Proście proście, a może się doprosicie. Pułkownik, nie generał. Oczywiście, ja, z moim upodobaniem do wojska (taaa, za mundurem panny sznurem...) wiem doskonale, że generałów jest cała masa, ale u mnie jest tylko jeden - źeby było prościej. Generałem jest tylko i wyłącznie Rath, Zerath, ewentualnie Michael. Gotujący facet - jestem za równouprawnieniem!
![Laughing :lol:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Matura - znów dostaję szczękościsku. Sama nie wiem, czego się najbardziej bać - polski, historia, wos czy francuski? O rany. O rany. Tydzień wcześniej zacznę powtarzać jakieś mantry uspokajające czy co...
A teraz zapraszam do najnowszej części - czytajcie uważnie, bo nie będę powtarzać, to raz. Dwa - kto mi tu znajdzie cytat kulturowy? Chyba nie jest to takie trudne... A trzy - to naprawdę dobra część. Finito, czekam na komentarze.
Część 18
Alex:
Wuj Max i Chris mieli strasznie głupie miny, gdy zobaczyli nas w Serendipity. Cóż, mogli się łatwo domyślić, że głupie nie jesteśmy i pójdziemy za nimi. Obie miałyśmy już dość odsuwania od wszystkiego, też nam się coś należało. Tym bardziej, że mój szósty zmysł wyraźnie mówił mi, że będzie coś ciekawego. Mamusi i wujcia Michaela raczyłyśmy o tym nie informować – w końcu oni i tak mają więcej rozrywek od nas, już im wystarczy.
-Gdzie zgubiłyście Dennise i Jacka? – zapytał wuj Max.
-Poszli do domu zobaczyć, czy ich tam nie ma – odparłam. - Kim była ta laska? – zapytałam jak gdyby nigdy nic. Chris przygwoździł mnie spojrzeniem.
-Ta laska, jak to ujęłaś, to pani major Wilkinson i zajmuje się dyplomacją – wyjaśnił z wyższością. – N a s z ą dyplomacją, o ile mnie rozumiesz.
Nie spodobał mi się ten ton wyższości w jego głosie – no zaraz, przecież to nie my się odsuwałyśmy od wszystkiego, tylko nas odsunęli! Ja mu dam wyższość, zapamięta sobie raz na zawsze, że nie ze mną te numery, cholera jasna! Bo też traktowanie mnie z wyższością było tym, co mnie denerwowało niewymownie, kto w ogóle śmiał mnie tak traktować! Chyba byłam strasznie przewrażliwiona na tym punkcie. Chyba.
-Słuchaj, mój ty mały kuzynku, niech ci się nie zdaje, że pozjadałeś wszelkie rozumy tylko dlatego, że jakaś banda zarozumialców dopuściła cię raz do siebie! – powiedziałam ostro. – Lepiej uważaj na własny tyłek, bo może ci się nieźle oberwać!
-Alex, spokojnie – przystopowała mnie Jennie. Rzuciłam Chrisowi groźne spojrzenie, które wyraźnie miało mówić „uważaj, gagatku, poczekaj no tylko aż będziesz chciał czegoś ode mnie, już my się wtedy policzymy! Nie ujdzie ci to na sucho!” i ostentacyjnie odwróciłam się do wuja Maxa. – Tato, chcemy wiedzieć, co się dzieje, kim była ta kobieta, o czym z nią rozmawialiście i dlaczego tutaj.
-Niech Chris opowie – powiedział spokojnie wuj. – To była jego inicjatywa.
Jak na komendę spojrzałyśmy obie z Jennie na Chrisa. Teraz już nie miał wyjścia.
-Dzisiaj usłyszałem przypadkowo kawałek rozmowy tych ważniaków – westchnął ciężko. – Nie mieli pojęcia, że ich słucham.
-O czym rozmawiali? – zapytała rzeczowo Jennie.
-Nie wiem – odparł. – To znaczy wiem, ale to trudno powtórzyć, takie tam... niezbyt przyjazne pod naszym adresem, tylko pani major była do nas dobrze nastawiona, to poprosiłem ją, żeby spotkała się z nami i wyjaśniła nam o co biega.
-Niezbyt przyjaźnie nastawieni? – zdziwiła się Jennie. – O czym ty mówisz, może się przesłyszałeś. Przecież sami mówiliście, że wszyscy odnosili się do was jak należy, same zresztą przy tym byłyśmy.
