![Image](http://img.photobucket.com/albums/v335/babylisou/NS.jpg)
Tytuł: Nobody’s Son
Autor: Karen (Midwest Max)
Rating: MATURE
Disclaimer: If only I got paid for this! But I don’t... so I just borrow.
Summary: This takes place 17 years after Four Alieens And A Baby. With that little bit of info, it won’t take a rocket scientist to figure out who Nate is
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
Author’s Note: My banner is by the very talented babylisou! Nice work! / Banner zrobiła wiele utalentowana babylisou! Dobra robota!
Tłumaczenie: Nan
Notka tłumacza: W końcu na naszym forum pojawiło się opowiadanie Midwest Max, jednej z najlepszych obecnie, jeśli w ogóle nie najlepszej, autorki.
Część 1
Prześladowało go wspomnienie, przez całe życie prześladowało go to samo wspomnienie.
Nathan Spencer zanurzył plastikowy pojemniczek w woniejącej rybami wodzie i wydobył pół tuzina dużych, porządnych robaków. Osuszając pojemniczek z zewnątrz, zakrył go przykrywką i podał klientowi z uśmiechem. Interesy nieco zwolniły, ten tydzień był już końcem sezonu turystycznego. Jednak wciąż było tam kilkoro upartych turystów i mnóstwo krzepkich okolicznych mieszkańców, którzy mieli zamiar wędkować w jeziorze dopóki nie pojawią się pierwsze oznaki zimy.
Gdy Nate wydawał klientowi resztę, usiłował zepchnąć jakoś to powracające wciąż wspomnienie w głąb umysłu. Zawsze tam było, na krawędzi świadomości, i zawsze zanim zdążył uchwycić je w rękę – odpływało. To było co najmniej denerwujące.
Z tyłu sklepu ojciec Nate’a, Jonathan, robił inwentaryzację i decydował, co powinni zamówić przy następnej dostawie towaru. Zamówienie w październiku będzie teraz mniejsze, gdy turyści powrócą do domów, w większości do sąsiednich stanów – Ohio i Pensylwanii. Chautauquie daleko było do bycia przemysłową Mekką, większość mieszkańców bazowała na przemyśle związanym z turystami, z ludźmi, którzy mieli wystarczająco dużo pieniędzy by wynająć czy też kupić dom nad brzegiem jeziora, z ludźmi, którzy mieli więcej pieniędzy niż te, o których Nate i jego ojciec mogli tylko marzyć. Ludzie Nate’a byli zwykłymi ludźmi ze wsi, żyjącymi skromnym, spokojnym życiem dopóki tłumy urlopowiczów nie przyjeżdżały co lato, zakłócając spokój, zachowując się tak, jakby posiadali na własność całą okolicę. Nate i jego przyjaciele nazywali takich ludzi „Płaskoludami”, ponieważ ich rodzinne stany rzeczywiście wydawały się być zupełnie płaskie w porównaniu z górzystym pięknem zachodniego Nowego Jorku. Nie było to pozytywne określenie, ale takie, które pokazywało ich niechęć do tych tłumów najeźdźców.
„Musimy zacząć kompletować niezbędne środki” powiedział Jon studiując swoje kartki.
Nate zerknął do góry i kiwnął głową. Odbywali tą samą konwersację co roku w połowie września tak długo, jak tylko sięgał pamięcią.
„Węgiel drzewny, rękawice, sól” mruczał jego ojciec, zapisując wszystko na kartce. „Lina”.
Yh, lina. Nate zbladł przypominając sobie jedną z niedawnych zim, kiedy kilkoro dzieciaków wypuściło się na zamarznięte jezioro, myśląc, że nic się nie stanie złego, jeśli tam pojeżdżą na łyżwach. Ale zima była wtedy dość łagodna, lód miał zaledwie coś około cala grubości albo i mniej, i gdy pękł, część dzieci wpadła do wody. Nate’owi i jego ojcu udało się wyciągnąć wszystkich poza jednym, i to właśnie dziecko sprawiło, że Nate drżał na samo wspomnienie zimy już do końca życia. Wciąż czuł ukłucia lodowatej wody na swojej skórze i ucisk liny na ramionach gdy leżał na brzuchu na powierzchni lody, zanurzając z desperacją ramiona w wodzie, rozpaczliwie usiłując dosięgnąć tego ostatniego małego chłopca. W końcu wymknął mu się, niezdolny do dalszej walki, ofiara lodowatej wody.
