Stwierdzam, że przestajecie się starać. Ja wiem, że opowiadanka H są o wiele ciekawsze (sama byłąbym w stanie cały dzień czytać je w kółko), ale mogłybyście chociaż dorobinkę się wysilić
![Confused :?](./images/smilies/icon_confused.gif)
4 krótkie komentarze... A potem z pretensjami, że przerywam jakieś opowiadanie...
Tak. Po GOL dobrze będzie dla uspokojenia nerwów powrócić do SZD, ale to już zależy od każdego indywidualnie
![Cool 8)](./images/smilies/icon_cool.gif)
Na pewno moge wam zagwarantować, że historyjka Gravity nie skończy się na Psy Ops. To byłoby zbyt okrutne i nie dawałoby nuty nadziei. A przecież w obu tych opowiadaniach właśnie o nią chodzi - nadzieję.
A teraz sobie nawet nie wyobrażacie jak ciężko będzie mi pisać kolejne części. Wprawdzie nie licząc dzisiejszej będą jeszcze tylko trzy, ale te najtrudniejsze do napisania. Obecnie kompletnie nie mam nastroju na ponure tematy, wiec muszę się dodatkowo strasznie starać. Eh... W dzisiejszej części już się zaczyna...
15.
Modlitwa za strach
Co to właściwie było? Żadne z nich nie miało pojęcia co to było, skąd się brało i jak się tego pozbyć. Nie. Tego nie chcieli robić. Było dobrze jak było. Razem, obok siebie. Jak kiedyś. Chociaż nie... Wszystko było na odwrót. Niegdyś wystarczyła tylko obecność, tylko spojrzenie. Teraz wydawało się, że to zdecydowanie za mało. Pragnęli więcej. Z każdym dniem coraz więcej. Uzależniało ich to, nie dawało spokoju, nie pozwalało się skupić. Umysł błagał o więcej, ciało błagało o więcej, serce błagało o więcej.
Dawniej byli dla siebie tylko rodzeństwem. A nawet nie. Byli obcymi, którzy co jakiś czas dobrze sie czuli w swoim towarzystwie. Może to kwestia genów? Może mieli w sobie zakodowane jakieś cząstki DNA, które odpowiadały za to, że ich świadomość płynęła w tym samym kierunku, że myśli uzupełniały się bez słów, że ruchy zgrywały się w płynną całość.
Teraz było to coś głębszego, poważniejszego. Każdy dzień musiał się zaczynać i kończyć tym samym. Jej widokiem. Otwierał oczy i łaknął ją widzieć. Zamykał powieki i chciał czuć jej ciało przy sobie. Śniadanie stawało sie ukradkową bieganiną ich spojrzeń i półuśmiechów. Trening nagle zmienił sie z nnielubianej i drażniącej powinności w przyjemną chwilę wolności i zbliżenia. Uwolnieni od przymusu udawania, mogli naprawdę się zbliżyć do siebie i nie martwić o to, czy ktoś przypadkiem nie zauważy czegoś czego nie powinien.
Objął ją mocniej ramieniem. Ciepłe i przyjemnie pachnące ciałko wtuliło się w niego ufnie. Zauważył, że naprawdę lubiła zwijać się w kłębek i spokojnie zasypiać, gdy był w pobliżu. Jakby tylko w ten sposób mogła zasnąć. Ale nie prostestował. Przeciwnie, jemu samemu było o wiele łatwiej zamknąć oczy i przestać myśleć o ponurym i lodowym światku Manticore.
Cokolwiek w nich się rozwijało, jakkolwiek się to nazywało, było z pewnością czymś lepszym niż zimna natura żołnierza. Tych kilkanaście dni temu żyło mu się monotonnie. Rutyna i wieczne krzyki. Przerażenie, płacz, strach i niepewność, to wypełniało cały harmonogram dnia. Co jakiś czas zadanie. Aż nadszedł czas na tę krwawą zbrodnię, której dokonał. Która zmieniła wszystko. Ale nie tylko wsączyła ołowiany jad świadomości do czego go stworzono. O nie, pojawiła się również iskra, która rozpaliła ten głód. Pragnienie posiadania, bycia, zbliżenia się do niej. Do Liz.
Może wczesniej nie było tyle strachu o złamanie zasad. Nie było przerażenia i koszmaru, że ją utraci. Nie było uciekania. Ale za nic by tego nie cofnął, nie zmienił. Za bardzo zakorzeniła się w jego świadomości. W jego... sercu. Gdyby teraz ktoś mu ją odebrał, gdyby sam ją odepchnął – wyrwałby jednocześnie fragment siebie. Ten najlepszy skrawek swojego jestestwa, który pozwalał mu jeszcze nie zwariować, który barwił szarą rzeczywistość.
Mruknęła coś i podsunęła się wyżej. Otworzyła lekko zaspane oczy, od razu przesuwając spojrzenie na jego twarz. Kąciki ust uniosły się lekko do góry. Jak to było możliwe, że ułamek malachitowego spojrzenia od razu wprowadzał ciepło do jej ciała. Topniały lodowe zakrzepy strachu w żyłach, rozkruszały się pokłady koszmarów na dnie umysłu. Tych koszmarów, z którymi rodziło się tutaj i które już nigdy nie znikały. Ale można było o nich zapomnieć. On pozwalał jej o nich zapomnieć.
