No nie mogę w każdej części co chwilę krwi umieszczać i tak ogromnego bólu, bo wtedy mnie samą już dawno by zabrali na oddział zamknięty. Dlatego są przebłyski nadziei. A w dzisiejszej części już chyba jasny silny promień się przedziera - o ile domyślicie się co to za pytanie pada na końcu
![Cool 8)](./images/smilies/icon_cool.gif)
Tak, Alec zadaje pewne pytanie (nie wypowiedziane)... możecie się domyślać, ale jeśli się nie domyślicie, to poczekacie do kolejnej części na wyjaśnienie. Chyba, że Onarek was oświeci...
25.
- Gdzie jest? - Biggs zapytał nieco przyciszonym głosem, rozglądając się dokoła
Wiadome było, że transgeniczni mają słuch idealny, więc po co było kusić los. Max przewróciła oczami.
- U siebie – odpowiedział Alec, rzucając kurtkę na kanapę
- Chyba u ciebie – poprawiła go Guevara z nieukrywanym uśmieszkiem
- Wynajmuję jej miejszkanie – wzruszył ramionami
Zarówno Mac jak i Biggs tylko się uśmiechnęli nieznacznie, ale nie skomentowali tego, chociaż na usta sunęło złośliwe i rozbawione syknięcie 'taaa, jassssne'. Nie musieli wierzyć pogłoskom krążącym po TC, oni sami wiedzieli co jest między tą dwójką.
Może nie znali Liz tak dobrze, ale za to Aleca doskonale. I pośród tysiąca panienek jakie sięprzewinęły przez jego ramiona, ta X5 chyba zaktowiczyła w nich na dobre. Wzrok jakim na nią patrzył – wygłodniały, pełen fascynacji i... ciepła. Czegoś, co nigdy wcześniej nie pojawiło się w jego spojrzeniu. Naprawdę musiało mu na niej zależeć, skoro nawet porzucił dawne przyzwyczajenia do notorycznego podrywania kobiet. Zamiast tego, spędzał czas obserwując Liz i starając się jakoś jej pomóc przejść przez to wszystko. Może i nie był zbyt czułym i romantycznym idiotą, ale jakaś jego miękka strona osobowości dawała o sobie znać.
Max zamknęła drzwi centrali. Wolała być pewna, że nikt tego nie usłyszy. Niby Asha była martwa, ale nigdy nie wiadomo jaki szczur doniesie White'owi.
- Jak się czuje? - zapytała z troską
- Trzyma się jakoś. Ale po pogrzebie nie była w stanie nawet nic powiedzieć.
Nic dziwnego. Potrójny pogrzeb ludzi z jej oddziału. Czegoś, co kiedyś było oddziałem a teraz tylko niedobitkiem. Ten ból, jaki musiała odczuwać był nie do opisania. Nie licząc jej samej, tylko dwie osoby przeżyły tę masakrę. Max sama wiedziała jak to jest tracić „rodzeństwo”. Często przypominała ich sobie, a wtedy ból powracał. Zack, Tinga, Eva, Ben... Jego przypominała sobie za każdym razem, gdy patrzyła na Aleca... A Liz już nie miała w sobie siły na to, by dać poczucie bezpieczeństwa tej dwójce, która przeżyła. Będzie chciała, będzie usiłowała. I wypali się przy tym, jeżeli kogoś przy niej nie będzie. Jeśli ktoś nie da jej swojej siły. Jeśli nie będzie przy niej Aleca. Nie powinni się temu dziwić.
- Jest idealnym dowódcą – mruknął Alec – Po prostu to za dużo jak na jeden raz.
Tak, idealnym dowódcą. Temu Max już nawet nie śmiała zaprzeczyć. Po tym wszystkim czego się dowiedzieli...
- Dorwijmy tego sukinsyna – syknął 494
Od kilku chwil wpatrzony w mrok pomieszczenia, jakby rozmawiający sam ze sobą. Przed oczami przebiegała mu wizja zakrwawionej Liz na jego progu, tak kurczowo trzymającej sięjego niczym ostatniej deski ratunku. I miał zamiar jej pomóc. Uwolnić ją całkowicie od Whita.