-No właśnie, b y ł y ś c i e – podkreślił Chris. – A kiedy oni rozmawiali między sobą, nie mieli pojęcia, że ich słucham.
-No dobrze, fajnie, tamci kwiczeli, a ty umówiłeś się z tą... major – odezwałam się w końcu. – I co z tego wynikło? Co kobieta miała do powiedzenia?
-A chociażby to, że pułkownik de Ralleyard z miłą chęcią pozbyłby się nas już na dobre, ale nie może – stwierdził Chris. Uniosłam pytająco brwi.
-Pozbyć w sensie ukatrupić? – upewniłam się. Super, jeszcze nikt nigdy nie usiłował mnie zabić. A, nie, przepraszam – raz usiłowali. Te padalce w Roswell chciały mnie udusić. Cóż, zdeczka im nie wyszło. Bywa.
-Pozbyć w sensie ukatrupić – potwierdził mój kuzynek.
-To na co on jeszcze czeka? – zdziwiłam się niebotycznie. Przecież miał już co najmniej z pięćdziesiąt szans na to, żeby pozbyć się nas dyskretnie i skutecznie, co za półgłówek jakiś...
-To trochę nie tak jest – wtrącił się wuj Max.
-No a jak? – tym razem zdziwił się Chris. – Przecież major wyraźnie powiedziała, że pozbyliby się nas gdyby nie to, że im się wtedy rypnie sytuacja tam na górze!
-Chyba trochę upraszczasz sprawę – zauważył wujcio.
-No nie wiem – mruknął Chris powątpiewająco.
-OK, zostawmy tą uproszczoną sprawę z boku – wtrąciła się Jennie. – Co jeszcze mówiła?
Chris popatrzył na wuja Maxa, a wuj Max popatrzył na Chrisa.
-Powiedziała, że teraz mamy cholernie trudny orzech do zgryzienia – zaczął powoli Chris. – Bo zasadniczo nie powinniśmy o niczym wiedzieć. I nie wiadomo, co zrobić z pułkownikiem...
-Zabić – mruknęłam pod nosem. – Co jeszcze mówiła?
-Że mamy granolith – powiedział wuj Max, rzucając jednocześnie Chrisowi jakieś dziwne spojrzenie. Oho, dam głowę, że oni coś wiedzą i czegoś nie chcą nam powiedzieć... Ciekawe, co to takiego. Trzeba to będzie jakoś z nich wyciągnąć, jeszcze nie wiem jak, ale wyciągniemy.
-A mamy? – zdziwiła się Jennie. – Wydawało mi się, że mówiliście, że tego już dawno nie mamy, jakieś...
-Dwadzieścia trzy lata – podsunął grzecznie Chris.
-Też mi się tak wydawało – westchnął wuj. – Ale oni z uporem twierdzą coś zupełnie odwrotnego.
-To znaczy? – zapytałam dociekliwie. „Coś odwrotnego” mogło znaczyć wszystko.
-Twierdzą, że granilith to nielot – sprecyzował Chris. – To znaczy, że absolutnie nie potrafi latać, chyba że rzucisz go do góry i sam ci spadnie. Wtedy owszem.
-Mam go rzucić do góry? Dobra, nie ma sprawy, ja mogę rzucać, tylko powiedzcie mi, czym mam rzucać – wzruszyłam ramionami. Mnie tam było wszystko jedno, mam otwarty umysł. – A jak to-to wygląda?
Przy stoliku zapanowała martwa cisza.
-Nie wiecie, jak to wygląda! – zawołałam oskarżająco. Cóż, jeśli już się jest w tej kosmicznej mafii, jeśli w kółko ględzi się o czymś, co nazywa się jak jakaś głębinowa ryba, to można by przypuszczać, że zna się wygląd tej ryby, a tu nie powiem, co się zna. No sorry, ja im nie mogę odwalać całej roboty, nie musze wiedzieć, co to jest!
-Tak, tu pojawia się pewien problem – przyświadczył ostrożnie wuj.
-Pewien – prychnęła Jennie. – Mamy to mieć, tak? A co to jest? Gdzie może być?
-Ja obstawiam Roswell – stwierdził Chris.
-Ciekawe, dlaczego – mruknęłam pod nosem.
-Zapewne – zgodził się jednocześnie wuj Max. – Zastanówmy się, czym może być granilith, wy macie różne pomysły, może do czegoś dojdziemy.
-Burza mózgów – oznajmiłam. – Czy ktoś w ogóle kiedykolwiek widział to cudo?
