej i bać się na to spojrzeć, by przypadkiem nie naszła jej ochota chwycenia któregoś pistoletu i wyjścia z nim na ulicę. Podejrzewała, że byłaby zdolna aby zabijać niewinnych przechodniów. Zapewne taką ją uczynili. A może tak starannie to wszystko układała, żeby przypadkiem nie uczynić gwałtownego ruchu, który mógłby przelac kolejną krew.
Wybijane przez powietrze sekundy przynosiły coraz większy strach. Coraz bardziej drżała. Na samą myśl, że to wszystko mogłoby powrócić. W żołądku zaczęła formować się ołowiana maź, która lada chwila mogłaby wypchnąć wszystkie urywki wyrzutów i krwawych wspomnień na powierzchnię. Musiała przestać wpatrywać się w broń. W to zimne żelastwo, którego była imitacją.
Uniosła głowę i spojrzała w stronę okna. Alec stał nieruchomo wsparty o parapet. Oddychał równomiernie, ale tak płytko, jakby w ogóle nie nabierał powietrza. Ani trochę nie przypominał tego błyskotliwego i odrobinkę niebezpiecznego 494, którego znała na codzień, który był silny, który był opanowany, który obserwował ją i nie pozwalał popełniać głupstw.
Teraz zbladł. W ciemności, tylko mgliste światło przedostające się przez dziurę w zasłonie oświetlało nieco jego twarz. Oczy pociemniały i wypełniły się kryształkami przerażenia i osłupienia. Błędny wzrok tkwił w jego dłoniach. Wpatrywał się w nie odkąd tylko tu przyszli. Te same ręce, którymi zabił. Jeden płynny, nieskomplikowany ruch, a przynosił takie olbrzymie konsekwencje. Ciągle miał wrażenie, że czuje chrzęst kręgów, stłumiony puls odpływający z tętnicy szyjnej, ostatnie ciepło ciała.
Miał wrażenie, że czuje krew spływającą gorącą gęstą strużką po wnetrzu jego dłoni. I jakkolwiek bardzo by się starał, nie będzie mógł jej zmyć. Już nigdy. Będzie powracać i go prześladować, aż wpadnie w obłęd. Obłęd morderstwa, na które nie był gotowy. Nie. On nigdy nie był na nie gotowy i nigdy by nie był. Ani on ani Liz ani nikt z ich sekcji. To wyglądało całkiem inaczej niż w Manticore. Teraz było źle, było niedobrze. Stawał się Nomlem...
Okrutnym i łaknącym krwi.
Coś zabolało. Jakby cieniutka igła wbiła się w niezwykle czuły punkt jej wnętrza. Widząc go w takim stanie... Miała ochotę zwinąć się w kłębek i przez łzy przepraszać. Jej wina, jej wina, jej wina... Zamglone strachem wobec samego siebie zielone tęczówki, przyprawiały ją o zawrót głowy. Nigdy nie płakała, nawet nie wiedziała co to są łzy, ale w tym momencie była bliska tego stanu. Jakby to ona pchnęła go w tamtą stronę. Jakby to była jej wina.
Jego wyrzuty sumienia uderzały w nią z jeszcze większym oddźwiękiem. Błędne myśli psychotycznie parły na jej umysł. Smak gorzkiego stęchłego powietrza wypełniał płuca. Krew strużkami spływała po jej dłoniach. Jego dłoniach.
Jego dłonie były jej dłońmi. Jego oczy były jej oczami. Jego przerażenie było jej przerażeniem. Jego ból był jej bólem.
Nie chciała tam wracać. Do Manticore. Ani on tego nie chciał. Ale musieli. Wiedzieli, że nie ma innego sposobu. Tylko, że wracanie w takim stanie... Zacisnęła powieki widząc jak malachitowe tęczówki lśnią słonawymi kryształkami. Musiała to zrobić, przyjąć wszystko na siebie. Chociaż ten jeden raz to ona musiała być silna. Musiała. Dla siebie. Dla niego... Rozchyliła usta, wydobywając z siebie omdlały szept:
- Zostańmy... jeszcze tylko dzień...
Całe drobne ciało drżało, a ciemne oczy wpatrywały się w podłogę. Nie mogła patrzeć na niego, nie mogła znów stawiać sprawy tak, by robił to dla niej.
Odpowiedziała jej cisza. Cisza, która była odpowiedzią samą w sobie. Lekka ulga wypełniła napięte ciało. Opuściła głowę, wsłuchując się w jego płytki oddech.
c.d.n.