- Chcemy – powiedział spokojnie Biggs – Ale czy ten plan wypali?
- Musi – Max nie przyjmowała do wiadomości, że mogliby po raz kolejny ją zawieść – White jest sprytny, ale tego haczyka nie znajdzie.
- Skąd ta myśl?
- Po prostu wydaje mu się, że transgeniczni to banda idiotów – warknęła – Nie podejrzewałby tej zasadzki, bo MY tak nigdy nie działamy.
- No to tym razem złamiemy TĘ zasadę.
Przytaknęli wszyscy.
To był dobry plan. Dopracowany niemalże w każdym szczególe i przewidujący różne zwroty akcji. Chwila ciszy. Wiadomo było nad czym się zastanawiają. Powodzenie tej misji zależało głównie od tego, by Liz pozostała niewtajemniczona, a to była niezwykle trudna sztuka. Jak ją przekonać do wykonywania ich poleceń, bez wyjaśnień? Przy jej charakterku to graniczyło z cudem.
- Kto jej o tym powie? - zapytał Alec
- Ty – odpowiedzieli jednocześnie Max i Biggs
Zielonooki uniósł brwi w zdumieniu i skrzyżował ramiona.
- A wyglądam jakbym miał skłonności samobójcze?
- Kyla nie posłucha – stwierdziła Max – Mnie tym bardziej.
Alec podrapał się w nos. Własnie wyobraził sobie piękną scenkę.Guevara oznajmująca Liz, że ta musi bezzwłocznie wyjechać. Reakcja? Nie, żadna kłótnia ani bójka. Po prostu na takie słowa Liz dostałaby ataku śmiechu. I to silnego. Kąciki jego ust uniosły się.
- Poza tym to t w o j a dziewczyna – skwitował Biggs
Zero zaprzeczeń czy zdumienia. Zdecydowanie zachowywali się z Liz jak stereotypowa para. W drodze na pogrzeb nawet trzymali się za ręce. Skrzywił się nieco – to musiało wyglądać dziwnie, zwłaszcza z ich perspektywy. Ale on wolał uchwycić tę chwilę, gdy była przy nim, gdy przyznawała otwarcie co czuje, nim znów coś zrujnuje ten sen. Miał ochotę uśmiechnąć się w pełni – tak, była jego dziewczyną. Była kimś więcej niż tylko dziewczyną.
- Dobra – jęknął – Ale jeśli mnie za to zabije, to będę was straszył po wieki.
* * *
Leżała na podłodze z wzrokiem utkwionym w suficie. Mieszkanie Aleca. Całe wypełnione jego zapachem. I... stylem. Co oznaczało, że przez dobry tydzień chyba nie znalazłaby jakiejś konkretnej rzeczy. Ale to ją powoli uspokajało. To miejsce, ta atmosfera, właściciel... uśmiechnęła się, gdy znajomy cień nad nią zawisł. Kiedy tak na nią patrzył, całe ciało rozluźniało się i przeszywały ją przyjemne dreszcze. Nim się zorientował, wyciągnęła dłoń i pociągnęła go w dół, aż leżał obok niej.
- Co wyprawiasz? - zapytał miękko, przesuwając palce po jej ramieniu
- Nie mam siły wstać – wzruszyła ramionami
Cisza. A w tej ciszy coś wisiało. Była pewna, że jego myśli wcale nie wędrują w tym kierunku co zawsze. Tym razem bała się tego.
- Liz – jego ton był dość poważny – Poproszę cię o coś i chociaż ten jeden raz mnie posłuchaj.
Aż przekręciła sie na bok. Wystraszony wzrok wbił się w jego twarz. Powaga. Troska. Skupienie. To musiało być coś niepokojącego, skoro tak mówił. Zielone tęczówki nieco pociemniały.
- Wyjedź na trochę – wreszcie to z siebie wyrzucił
- Co?! - nie wierzyła że mógł ją o to prosić – Nie!
Poderwała sie z miejsca. Zdenerwowana zaczęła krążyć w tę i z powrotem po pokoju.