Nate zamknął oczy. Śmierć tego dziecka była prawdziwą tragedią, ale dla Nate’a była czymś znacznie gorszym. Z jakiś nieznanych sobie przyczyn czuł się odpowiedzialny za to, że pozwolił temu chłopcu utonąć, że w jakiś sposób powinien był go uratować, powinien był sprawić, żeby wszystko dobrze się skończyło. To było idiotyczne, naprawdę, przecież to nie była wina Nate’a, że to dziecko wpadło pod lód, ale nie mógł nic poradzić na wszechogarniające poczucie, że zawiódł, że jego obowiązkiem było naprawienie całego świata. Teraz chciał tylko, żeby to wspomnienie oraz to drugie wspomnienie, cokolwiek to było, czego w ogóle nie umiał określić, znikły na zawsze.
„W porządku?” zapytał Jon, zerkając na syna sponad swoich okularów.
Nate skinął głową.
Jon również kiwnął krótko głową i popukał długopisem o notes. „Może poszedłbyś na zaplecze i rozładował towar, który przyszedł dzisiaj rano? Ja zajmę się chwilowo kasą.”
Nate był bardziej niż szczęśliwy. Lubił pracować na zapleczu, ponieważ w ten sposób mógł pracować w swoim własnym tempie, nie będąc zmuszonym do ustawicznego sprawdzania, czy ktoś nie czekał przy kasie by zostać obsłużonym albo czy ktoś nie usiłował czegoś ukraść. Z tyłu na zapleczu mógł zupełnie się wyłączyć i zająć się swoimi sprawami. Był bardziej niż typem samotnika i zdecydowanie lubił mieć swoją własną przestrzeń.
Był młodym, szczupłym mężczyzną, w wieku osiemnastu lat, z ciemnymi włosami i poważnymi oczami. W gruncie rzeczy to jego oczy nie były jedyną rzeczą, jaka był poważna w Nacie Spencerze. Jego koledzy często żartowali sobie z niego, że był takim odludkiem, żarty, które Nate przyjmował lekko i z pewną dozą pokory, bo były prawdziwe. Nie, żeby był ponurakiem albo zupełnym przeciwnikiem imprez, był po prostu... odpowiedzialny przez cały czas. Usiłował co prawda stać się luzakiem i robić głupie rzeczy jak wspinaczka po wieży ciśnieniowej, ale coś zawsze go zatrzymywało. Nie wiedział, co to było, poza tym, że może w ten sposób zawsze to się tak kończyło. Widać bycie lekkomyślnym nie było przeznaczeniem Nate’a Spencera.
Kiedy pochylił się by podnieść skrzynkę brzoskwiń w puszkach, usłyszał cichy gwizd.
„No, no, no, to właśnie jest widok, dla którego tu przyszłam” usłyszał żartujący dziewczęcy głos.
Nate wyprostował się i odwrócił by zobaczyć Annie O’Donnell, stojącą w drzwiach. Jego serce zabiło mocniej gdy uśmiechnął się do niej szeroko. Annie. Jasne blond włosy i zgrabne nogi, kilka piegów na czubku nosa. Jego Annie. Jej zielone oczy przesunęły się po jego koszuli i jej uśmiech zniknął gdy przechyliła lekko głowę na bok.
„Nate, co ja ci o tym mówiłam?” jęknęła lekko.
Popatrzył w dół. Od czarnego tła koszulki odcinały się ostro litery napisu „Płaskoludy do domu”. Nate uśmiechnął się szeroko.
„To zaszkodzi w interesach” powiedziała Annie na pół poważnie.
