Wiedziałam, że wam się spodoba kolejna część. Ah te wasze wiwaty
![Twisted Evil :twisted:](./images/smilies/icon_twisted.gif)
Tak, Ashę mamy już z głowy. Niestety tylko Ashę... Ale do wszystkiego dojdziemy po kolei.
Niespodziankę już zamieściłam - "Balans" (zapraszam!)
A teraz będę okrutna i zmienię wasze humorki całkowicie... Zamieszczam 23! Ha! Drżyjcie i płaczcie... ja ryczałam...
23.
Sometimes I think of letting go
and never looking back
and never moving forward
so there'd never be a past
Nie pozwoliła się nikomu do siebie zbliżyć. Nikomu. Po prostu obróciła sie na pięcie i wyszła. Głos Kyle nie potrafił jej zatrzymać, chociaż do tej pory zdawał się mieć na nią ogromny wpływ. Ciepłe ramiona Aleca tylko nią wstrząsnęły, powodując natychmiastową reakcję – z całych sił go odepchnęła.
Nikogo to nie powinno dziwić. Do tej pory z taką łatwością nie zwracali na nią uwagi, odwracali sie od niej, byli przeciwko niej, prawie skazali ją za nie jej winy. A teraz oczekiwali, że będzie się zachowywała jakby nigdy nic? Że uśmiechnie się i wzruszy ramionami, ponownie zatapiając się w dawnej rutynie? Nic bardziej mylnego! W zasadzie powinna to wszystko rzucić, zostawić ich na pastwę losu i żyć własnym popapranym życiem.
Wyszła z TC, opuszczając ich tak, jak oni opuścili ją. Tu nie było jej miejsce. Chciała tylko śmierci Ashy, uczucia tego drobnego zwycięstwa nad koszmarem, który nieustannie trwał. Skoro mordu dokonano, mogła już wyjść. Wyjść i ponownie nie wracać tutaj. Zresztą i po co miałaby wrócić? Wszędzie śmierć, krew i bó. Podejrzenia. Nienawiść. Teraz żal. Niech trawią się we własnych wyrzutach. Zasłużyli na to, jak najbardziej. Każdego kolejnego dnia, gdy udawali, że nie mają z nią nic wspólnego. Przy każdek sekundzie, w której zapominali o tym, co ich łączyło, po przeszłości. O lojalności. Z każdą myślą, że ona mogłaby ich zdradzić i wydać na śmierć.
Wounds so deep they never show
they never go away
Like moving pictures in my head
for years and years they've played
Oddział całkowicie się rozpadł. Już tamtego wieczoru, gdy zginął Sway. To była tylko kwestia czasu nim kolejne elementy zaczęłyby się rozłączać. I ak było. Najpierw zaniknęła wiara i ufność. Potem wszelkie oznaki przyjaźni. Rozpłynęła się jej wola dowódcy. Rozsypały się więzi pomiędzy członkami oddziału. Aż zaczęli dosłownie ginąć. Nie było już nic. Martwa cisza i niezabliźnione rany. Jedynie Kyle usiłował wytrwać. Ale Liz wiedziała, że to już całkowity koniec. Teraz każdy pójdzie swoją drogą. Nie patrząc na przeszłość ani na innych.
Własną drogę już znała. A raczej łudziła się, że będzie taka jak zaplanowała. Musiała tylko z kimś porozmawiać. O ile będzie chciał z nią rozmawiać...
Ciche stukanie do drzwi. Liz wbiła w nie spojrzenie. Doskonale wiedziała, kto za nimi był. Może opuściły ją już siły, ale zmysły działały idealnie. Zresztą jak mogłaby nie wyczuć kogoś tak bliskiego niegdyś? Kto przez ponad dwadzieścia lat przy niej był w różnych chwilach. Ale teraz nie wiedziała czy ma ochotę na tę rozmowę. Bo ta osoba też zawiodła. A tego Liz najmniej się spodziewała. Otworzyła jednak drzwi.
- Czego chcesz H?
Nie miała zamiaru być miła. Nie musiała być miła. Nie powinna być miła. To nie ona zdradziła w najpodlejszy sposób.
- Porozmawiać – Hotaru wydawała sie być zmieszana
Pierwszy raz w całym swoim życiu. Chyba dotarło do niej wreszcie, że to co zrobiła... nie było na to słów. Po dpewnymi względami wydawało się to być gorszą zdradą nić ta, której dokonała Liz wobec innych mutantów. Odwrócić się od własnej rodziny... A że wieści rozchodziły się po Terminal City w zastraszającym tempie, musiała się dowiedzieć całej prawdy. Że Liz ich chroniła. Że Asha była morderczynią. Ciekawe jak się z tym czuła, wiedząc, że broniła prawdziwego zdrajcy a odrzuciła własnego dowódcę? Liz uniosła brwi w lodowym zdumieniu.
- Rozmawiać? - jej ton był cierpki – Nie mamy o czym. A może to kolejne wyrzuty? Może przyszłaś mnie obwiniać o śmierć krystalicznej Ashy?
- Przestań!