Wuj Max popatrzył na mnie z zamyśleniem.
-Zawsze myśleliśmy, że granilith znajdował się w komorze za naszymi inkubatorami, w postaci dużego, matowego stożka – powiedział.
-No więc może wciąż się tam znajduje – odparłam beztrosko. Jennie i wuj Max popatrzyli na mnie dziwnie, z takim samym wyrazem twarzy.
-Tess odleciała stamtąd – przypomniała Jennie. Wzruszyłam lekko ramionami.
-No, odleciała – potwierdziłam. – A był tam ktoś później? Może to tam wciąż jest, jak to teraz wygląda? – popatrzyłam pytająco na moją kosmiczną rodzinę. Wszyscy mieli takie miny, że już nawet nie musieli mi odpowiadać. – Nikt nie był w środku – stwierdziłam. – No pięknie.
-Wejście jest zablokowane przez kamienie – odparła niepewnie Jennie. – Przynajmniej było zablokowane, trzy lata temu.
-Pięknie – pokiwałam głową. – Nie mówicie mi, że to dla was jakiś kłopot, rachu ciachu i po strachu, co to dla was? Pojedziecie sobie do Roswell, odwalicie co trzeba i znajdziecie co trzeba.
-Skąd wiesz...? – zapytał powątpiewająco wuj Max. Chris popatrzył na niego jak na wariata.
-Ekhm... to jest Alex – powiedział z głębokim przekonaniem. – Ona po prostu w i e.
Uśmiechnęłam się do siebie. Proszę, jak się wytresował, grzeczny chłopiec, grzeczny... A swoją drogą, co ci biedacy by beze mnie zrobili? Powinni być wdzięczni, że mnie mają, bo inaczej byliby jak raczkujące dzieciaki w ciemnym pokoju.
-A tak w ogóle to, co z nim zrobicie jak już go znajdziecie? – zainteresowałam się lekko. Chris popatrzył na Maxa, Max na Chrisa. Co oni, umówili się jakoś z tym patrzeniem czy co...?
-Cóż... – Max odchrząknął nieco. – Właściwie to nic nie zrobimy.
-No to po co on wam? – zdziwiłam się niebotycznie. Po co komuś coś, skoro nie zamierza zrobić z tego użytku? Dziwne.
-Właśnie, po co wam granolith akurat teraz? – dołączyła się Jennie.
-To jest nasza gwarancja, że pułkownik nic nam nie może zrobić – wyjaśnił Chris. Ależ on był oblatany w tym temacie, proszę, proszę, jedna konferencja, jedno spotkanie z jakąś panią major i od razu zrobił się myślący. Uaktywniły mu się geny myślenia czy co u licha? No, ja tam myślałam cały czas, mnie żadne aktywacje nie były potrzebne.
-Fajnie, mamy tego śmiecia to żyjemy, nie to nie. A co zamierzacie w takim razie zrobić z tym całym pułkownikiem? – zapytałam, wyraźnie udowadniając, że używałam tego czegoś zwanego mózgiem. – Skoro teraz spiskuje, to czemu miałby przestać? Jak zamierzacie go powstrzymać przed realizacją jego planu?
-Skąd wiesz, że on ma plan? – zapytał podejrzliwie wuj Max.
-Przecież to logiczne – zdziwiłam się niepomiernie. – Skoro spiskuje, to znaczy, że musi mieć jakiś plan, choćby tymczasowy, ale musi! Więc – co zamierzacie z nim zrobić?
Wuj Max westchnął ciężko a Chris popatrzył się na sufit.
-Szczerze mówiąc, to jeszcze nie wiemy – wyznał w końcu. Pokiwałam z politowaniem głową – eh, sieroty...
-To może powiedzcie coś więcej, pogłówkujemy nad tym razem – zaproponowała Jennie. – Co cztery głowy to nie dwie.
