Post
by _liz » Tue Apr 26, 2005 1:42 pm
17.
- Odprowadzę cię – mruknął
Zamrugała niepewnie. To chyba nie był zbyt dobry pomysł. I tak już wystarczająco mu paprała życie. Od początku, gdy tylko Max ją uratował. Michaelowi się to nie podobało i utrudniało jego „misję”. A potem ona to jeszcze bardziej skomplikowała. Po cholerę pchała się do tego kręgu? Mogli ją znienawidzić za to, że im nie pomogła, ale wszystko byłoby tak, jak powinno.
- Um... nie – lekko się uśmiechnęła dla pozoru – Nie trzeba.
- Daj spokój Parker – prychnął, zamykając za sobą drzwi
Jego spojrzenie nerwowo wędrowało po jej twarzy, jakby szukając powodu jej dziwnego roztrzęsienia. Powiedziałby, że coś się stało, ale wtedy Liz nie traciłaby czasu na milczenie tylko od razu powiedziała co ją trawi. Przygryzła dolną wargę. Nienawidził, gdy to robiła. Budziła się w nim wtedy ta kretyńska ochota by uchwycić jej usta pomiędzy swoje wargi. Mruknął, Dlaczego do diabła tak dobrze smakowała? Kiedy delikatny rumieniec pokrył jej policzki, zrozumiał, że usłyszała jego myśli. I szybko musiała ich oboje sprowadzić na inną drogę.
- Sama tu przyszłam, to i sama pójdę – wzruszyła ramionami – Na pewno masz lepsze zajęcia.
- Owszem. - stwierdził chłodno, ale nawet nie drgnął – Ale i tak cię odprowadzę, nim wpakujesz się w kłopoty.
Zaczął powoli iśc, czekając aż do niego dołączy. Po kilku sekundach podbiegła. Szli krok w krok, chyba po raz pierwszy tak dobrze dostosowując do siebie kroki. Ani on nie musiał zwolnić ani ona przyspieszyć. Milczenie zaczynało być dobijające. Oboje wiedzieli, że wszystko miało zmierzać do rozmowy, ale żadne z nich nie chciało jej rozpocząć. Liz przyszła do niego po to, by powiedzieć swoją racjonalną kwestię, a w efekcie tchórzyła cokolwiek powiedzieć. Więc uznała, że lepiej będzie się wycofać.
Ku jej zaskoczeniu tym razem Michael nie był skory odpuścić. I uparł się, że ją odprowadzi. Przez chwilę wydawało jej sie, że po prostu szukał pretekstu, aby ją zmusić do mówienia albo chociaż wypowiedzieć swoje zdanie. Kiedy jednak zobaczyła ten błysk w jego oczach... On naprawdę się o nią martwił. O to, że mogło jej się coś stać w drodze powrotnej. Nie chciał tego ujawnić, ale przecież ona to czuła. Mój Anioł..., nie powstrzymała drżącej myśli. Za późno było na cofanie tego. W dodatku ją samą przeraziło dziwne określenie „mój”. Przełknęła ślinę, czując na sobie przeszywające spojrzenie Michaela. Ups, chyba jego też to uderzyło. Może bardziej niż ją. Zmarszczył brwi i wsunął dłonie w kieszenie.
- Przestań mnie tak nazywać – mruknął
Przepraszam, nie śmiała tego mamrotać nawet na głos. Cholerna więź, pozbawiała ją już całkowicie jakiejkolwiek kontroli. Nawet nie mogła opanować swoich myśli ani emocji. A one z pewnością swobodnie przepływały do Michaela. Wszystkie emocje. Świetnie, teraz już naprawdę chciała się zapaść pod ziemię. Nie chciałam, nic nie chciała. Nie chciała tego czuć, to po prostu samo tak wyszło i nie mogła tego powstrzymać. Działo się za szybko i podeszło ją znienacka. Nawet nie zauważyła, gdy niechciana więź zaczęła ją pętać coraz mocniej. Liz, jej imię wypowiadane przez niego zawsze brzmiało tak inaczej. Może dlatego, że częściej zwracał się do niej po nazwisku. A może to jej podświadomość chciała je słyszeć inaczej. Przestań bredzić, chyba usiłował ją ocucić z tego letargu, Co się z tobą dzieje? Jego wzrok ponownie padł na jej twarz. Nerwowo gryzła dolną wargę, splatając ze sobą ręce i rozplatając je.