Dziwne... Do tej pory nie zauważała go w TEN sposób. Owszem, był zawsze bardzo blisko. Dużo bliżej niż Lane, Hotaru czy Sam. Lane troszczył się o nich wszystkich po równo, jak starszy brat i musiał tak samo ich traktować, nigdy nikomu nie poświęcał więcej czasu niż uznał za stosowne. H. była zawsze blisko, żeby wesprzeć dobrym słowem i jasnym uśmiechem, ale sama potrzebowała sporo pomocy w niektórych sprawach. Sam za to jako najsilniejsza psychicznie stanowiła milczącą opokę, która po prostu stawała w ich obronie. Ale ona nigdy jakoś nie pasowała do całej tej gromadki. Ona nie umiała przyjąć od nich pomocy. I wtedy pojawiał się on. Alec był za każdym razem gdzieś obok, przyglądał się jej, siadał obok. Nie musiał nic mówić, a ona czuła się lepiej. Tylko zawsze był jedynie podporą, jedynie kimś kto czuje podobnie. Nigdy nikim więcej. Do czasu. Teraz wszystko obracało się dokoła i nabierało innych kolorów. Stawało sie wyraziste i głębsze. Teraz zauważała go tylko w ten jeden sposób. I nie chciała w żaden inny.
Żeby był obok. Żeby był podporą. Żeby czuć jego ciepło. Żeby widzieć jego zielone spojrzenie. Żeby sycić się jego zapachem. Żeby z nim... być.
- Nie chcę iść – mruknęła
- To nie idź – objął ją mocniej, nie pozwalając wymknąć się z jego ramion
- Złapią nas...
Tak. To z każdym dniem stawało się coraz większym zagrożeniem. Coraz bardziej przerażającym niż Nomle, koszmary z dzieciństwa, krew na dłoniach. Gdyby ich przyłapano... Wszystko by się skończyło w najtragiczniejszy sposób.
- Nie – szepnął i musnął ustami jej czoło
* * *
Przeglądał uważnie akta, wczytując się we wszystkie dane. Kalkulacje były szybkie i bardzo obiecujące. Wychodziło na to, że ten X5 miał niesamowite predyspozycje. Zawsze najlepsze wyniki, żadnego załamania psychicznego ani śladów częśtej u transgenicznych epilepcji. Wręcz idealny. No i świetnie spisał się na misji. Oboje się świetnie spisali, ale teraz potrzebował tylko jednej osoby.
Najlepiej jego. X5494. Wydawał się do tego zadania wręcz stworzony. Uważnie obserwował go od lat. Zresztą jego partnerkę też. Zielonooki X5 miał idealne atrybuty by sprostać temu jednemu zadaniu. Poza tym przy jego prezencji łatwie będzie mu podejść córkę podejrzanego. Sprawa Berrisforda musiała zostać pilnie wykonana.
Tak. On będzie do tego idealny. Trzeba go jak najszybciej zacząć przygotowywać. Odłożył akta i wstał. Ściągnął okulary i schował je do kieszeni. Mógł trafić po ciemnku do potrzebnej celi. Znał ich rozkład na pamięć. Każdego swojego „dziecka”. Potrafił ich poznać nawet po głosie. I zauważyłby, gdyby z którymś się coś działo nieporządanego. A nie mógł do tego doprowadzić. Musieli być idealni. Zawsze. Nic nie mogło nie iść po jego myśli.
* * *
Od kilku minut zbierała się do wyjścia. Ale nie potrafiła wykonać tych kilku kroków. Za każdym razem tonęła głębiej w jego objęciach. Nie żeby jej to przeszkadzało, ale jednak w końcu i tak będzie musiała wyjść. A on tylko jej to utrudniał. Każdy najmniejszy dotyk, każdy szept i pocałunek tylko moniecj ją do niego przywiązywały. Wiedział doskonale jaką ma nad nią władzę, ale najwyraźniej mu się to bardzo podobało.
Mruknęła coś, kiedy ciepła dłoń wsunęła się pod jej koszulkę. Kąciki jego ust uniosły się tryumfalnie do góry. Tak. Całkowicie była pod jego wpływem. Wystarczyło przesunąć opuszkami po miękkiej skórze, a traciłą kontrolę i topniała. Może to było męskie ego a może pragnienie tego dziwnego uczucia kłębiącego się w nim, ale napawało go to nieopisaną dumą.
Jego dłonie zastygły na jej plecach, gdy drobne ciałko napięło się i zamarło w bezruchu. Oboje wstrzymali oddech. Coś się zbliżało. Ktoś. Coś było nie tak. Kroki. Znajome kroki. Nie było już ucieczki. Nie było wyjścia. Pozostawała modlitwa... Blue Lady nie pozwól by to odebrano. Nie pozwól by to się skończyło. Już. Teraz. Nigdy.
Drzwi sie otworzyły.
c.d.n.