Nate podszedł do niej i położył ręce na jej talii. „Może w takim razie powinienem to zdjąć” szepnął jej do ucha i przygryzł leciutko płatek jej ucha.
Annie wciągnęła głęboko powietrze i zachichotała.
Byli ze sobą od chwili, gdy mieli po dwanaście lat. O’Donnellowie przeprowadzili się do tej okolicy kiedy Annie była w szóstej klasie i jedno spojrzenie na nią wystarczyło Nate’owi. Nigdy nie zapomni jej widoku, jak przyciskała kurczowo książki do piersi, rozglądając się dookoła w nieprzebranym morzu uczniów, z których żaden nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. On jednak zwrócił na nią uwagę, nawet w tym zwariowanym wieku był współczujący i wrażliwy.
Pokazał jej całą szkołę, pomagał jej w lekcjach, każdego wieczora odprowadzał do domu. z czasem, gdy oboje dorośli by zacząć wychodzić na randki, ze spoconymi dłoniami i walącym jak oszalałe sercem Nate zdobył się w końcu n odwagę by zaprosić ją do kina. Od tego momentu byli wręcz nierozłączni. Nie mógł wyobrazić sobie bycia z kimś innym i Annie zarzekała, ze czuje to samo.
Nate wyciągnął ramiona i przyciągnął do siebie swoją drobną dziewczynę, przytulając ją mocno. Annie znów zachichotała i zaprotestowała mrucząc coś koło jego piersi.
„Co?” zapytał odsuwając się nieco.
„Powiedziałam, że mnie dusisz!” roześmiała się, jej oczy zaś promieniały.
Nate uśmiechnął się do niej lekko i cmoknął ją szybko w czoło. „Czemu tu jesteś?” zapytał, jego oczy wędrowały po miękkich liniach jej twarzy. Wiedział, że w tą sobotę powinna być z rodzicami.
„Chciałam cię zobaczyć” powiedziała wsuwając dłonie pod koszulkę na jego plecach, gładząc silne mięśnie jego ramion. Przy wzroście sześciu stóp (ok 180 cm), był od niej wyższy niemal o całą stopę (30 cm), więc musiała odchylić zupełnie głowę do tyłu by móc spojrzeć na jego twarz.
„Porzuciłaś rodziców tylko po to, żeby się ze mną zobaczyć?” zapytał unosząc jedną brew.
„Niezupełnie. Są w sklepie.”
„Co robią? Kupują przynętę na ryby?”
Annie roześmiała się krótko. „Rozmawiają z twoim tatą”.
Nate zmarszczył brwi. To było dziwne, że O’Donnellowie zechcieli przyjść tutaj i rozmawiać z jego ojcem – nie byli wcale najlepszymi przyjaciółmi czy coś takiego.
Annie westchnęła. „Przestań mieć taką minę, Nate.”
„Co jest nie tak?” zapytał, jego żołądek zaczął się kurczyć. Nienawidził tego uczucia w dołku.
Annie wzruszyła ramionami. „O niczym nie wiem. Tatuś tylko powiedział, że musi porozmawiać z twoim tatą o czymś. Nie wiem o czym.” Nie wydawała się być zaniepokojona.
Ale Nate był. Ojciec Annie był czymś w rodzaju prawnika, ale o ile Nate pamiętał, to jego ojciec nigdy nie korzystał z usług pana O’Donnella. Działo się coś dziwnego i nie był pewien, czy mu się to podoba.
„Więc chcesz przyjść?”
Nate popatrzył w dół na twarz Annie, która najwyraźniej w świecie czekała na jakąś odpowiedź, i uświadomił sobie, że przespał jej pytanie. „Przepraszam – co?”
Zmarszczyła ie lekko i wysunęła dłonie spod jego T-shirta. „Gdzie ty się podziewasz, Nathan?”
Uh. Nazwała go Nathan. To nigdy nie był dobry znak. „Co masz na myśli?” zapytał z niewinną miną.
„Od czasu kiedy rozpoczęłam naukę jesteś taki dziwny” wyjaśniła wysuwając się z jego objęć.