- Nic. - szepnęła, zakładając pasemko włosów za ucho
- Jasssne – syknął i zatrzymał się – O co chodzi?
Nie umiała utrzymać kontaktu wzrokowego, jej spojrzenie momentalnie obsunęło się w dół, na ziemię. Nie mogła mu przecież powiedzieć, co się naprawdę dzieje. Jeszcze bardziej by ją znienawidził. Już miał jej dość, a kolejny ciężar tego pokroju, a chyba by go szlag trafił.
Musiała więc szybko wymyślić inny powód, w który by uwierzył, a który lepiej byłoby z nim omawiać. I było coś takiego. Drażniło ją od paru dni.
- Co z Maxem? - zapytała półszeptem
To spadło na Michaela jak grom z nieba. Już naprawdę spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Nie podobało mu się to. Sama wzmianka o Maxie wywołała dziwny gniew i podburzyła krew w żyłach. Spojrzał na Liz. Wyglądała na naprawdę zmartwioną i przejętą tym, jakby rozrywało ją od środka. Ależ oczywiście, w końcu Max był jej bratnią duszą, musiało ją przerażać, że nie może być blisko niego. Zacisnął dłonie w pięści.
- Nie wiem. - warknął – To twój problem.
Ponownie zaczął iść przed siebie. To był jej problem. Ich problem. Chcieli się znów uganiać za sobą, nie będzie im stał na drodze. Skoro Parker była masochistką... Pod chyba każdym względem. Do tej pory znosiła przecież te niby drobne draśnięcia pochodzące od Maxa, teraz jeszcze chciała znosić fizyczny ból? Bo przecież więź nie bardzo akceptowała dotyk jakiegokolwiek innego mężczyzny. Chciała tego, jej sprawa. On wolał umyć od tego ręce i samemu sobie oszczędzić nerwów. Nerwów? Nie wiedział sam skąd się to nagle brało, prawdopodobnie przez tę uciążliwą więź, ale jakoś nie podobała mu się myśl, że Liz pcha się znów w tę idiotyczną miłostkę. Dlaczego do diabła wolała żyć w tym idealizowanym marzeniu Maxa, gdzie nie mogła być sobą? I zaczynało go drażnić, że się tym dziwnie przejmował. Zerknął na nią. Szła dalej obok niego, bojąc się nawet pisnąć. Naprawdę chcesz to ponownie konfrontować z Maxem?, zapytał z lekkim wahaniem, usiłując zachować spokój. Przez chwilę milczała. Może to jednak nie był najlepszy dobór tematu?
Umm... sama nie wiem, starała się brzmieć jak najbardziej naturalnie, W zasadzie jestem mu to winna. Pochyliła głowę. Chyba rzeczywiście była mu winna chociaż rozmowę. Nie!, jego ostry ton rozbrzmiał w jej głowie, Nic nikomu nie jesteś winna. I przestań tak twierdzić. Jak w ogóle mogła do siebie to dopuszczać? Może jeszcze była z Maxem, bo uznała, że jest mu to winna za uratowanie życia? Czasami nawet nie miał wyrzutów, gdy na nią krzyczał. Ktoś wreszcie chyba musiał nią wstrząsnąć, żeby zaczęła żyć rzeczywistością i raz w życiu zrobiła coś sama dla siebie. A Max nie był jej rzeczywistością tak naprawdę. A kto był? Potrząsnął głową, nie pozwalając zdradliwej odpowiedzi nawet zaistnieć. Nie uważam, że jestem mu winna taką formę zapłaty, gorzko się zaśmiała z samej siebie, Inaczej tobie też bym musiała się tak odwdzięczyć. Nie mogła uwierzyć, że to powiedziała. Pomyślała. A jednak! Poczuła lodowatą falę szoku przelewającą się przez jego żyły. Prawie się zdradziła z tym, co naprawdę ją rozdzierało na strzępki. No wiesz, zaczęła nieporadnie tłumaczyć, Ty też mnie ostatnio uratowałeś. Wspomnienie tamtego wieczoru wzbudziło dreszcz strachu. Gdyby nie Michael, nie wiadomo co by się stało. Na pewno by się stało. Michael robił o wiele więcej dla niej niż powinien. Począwszy od tego, że nosił ją gdy nie mogła ustać o własnych siłach. A skończywszy na tym, że ją teraz odprowadzał. W ciągu tych paru tygodni zasłużyłeś na o wiele więcej mojej wdzięczności, niż Max od dnia strzelaniny, szepnęła ciepło. Nadal jednak nie mogła się zdobyć na to, by na niego spojrzeć. Bała się, że napotka nie tyle na znudzony wzrok co zniesmaczony.