-Ale tak bez Michaela i Isabel...? – wuj Max miał pewne opory. Przewróciłam oczami. Nie wydawało mi się, żeby wujcio Michael i mamcia mieli w tej sprawie wiele do powiedzenia – szczerze mówiąc to bliżej mi było, żeby uznać ich za nieco ograniczonych poglądowo, niż przyznać, ze istotnie mogliby w czymś pomóc. Nie to, żebym ich uważała za kompletnych głąbów... no, może troszeczkę... ale wujcio był dobry do nawalenia kogoś po gębie, działanie, tak, jasne, jak najbardziej, ale nie myślenie o tak skomplikowanych sprawach jak polityka. Mama z kolei znała się na ciuchach, nie na stosunkach międzynarodowych, czy też raczej międzygalaktycznych. Ja to co innego, ja zamierzałam być politykiem, któregoś dnia zostanę prezydentem tego kraju i być może wtedy zdecydujemy się ujawnić prawdę o Roswell, ja będę rządziła najsilniejszym państwem na Ziemi, któreś z mojego kuzynostwa będzie władało inną planetą – no i to byłyby widoki na przyszłość. Z takimi koneksjami mogłam myśleć o karierze polityka, jak i mogłam decydować o tym, co zrobić z pułkownikiem odwalającym krecią robotę przeciwko nam. Ja to co innego niż wuj Michael i kosmiczna połowa Kolegium. Zresztą, żeby rządzić trzeba być silnym i mieć dar przekonywania.
-Sami też sobie poradzimy – powiedziałam z głębokim przekonaniem. – Więc dobra, co tam takiego knuje nasz kochany pułkownik. A, zaraz, to sam pułkownik tak tego, czy jego dziateczki też...? – cóż, Jennie mogła mieć pewne opory przed zgładzeniem Jacka, jeśli by się okazało, że i on jest w to zamieszany. A Chris pewnie miałby opory przed zgładzeniem Dennise... same komplikacje!
-Nie, jego dziateczki nie – odparł Chris. – To znaczy tfu, tego, ani Dennise, ani Jack nie są w to zamieszani. Wolą nas, to jest – naszą stronę.
No tak, mogłam to sobie wyobrazić. Jack z pewnością wolał stronę Jennie, a Dennise Chrisa.
-Czy ja się w końcu mogę dowiedzieć, o co chodzi z tym pułkownikiem? – zapytała cierpliwie Jennie. Jasne, jasne, udawaj, że cię to zupełnie nie obchodzi, obie dobrze wiemy, że ja i tak wiem lepiej.
-Pułkownik stworzył własny rząd na emigracji – wyjaśnił wuj Max. – Miał utrzymywać kontakt z Antarem, podtrzymywać tradycje i kontrolować sytuację. Formalnie to rząd zastępczy, tymczasowy, dopóki nie powróci dynastia.
-Polecam się – mruknęłam pod nosem.
-Ale to było dawno, teraz pułkownik chce przejąć władzę na Antarze już na dobre, w czym mu chyba nieco przeszkadzamy. Gdyby nie fakt, że sytuacja na Antarze jest zbyt chwiejna, pewnie by się nas już pozbył – ciągnął dalej wuj.
-Nie polecam się – o nie, nie uśmiechało mi się zakańczanie mojego życia akurat w tym momencie.
-Pułkownik zamierza teraz grać na dwa fronty – odezwał się Chris z zamyśleniem. – Do nas będzie robił dobre miny i będzie nas zwodził, a sam zajmie się umacnianiem swojej pozycji tam, na Antarze. I kiedy my się zorientujemy, że coś jest nie tak, on już będzie okopany jak... jak... no, jak jakieś zwierzątko.
-Czyli należałoby pokrzyżować jego plany – przełożyłam słowa Chrisa na normalny angielski.
-Aha – skinął głową. – I chyba nawet mam pomysł jak – popatrzyliśmy wszyscy na niego pytająco. – Nikt jeszcze nie wie o naszym istnieniu – wyjaśnił Chris. – Pułkownik rzecz jasna nie rozgłosił tego, więc po prostu należy ogłosić, że dynastia jest niemal cała i zdrowa. Oni się strasznie boją, że to się rozejdzie.
Milczeliśmy przez chwilę, każde z nas rozważało w głębi duszy pomysł Chrisa, który wydawał się być tak genialnie prosty...
-Jak? – zapytała cierpko Jennie. – Zadzwonisz do nich i powiesz „dzień dobry, tu Christopher King, proszę traktować moje nazwisko dosłownie”? A może wyślesz im list albo maila? Tylko nie wiem, jak powinieneś go zaadresować.
-Poprosimy major Wilkinson o pomoc – odparł beztrosko Chris.
-Dobrze, poinformujesz ich, że dynastia żyje, a oni zażądają powrotu dynastii na tron, fajnie – pokiwałam głową. – Zresztą, twój pomysł to tylko doraźne rozwiązanie naszego problemu. Sama informacja im nie wystarczy, pułkownik w dalszym ciągu będzie odwalał swoje, a ty nawet nie będziesz o tym wiedział, bo będziesz tu, a on będzie robił tam. Korespondencyjnie nie będziesz przecież sprawował nadzoru nad wszystkim. Moim zdaniem ktoś powinien tam być, żeby mieć rękę na pulsie.