Kobaltowe tęczówki były przeraźliwie jasne, prawie popielate. Wypełnione drżacymi kryształkami słonej winy. Liz pierwszy raz widziała Hotaru na skraju rozpaczy. Nigdy wcześniej ta pełna energii blondynka nie była nawet bliska płaczu. Do teraz. I może zareagowałaby na to, usiłowała powstrzymać poczucie winy wypełniające H, gdyby pozostało w niej cokolwiek z dawnego uczucia przywiązania. Ale Hotaru sama to wymazała, sama zniszczyła. Teraz w Liz nie było nic, co chciałoby pocieszać.
- Prawda jest dla ciebie za gorzka 512? - Liz syknęła i nonszalancko rozłożyła się na kanapie – No, ale proszę bardzo. Mów.
Nawet nie patrzyła na roztrzęsioną dziewczynę, która rozpaczliwie chwytała się resztki nadziei, że coś uda się naprawić.
Zacisnęła mocno powieki, nie chcąc by wciąż napływające łzy wydostały się na powierzchnię. Wiedziała, że tak będzie. Zresztą nie powinna spodziewać się po Liz jakiejkolwiek innej reakcji. Zasłużyła na ten gniew i obojętność. Ale przecież nie wiedziała co się działo naprawdę. Skąd mogła wiedzieć... Gdyby tylko Liz powiedziała chociaż słowo. Stanęliby za nią murem. Oddali życie za nią.
- Chciałam cię przeprosić – wymamrotała wreszcie
Czekała na gorzki śmiech. Spodziewała się conajmniej kpiny. Ale Liz milczała. Jej wzrok utkwiony był w suficie.
- Naprawdę przeprosić – głos H. całkowicie rozedrgany płaczem – Nie powinnam...
- Coś jeszcze? - zapytała Liz zimno
- Nie. Ja...
- Więc możesz wyjść.
Ton był lodowaty. Zmrażał te resztki nadziei, jakie tliły się w Hotaru. Powinna była to przewidzieć. Powinna... Tylko bolało. A nie chciała by tak się to zakończyło – bólem.
Bit by bit
torn apart
we never win
- Przeprosiłaś. Teraz wynoś się!
I posłuchała. Powoli, jakby nie mogła stawiać kroków, sparaliżowana świadomością, że to był koniec tego, co budowały przez tyle lat. Wyszła.
* * *
Godziny mijały nieubłaganie, a ona leżała w bezruchu. Dopóki nie zdzwonił telefon. Odebrała. Ten zimny głos. No tak, mogła się spodziewać, że ją już wkrótce zaszczyci swoją obecnością. Niemal ze znudzeniem słuchała jego słów.
- Mam dla ciebie prezent. Na jaki zasłużyłaś. Hollowdrive.
Rozłączył się. O czym on mówił? Dziwne szarpnięcie nieprzyjemnego przeczucia. Poderwała sie z miejsca. Serce zaczęło bić szybciej.
Na co zasłużyła?
Z pewnością dowiedział się o śmierci Ashy. Nie to, żeby ta blondynka coś dla niego znaczyła. Ale w naturze Whita było odpłacać za każdą śmierć kogoś z jego ludzi i za każde naruszenie umowy. A zapłata będzie ciężka. Musiała siespieszyć. Szybko. Nim będzie za późno. Może jeszcze zdąży przed katastrofą.
We all go down
like toy soldiers
Półmrok powoli zapadał, jakby otwierał przed nią swoje ramiona. Jeszcze tylko kilka kroków... Nasłuchiwała uważnie, ale nikogo nie było w pobliżu. Nie wyczuwała nawet swojego „braciszka”. Tylko coś innego. Śmierć. Stanęła, łapiąc niespokojnie oddech. Nienawidziła tego uczucia. Prześladowało ją. A teraz, wystarczyło parę kroków i znajdzie coś, co zapewne odbierze jej całkowita światłość dnia. Niepewnie. Jakby miała zaraz paść na ziemię. Skręciła w podaną alejkę. Wstrzymała oddech. Ulepszony genetycznie wzrok dostrzegał wszystko wyraźnie. Niestety. Wszystko.
Ciało.
Miała wrażenie, że jej oczy wywracają się na drugą stronę, a ołowiana papka bólu usiłuje się wyrwać z jej żołądka. Nie mogła drgnąć. Sparaliżowana świadomością tego, co widzi. Chciała zemdleć. Umrzeć najlepiej. Nogi momentalnie ugięły się, sprowadzając ją na kolana.
- Nie – omdlały szept wydobył się z jej ust
Oczy nie odrywały spojrzenia od skulonego ciała leżącego kilka kroków dalej. Znajomego ciała. Wciąż jeszcze pachnącego tak samo jak zaledwie kilka godzin temu.
- Nie – dłonie Liz dotknęły mokrego asfaltu – Nie.
Powoli doczołgała sie na czworaka do źródła swojej gwałtownej słabości.
Bit by bit
torn apart
Drżące, brudne dłonie obróciły martwe ciało. Uniosła je nieco, mocno wtulając w swoje objęcia. Za dużo. Tego było już za dużo. Odgarniała niespokojnie zakrwawione jasne pasma włosów z jej twarzy. Wszędzie krew. Zimno. Brud. Krew. Śmierć.
- Hotaru – szeptała, jakby w nadziei, że blondynka otworzy oczy
Ale kobaltowa głębia już na zawsze została zatopiona w wiecznym śnie. Objęła mocniej zimne ciało, opierając policzek o zakrwawione czoło.
- Nie – mamrotała maniakalnie
Ale tylko cisza ją słyszała.