Daj spokój, mruknął. Ledwo powstrzymywał narastającą w nim chęć lekkiego uśmiechu i przede wszystkim pragnienia, żeby się zatrzymać. Zatrzymać i... Nie znoszę gdy tak mówisz, jej nieco rozdrażniony głos rozpłynął się w jego głowie, Każesz mi się zamknąć. Jakbym była tak cholernie wkurzająca, że wytrzymujesz ze mną tylko jak jestem nieprzytomna. Zaczynało się w niej gotować. Jakby wszystkie tłumione emocje chciały się teraz nagle wyrwać. To nie wróżyło dobrze. Bo oprócz rozdrażnienia i przygnębienia tliły się w niej uczucia, których Michael nie powinien poznać. Nie chciał poznać. Ona sama nie mogła się do nich przyzwyczaić. Wydawały się być niesamowicie niepokojące i irracjonalne. Nie powinna ich czuć, prawda? Jakim cudem nagle zwykły szacunek i zaufanie przeszły w coś tak... głębszego. Obwiniałaby najchętniej więź, ale przecież to cholerstwo nie zmuszało jej do czucia tego, co czuła. Ale właśnie przez tę kosmiczną więź tak się zbliżyła do Michaela, pozwoliła jemu zbliżyć się do siebie. W jakiś więc sposób mogła swobodnie zepchnąć winę na to przekleństwo. Jesteś wkurzająca, spokojnie powiedział, Ale ja jestem bardziej. A jakoś nie histeryzuję z tego powodu. Chciał ją po prostu uspokoić, ale chyba obrał sobie na to złą drogę. Poczuł delikatną dawkę urazy i smutku, płynące od niej. Świetnie Guerin, spieprzyłeś kolejną sprawę. Nie histeryzuję, syknęła, W ogóle czemu rozmawiamy w myślach? Przystanęła i spojrzała na niego wymownie. Michael też przystanął. W zasadzie sam nie wiedział dlaczego rozmawiają w ten sposób, a nie normalnie. Nie wiem, wzruszył ramionami, Po co mówić na głos, gdy możemy się porozumieć w ten sposób? Lepiej mi się z tobą rozmawia tak. Czy naprawdę to powiedział? Chyba tak. Ale taka była prawda. Wreszcie nie musiał tracić swoich nerwów na wyjaśnianie, bo nie dość, że słyszała wszystkie jego myśli, to na dodatek odczuwała jego emocje. I jakos nie błagała na kolanach by ją od tego uwolnił. Jakby to rozumiała, przyjmowała do wiadomości.
Jakby nie chciała go zmieniać.