-Aleś wymyśliła – żachnęła się Jennie. – No świetnie. A polecisz tam? Zajmiesz się tym? No i ciekawe jak zamierzasz się tam dostać, co? Masz w piwnicy statek czy też zamierzasz go może wynająć, a może sama zbudujesz?
-No to sama coś wymyśl! – zażądałam. No, krytykować to jest najłatwiej.
-Hej, spokojnie – wuj Max uniósł w górę ręce. – Cisza. Pamiętacie, co mówiła Maria? Skórowie podobno mieli ten swój przekaźnik, i sama Maria o mało co nie wylądowała tam przez przypadek. Zapewne pułkownik i jego ludzie też dysponują czymś w tym rodzaju, więc taka podróż może być łatwiejsza niż nam się wydaje.
-No fajnie – pokiwała głową Jennie. – To kto zgłasza się na ochotnika? Wszystko już mamy, oprócz ochotnika.
-To musiałby być ktoś z was – kombinowałam. – Król albo jego potomstwo. Prawdziwa dynastia. Tobie wujku już chyba Antaru wystarczy, więc zostajecie wy – popatrzyłam na Chrisa i Jennie. – Jedno z was powinno polecieć na Antar i tam odzyskać władzę, a przynajmniej nie pozwolić, żeby przeszła w złe ręce. Nie wiem, stanąć na czele jakiegoś stronnictwa czy coś takiego.
-Widzę, że już masz wszystko obmyślone – zauważyła uprzejmie Jennie. – Jest jeszcze coś, o czym powinniśmy wiedzieć? Kogo zechcesz wysłać na drugi koniec wszechświata, co?
-Wszechświat nie ma końców – zwrócił jej uwagę Chris.
-Wszystko jedno – Jennie machnęła ręką.
-Uważam, że to rozsądne rozwiązanie – stwierdziłam.
-Rozsądne?! – zawołała Jennie i natychmiast ściszyła głos. – Rozsądne? Projekt wysłania kogoś na inną planetę do przejęcia władzy nazywasz rozsądnym rozwiązaniem?!
-Obiektywnie patrząc tak – potwierdziłam z zimną krwią.
-Dziewczyno, ty to mówisz tak, jakby Antar leżał najwyżej po drugiej stronie oceanu! – denerwowała się dalej Jennie.
-A ty z kolei myślisz o tym w ziemskich kategoriach! – odbiłam piłeczkę. – Przecież nie mówimy tu o wsadzaniu kogokolwiek do wahadłowca albo rakiety na trzysta lat podróży w jedną stronę, wy chyba wiecie o tym najlepiej. I uważam, że to jest dobre rozwiązanie, żeby ktoś był tam, na miejscu. To jest polityka, dziecko drogie.
-Polityka – Jennie sklęsła w sobie. – Chyba trochę się zapędziłaś, Alex. Zostań pisarzem opowiadań science-fiction, zrobisz w tej branży karierę.
-Ja mówię serio, Jennie – wzruszyłam ramionami. – I doprawdy nie rozumiem, co cię tak bulwersuje w moim pomyśle. Jest to najzupełniej logiczny projekt restauracji dynastii a przynajmniej stworzenia władzy opartej na autorytecie i zaufaniu do przywódców stronnictwa, czy to takie dziwne?
Jennie popatrzyła na mnie dziwnie.
-Logiczny pomysł – powtórzyła. – Logiczny pomysł według ciebie to wysłanie mnie albo Chrisa na inną planetę!
-Nie rozumiem, co ty tak z tą inną planetą – stwierdziłam z niesmakiem. – W końcu wszyscy mamy z nią coś wspólnego, nie mówiąc już o Chrisie, który tam się urodził.
-I ty chcesz zostać politykiem – powiedział w zamyśleniu Chris. – Niech Bóg chroni Amerykę, ty masz imperialistyczne zapędy.
-Może trochę – przyznałam uczciwie. – Ale myślę, i według mnie to najprostsze wyjście z tej sytuacji, w ten sposób ukręcimy łeb wszelkim planom pułkownika, bo będziemy jednocześnie tu i tam.
-Twoje skróty myślowe są imponujące – stwierdził łagodnie wuj Max.