Nate westchnął i wsunął ręce do kieszeni. „Jaki?”
„Wymijający.”
Prychnął śmiechem. „Nie jestem wymijający – po prostu nie słyszałem twojego pytania, to wszystko.”
„W porządku, wiec – zamyślony. Nie słyszałeś mojego pytania bo byłeś zamyślony.” Przechyliła głowę na bok, wyzywając go, by się z nią nie zgodził.
Nate wiedział lepiej. Była mistrzynią w kłótniach i nigdy nie mógł z nią wygrać. Poza tym miała rację – był zamyślony. Zamyślony nad wizją tonącego dziecka i wspomnieniami które jednocześnie pamiętał i nie pamiętał.
„Przepraszam,” powiedział. „Masz rację – byłem zamyślony.”
Brwi Annie podjechały lekko do góry gdy przyznał jej rację. Potem owładnęła nią fala sympatii i postąpiła krok naprzód, otaczając go ramionami. Przyciągnęła jego głowę w dół i położyła jego policzek na swoim ramieniu, przesuwając palcami po jego gęstych, ciemnych włosach.
„Wiem, że nie znosisz tego miejsca,” powiedziała miękko koło jego ucha. „Wiem, że chciałeś pojechać na uniwersytet razem ze mną. I wiem, że któregoś dnia pojedziesz. To tylko chwilowe, pobyt tutaj, żeby pomóc twojemu tacie.”
Nate wyprostował się, lekka zmarszczka marszczyła jego przystojne rysy twarzy .”Mam nadzieję, ze masz rację,” powiedział. „Nawet nie masz pojęcia jak bardzo chciałbym, żebyś miała rację.” Nie trafiła dokładnie w źródło jego rozkojarzenia, ale wystarczająco blisko żeby uniknąć kłótni.
Pocałowała go lekko, dając mu jedynie przedsmak tego, co miało przyjść później. „Więc powiedz, że przyjdziesz.”
Nate uśmiechnął się. „Okay, przyjdę.”
Skinęła głową i roześmiała się.
„Gdzie mam przyjść tak w ogóle?” zapytał śmiejąc się razem z nią.
„Chris urządza imprezę dziś wieczorem w ich domu. coś w rodzaju ostatniego hurra zanim wyniosą się stąd na dobre przed zimą.”
Chris była Płaskoludem, imigrantką, która zaprzyjaźniła się z Annie już wiele lat temu. I choć Nate nie znosił Płaskoludów, to jednak tolerował Chris.
Oczy Annie powędrowały w dół. „Tylko... zmień koszulkę.”
Nate roześmiał się i uściskał ją szybko. „Jasne że pójdę... jeśli chodzi o to, by pomóc im się spakować i pozbyć się stąd jednego z nich.”
Annie jęknęła i uderzyła go w ramię. „Jesteś straszny, Nate!”
Wzruszył ramionami. „Tak, wiek.”
W końcu Annie zostawiła Nate’a wraz z jego obowiązkami, by mógł dokończyć swoje rzeczy i wyjść w porę, by zdążyć na imprezę. Pracował metodycznie, spychając zmartwienia na bok umysłu i koncentrując się na spotkaniu z przyjaciółmi. Kiedy skończył na zapleczu, powrócił do sklepu by zastać pana O’Donnella żegnającego się z jego ojcem. Nate zatrzymał się w pół kroku – pracował z tyłu ponad godzinę i mimo to pan O’Donnell i ojciec potrzebowali tego całego czasu by zakończyć swoje interesy. Żołądek Nate’a znów momentalnie skurczył się i odetchnął ciężko gdy patrzył jak ojciec Annie opuszcza sklep. Potem odwrócił się by zobaczyć, że jego ojciec patrzy wprost na niego.
W jego dłoni była brązowa koperta i gdzieś w środku Nate wiedział, że w środku było coś, co dotyczyło bezpośrednio niego. Ale tym razem to nie było tylko wrażenie gdzieś ze środka.
Odbijało się to również w pokonanej, załamanej minie ojca.