![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
Przytakuję w stronę Nan, bo latające galaretowate meduzy nigdy nie przypadły mi do gustu - fakt, dało nam to możliwość usłyszenia śpiewających Nicka i Colina, co bardzo przypadło mi do gustu i wprowadziło postać Laurie Dupree, którą polubiłam, ale co z tego skoro i ona została tak jakby po tych odcinkach wrzucona, jak stary ciuch, głęboko do szafy i zapomniana. A niby była taką jakby siostrą Michaela...
![Confused :?](./images/smilies/icon_confused.gif)
Dodam jeszcze, że mnie nudził i specjalnie nie interesował wątek wyjazdu Maxa do LA. Ledwo wysiedziałam przed telewizorem.
Jestem pewna, że gdyby wątki np. Maxa z Przyszłości, Duplikatów itp zostały rozwinięte, a Katims sięgnąłby do opowiadań fanów to czwarty sezon mielibyśmy w banku. Ale niestety nic z tego...
Przechodząc do opowiadania to zamieszczam rozdział szósty i, żeby przy następnych częściach nie było zdziwienia, zapowiadam, że odtąd przez następne kilka(naście) rozdziałów spotkacie się z wydarzeniami dotyczącymi rodziców, Marii i Jessego po wyjeździe reszty z Roswell.
A i wszystkim dziękuję za komentarze
![Cheesy Grin :cheesy:](./images/smilies/icon_cheesygrin.gif)
Rozdział 6
5 miesięcy wcześniej…
Jesse starał się utrzymać samochód na drodze. Było ciężko. Strasznie trzęsły mu się ręce i nie mógł przestać o tym myśleć. Obok siedziała płacząca Maria. Naprawdę płakała - była pochylona do przodu, z głową na kolanach, a jej szloch był dla niego prawie nie do zniesienia. Sam czuł wilgoć pod powiekami.
Zatrzymując się przy znaku ‘Witamy w Roswell' przeszukał samochód. Chusteczki - gdzieś musiało być opakowanie. Isabel zachowywała się obsesyjnie, kiedy chodziło o pewne rzeczy. Isabel.
Opadły mu ręce i nie mógł się ruszyć. Isabel.
Opierając głowę o siedzenie, zamknął oczy i przełknął ślinę. Już jej nie było. Odeszła. Było mu przykro - za wszystkie problemy odkąd się dowiedział. Jego oziębłość…Ona nie miała trwać zawsze - to ich związek miał być wieczny.
„Maria.” Co powinien powiedzieć? Nie było żadnych słów. Kosmici z Roswell powiedzieli wszystko. Ludzie - niepotrzebni.
„Nie mogę w to uwierzyć. Po prostu nie mogę uwierzyć.”
Niedowierzanie, to rozumiał. Wszystko, co zrobili, cała ich miłość, żadna z tych rzeczy nic nie znaczyła lub nie była wystarczająca. Po prostu wyjechali.
„Będzie dobrze.” Te słowa go dusiły. Gówno prawda.
Maria podniosła na niego wzrok. Jej blada, zapłakana twarz i oczy otoczone łzami patrzyły na niego z niedowierzaniem. Jesse przytaknął. No tak, skłamał.
„Co teraz zrobimy? Jak dalej damy sobie radę?” Maria wyjrzała przez okno. „Pęka mi serce i nie mogę oddychać. Nie chcę…nie mogę ujrzeć jutra. Po prostu chcę spać. Może, kiedy jutro się obudzę to wszystko okaże się złym snem.” Zaśmiała się gorzko. „To samo myślałam, kiedy umarł Alex - sen nic nie zmienił.” Po chwili śmiech zamienił się w lekki odgłos histerii. „Po prostu wyjechał. Mam tak dosyć bycia opuszczaną.”
„Maria.” Nie było nic, co mógłby jej powiedzieć. Czuł się tak jak ona, ale Maria od lat zdobywała doświadczenie w radzeniu sobie z wpływem, jaki mieli na ich życie kosmici. „Zawiozę cię do domu. Dzisiaj już nic nie zrobimy.”
„Już nigdy nic nie zrobimy. To nigdy nie był nasz wybór - ukradli nam go, dokładnie tak samo jak ukradli nasze serca i życia.”