Być może i były. Ale prawdziwie imponujący był mój umysł, który wymyślił taki genialny plan! Jeśli któreś z nich poleci na Antar, będziemy mieć pod kontrolą to, co się tam dzieje i będą mogli spokojnie tworzyć wszystko od nowa, cały rząd, który opierałby się właśnie na rzeczonym zaufaniu do dynastii. Jednocześnie będą zabezpieczone tyły, to znaczy ziemskie zaplecze, bo będziemy tu my. Genialny w swojej prostocie plan. Chris mówił, że połączenie z Antarem jest niezłe, więc to nie będzie jak wygnanie, tylko jak… misja. Wielka, historyczna misja, powrót dynastii w chwale, zresztą – Fortuna sprzyja odważnym, jak stwierdził Wergiliusz. Tym bardziej, że coś mi mówiło, że poparcie dla dynastii na Antarze jest duże. Rzecz jasna, całą sprawę należałoby jeszcze przemyśleć, dopracować, opracować plan polityczny dla kogoś, kto tam poleci, dowiedzieć się paru szczegółów, żeby opracować całe tło działania, zorientować się, czy to byłoby możliwe, a potem przeprowadzić całą akcję tak, żeby pułkownik nie miał już nic do gadania... Trzeba będzie pogadać na ten temat z Chrisem, Jennie jest zbyt drażliwa, nie wiem czemu, może ze względu na wuja Maxa, ona jest przewrażliwiona. Ale Chris wydaje się być otwarty na tego typu pomysły... Tym bardziej, że, no właśnie, ktoś musiałby tam polecieć. Kto? Nie wuj Max, naprawdę już mu wystarczy tego rządzenia, Antar chyba nie jest jego szczęśliwym miejscem. Matka odpada, wuj Michael też, jeszcze w przedbiegach. Zresztą, oni są boczne linie dynastii. Ja też jestem boczna linia. Jennie... no, teoretycznie by się nadawała, ale – ona jest tylko córką ciotki Liz, Chris za to jest synem tej całej Tess, która była Avą. Znaczy się, pochodzenie ma dobre. No i aparycję ma dobrą, budzi zaufanie. Jennie może i jest władcza, ale czasami to by była koszmarną władczynią, jak jej coś odbije, a Chris jeszcze się wyrobi, w końcu nikt się królem nie rodzi, tylko się nim staje.
I w ten oto sposób w moim absolutnie genialnym umyśle zrodził się plan restauracji dynastii na Antarze, plan wysłania Chrisa na inną planetę w obcej galaktyce, by zajął się tamtejszą polityką. Tylko geniusz mógłby coś takiego wymyślić. Mówię to z całą skromnością, na jaką mnie stać, bez jaj. Gdybym była z normalnej rodziny, to takie plany rzeczywiście mogłyby być tylko i wyłącznie kanwą jakiegoś opowiadania, ale tutaj mogłam sobie pozwalać.
-Chris, moim zdaniem to ty powinieneś polecieć – powiedziałam stanowczo. Chris łypnął na mnie okiem a Jennie tylko napuszyła się nieco.
-Słuchajcie, takie plany są chyba trochę na wyrost – odezwał się wuj Max. Nie, wujku, nie były na wyrost. Były jak najbardziej na czasie, i wszyscy się mieli o tym przekonać. – W każdym razie możemy pomyśleć o twoim planie, Alex, być może coś w nim jest.
Skinęłam głową – ja jedna wiedziałam, że było w nim więcej niż coś, ale nie szkodzi, nie przeszkadzało mi to. Oni po prostu potrzebowali więcej czasu, żeby to zrozumieć. Ale plan został już sformułowany, nie przeze mnie, nie, ja mówiłam tylko to, co pojawiło się w mojej głowie w ten specyficzny sposób, razem z absolutną pewnością, że to coś ważnego i prawdziwego. Został już zasiany w ich umysłach, ja już swoje wykonałam, przekazałam go dalej. Teraz do nich należy reszta, muszą się z tym przespać i przekonać się, że to jest naprawdę najlepsze wyjście. Że to rozwiązanie na dłuższą metę, a nie tylko na pięć minut. Byłam jednak spokojna, wiedziałam, że zaakceptują ten pomysł. I wiedziałam także, że wprowadzimy go w życie. A to oznacza, że Chris powinien szykować się do kolejnej podróży, tym razem znacznie dalszej i znacznie poważniejszej. Ale na razie wiedziała o tym z całą, stuprocentową pewnością tylko Alex Wielka.