Alec wstał. Westchnął z rezygnacją, widząc jak usiłuje powstrzymać gotującą się w niej złość. No tak, to musiało zabrzmieć jakby chciał się jej pozbyć. I to w jaki sposób! A jemu absolutnie nie o to chodziło. Powinien się zachlastać za własny niewyparzony język. Nie chciał, żeby wyjeżdżała. Nie chciał żeby ruszała się gdziekolwiek bez niego. Nie chciał żeby cokolwiek jej groziło. Dlatego musiała wyjechać. Tylko na jakiś czas. Dla bezpieczeństwa. Żeby plan się udał.
- Liz. Tylko na parę dni. To dla twojego...
- Nie! - wrzasnęła
Jak on mógł jej to robić? Kazać jej wyjechać w takiej chwili. Jej ludzie ginęli. Dopiero co pochowała troje przyjaciół. Pozostała jej dwójka do ochrony i za nic nie mogła ich stracić. Nie mogła stracić... jego.
- To dla bezpieczeństwa! White na pewno już rozesłał twoje zdjęcia po całej policji – podszedł do niej – Nie chcę, żeby coś ci się stało.
- I odsyłasz mnie? - prychnęła
Jego głos naprawdę był wypełniony troską o nią. Ale rozum zagłuszał wszystko. Była dowódcą! Nie mogła dopuścić, by coś się stało jej ludziom.
- Nie zostawię moich ludzi – warknęła
- Kyle pojedzie z tobą – powiedział od razu, za późno gryząc się w język
Aż rozchyliła usta, wpatrując się w niego ze zdumieniem. Czy ona dobrze słyszała? W co on z nią grał?
- Kyle?
- Tak. Umm... dla bezpieczeństwa.
- Nie zostawię Cas – syknęła
Alec przewrócił oczami, obejmując ją. Nie opierała się specjalnie. Chyba powoli zaczynała się uspokajać. Wzmianka o Kylu musiała ją uświadomić, że nie chciał się jej pozbyć ani oddzielić od jej ludzi. Odgarnął pasmo włosów z jej twarzy.
- Zajmę się Cas. Będzie bezpieczna.
Powoli jego ciepły głos relaksował jej ciało i umysł. Melodyjny, bez jakiejkolwiek skazy. Ufała mu. Może nawet za bardzo.
- Kyle? - upewniła się jeszcze raz
- Tak. Ktoś musi się tobą zająć – przesunął usta w zagłebienie jej szyi
- A tobą kto się zajmie? - mruknęła, przymykając powieki
- Jestem już dużym chłopcem, mamo – jego śmiech przemknął w drobnych wibracjach po jej szyi
Mruknęła nieprzytomnie coś, gdy miękkie usta zaczęły leniwie przesuwać się po jej skórze. Czy on zawsze musiał działać tak, że nie potrafiła już wytoczyć żadnych argumentów? Zacisneła palce na jego ramionach, ale i opieranie się nie działało. Po prostu słabła w jego ramionach. Silnych, bezpiecznych ramionach. Jęknęła. No dobrze, powinna u zaufać. Nie dałby jej skrzywdzić. Ale nie oznaczało to, że nie może go podrażnić.
- Alec – szepnęła zmysłowo – Nie pojadę.
- Pojedziesz – przesunął dłonie po jej plechach, rozkoszując się drżeniem jej ciała
- Nie pojadę
- Pojedziesz – msunął językiem płatek jej ucha
- Nie pojadę – zachichotała
- Pojedziesz – mruknął cicho, zniecierpliwiony
Po jego głowie kołatała się jedna myśl. Jedno głośne pytanie wprost z serca. Teraz, gdy topniała w jego ramionach, gdy mu ufała, gdy powierzała mu swoje życie. Tak, teraz był idealny moment. Głos zabarwił sie na nieznany mu do tej pory ton, gdy wyszeptał do jej ucha jedno krótkie pytanie. Zastygła. Wstrzymała oddech. Serce biegło na wyścigi z myślami. Zawinęła ręce wokół jego szyi, całkowicie wtulając się w jego ciało.
- Tak – odpowiedziała bez zastanowienia