Jesse zapalił samochód i skierował go w stronę Roswell. Było ciemno, późno. Na ulicach panowała cisza. Wielki dzień - koniec szkoły, FBI, uciekinierzy. Max Evans przyznał, że jest kosmitą. Media, prasa i kosmiczni wariaci zjadą się do Roswell. Będą stali pod jego drzwiami prosząc o udzielenie wywiadu na temat jego szwagra i żony pochodzących nie z tej Ziemi. To się nigdy nie skończy. Już zawsze będzie nosił znamię, że był mężem kosmitki. Twarz z reklamy. Oddała mu życie? Jesse się roześmiał. Jakie życie? Zdemaskowane. Był cudakiem, dziwadłem. To dopiero początek.
Obserwował jak powoli wysiadała z samochodu. Dosięgnął i ścisnął jej dłoń. „Spróbuj. Spróbuj trochę odpocząć. Jutro do ciebie zadzwonię.” Ona tylko przytaknęła. Obydwoje wiedzieli, że przez długi czas żadne z nich nie znajdzie odpoczynku.
To wydarzyło się tak szybko, że na początku w ogóle tego nie zarejestrował. Przygotowując się, żeby wycofać samochód z podjazdu, zauważył zapalające się na werandzie światło i wychodzącą na zewnątrz Amy DeLucę. Maria szła powoli…zupełnie jakby jednego wieczoru przybyło jej pięćdziesiąt lat.
Pojawili się szybko. Ubrani na czarno zlewali się z nocą. Dwóch chwyciło Marię. Jeden zakrył jej usta dłonią, a drugi złapał za nogi.
Dopiero krzyk Amy wyrwał go z osłupienia. Sięgając po drzwi, żeby wysiąść i uratować Marię, zajęło mu chwilę, aby zrozumieć, że nie było żadnych drzwi. Ręce - chwytające go. Szarpał się, żeby się uwolnić. Ręce trzymające go pod ramionami powstrzymywały go, a potem pojawiła się szmatka z czymś…a potem nic. Zanim chloroform zaczął działać zdążył pomyśleć, że jednak ktoś uważał, że on i Maria są ważni. W Roswell było ciemno, kiedy wyjechali. Ciemność była może ostatnią rzeczą, jaką będzie mu dane kiedykolwiek zobaczyć.
~~~
Bolało. Te światła. Maria próbowała wstać w jakimś pokoju. Żadnych mebli. Ściany luster i nic więcej. Było zbyt jasno, zbyt biało.
Zginając się w pół poczuła rosnące mdłości. Było jej gorzej i gorzej.
Czołgała się wzdłuż podłogi szukając drzwi i jednocześnie waląc dłońmi o ścianę. Płakała. Poruszała się jak szybko tylko potrafiła. Brzuch coraz bardziej ją bolał.
„Maria?”
Rozejrzała się dookoła, próbując wskazać skąd dochodził ten głos. Usłyszała go ponownie.
„Maria?”
„Jesse?”
„Tak.” Znalazła miejsce z, którego dochodził – wentylator, wyżej na ścianie. Przez niego jego głos przedostawał się do niej. „Słyszałem jak płaczesz.”
Maria powstrzymała się od jęku. Starał się być uprzejmy - chciał raczej powiedzieć, że słyszał jak popada w histerię. Biały Pokój. To Biały Pokój! O Boże!
„Jesse…moja mama. Pamiętam, że ją widziałam zanim mnie schwytali.”
„Była na werandzie. Wydaje mi się, że zostawili ją w spokoju.” Jesse nie był w stu procentach pewien, ale miał takie przeczucie. Przyglądając się swojemu więzieniu nie znalazł żadnego wyjścia. Źle się czuł i miał trudności z ustaniem na nogach. Dobrze było słyszeć głos Marii. Dobrze było nie czuć się samotnym.
„Czego oni chcą?”
Jesse usiadł, opierając się o ścianę obok wentylatora. „Dowiedzieć się gdzie pojechali.”
„Ale my tego nie wiemy.”
„Wiem. Musimy ich tylko do tego przekonać.” Wytarł twarz. Bolała go głowa, a jego usta były suche. Zabiłby za łyk wody. „Wszystko będzie dobrze Mario. Po prostu powiedz im wszystko, co wiesz.” Nie miał pojęcia jak było źle. Albo jak źle mogło być.
CDN