Szli dalej. W milczeniu. Ponownie. Tym razem nie było narastającego napięcia czy rozdrażnienia. Tylko ostatnie słowa Michaela dziwnie miękko dźwięczały w jej głowie. Uśmiechnęła się lekko. Michael?, niepewnie szepnęła, Lubisz ze mną rozmawiać? Miała wrażenie, że słyszy jego westchnienie. A może to był jęk? Parker..., mruknął, Co to za kretyńskie pytanie? Mówiąc szczerze, po prostu jego własna odpowiedź go przerażała. Nie wiem czy lubię z tobą rozmawiać, odpowiedział wreszcie, Po prostu rozmawiamy i jest dobrze. Przytaknęła. Chyba rzeczywiście dość dobrze szło porozumiewanie się ostatnimi czasy. Wprawdzie ani razu tak normalnie nie rozmawiali, jak na przykład on z Nat. W większości wypadków dyskutowali na temat więzi. To jednak był jakiś postęp. Wiele osób w ogóle nie mogło się z nim porozumieć. To się robi dziwnie przerażające, mruknęła sama do siebie, zapominając, że ta myśl z pewnością zwróci jego uwagę. Niby co?, zapytał od niechcenia. Powoli zbliżali się do Crashdown, a on zgłodniał. Hmm, może namówi Liz, żeby odgrzała mu frytki albo coś w tym rodzaju. To, że się dogadujemy, westchnęła, Że starasz się mnie znosić, że mnie pilnujesz chociaż nie musisz, że się poc... porozumiewamy, szybko się poprawiła. Ha! Michael pokręcił głowa z lekkim rozbawieniem. Mógł się od razu domyślić, że o to chodziło. Cała ta gierka tylko po to, żeby poruszyć temat pocałunku. Musiał przyznać, że Liz była dobra w unikaniu tematu. Przez długi czas naprawdę nie wiedział, że chodzi o to. Co dziwnego w tym, że się pocałowaliśmy?, zapytał znienacka i tak swobodnie, że Liz aż się zatrzymała. Zamrugała, wlepiając w niego spojrzenie. Dlaczego on musiał być tak bystry? Choć raz nie mógłby nie domyślić się prawdy?
Umm... no wiesz, starała się brzmieć naturalnie, chociaż serce rozpoczęło dziwnie rozszalały rytm. Nie, nie wiem, ledwo powstrzymywał swój śmiech. To było dość zabawne, denerwowała się, nie umiała znaleźć obrony. Podobało mu się to. Że traciła przy nim kontrolę nad sobą i nie potrafiła udawać. Że nawet najdrobniejsze i najmniej znaczące myśli powierzała jemu, nie bojąc się jego reakcji. Przeciwnie, znając jego reakcję. To nie powinno mieć miejsca, szepnęła z lekkim przygnębieniem. Żalem? Dlaczego?, Michael spojrzał na nią, zatrzymując się przed Crashdown, Oboje tego chcieliśmy. TY tego chciałaś. Gdy to mówił brzmiało niezwykle prawdziwie. Zbyt prawdziwie. I budziło kolejne niespokojne fale emocji. Nie... nnnie..., potrząsnęła głową, Skąd ten pomysł?
- Oh, daj spokój. Ta cała scenka zazdrości o Nat. - powiedział na głos, z lekką irytacją, to jej uparte zakłamanie było niesamowicie drażniące
- To nie była...
- Spójrz mi w oczy i powiedz otwarcie, że nie drażniło cię, że siedzę z Nat. Powiedz, że nie wyprowadziła cię z równowagi moja fascynacja nią – jego ton stawał się coraz ostrzejszy, zniecierpliwiony – Powiedz, że nie kipiała w tobie złość.
Milczała, wbijając wzrok w jego klatkę piersiową. Serce biło, myśli szalały, krew wrzała. Dlaczego on miał rację? I dlaczego wiedział, że ma rację? A ona nie mogła zaprzeczyć. Policzki pokrywały się coraz większym rumieńcem. Chciała zerwać się z miejsca i uciec, ale nie mogła nawet drgnąć.
- Powiedz – był zaskakująco blisko niej, dzieliły ich ledwo milimetry przestrzeni – Że nie podobał ci się pocałunek, że go nie chciałaś, że nie myślisz o nim bez przerwy – jego głos zniżył się niebezpiecznie do szeptu
- Ja... - słowa ugrzęzły jej w gardle
Naprawdę nie umiała temu zaprzeczyć. Ani uciec, ani spojrzeć mu w oczy. Cała sparaliżowana. Czuła tylko jego oddech na swoim policzku. Pochylał się. Serce stanęło w miejscu, oddech się zatrzymał, gdy opuszki jego palców dotknęły skóry jej policzka. Zmusił ją by uniosła głowę i spojrzała na niego. Kolana się ugięły...
- Tak właśnie myślałem. - szepnął
Milimetry skracały się błyskawicznie, choć dla niej to trwało niczym wieczność. Nie wycofywała się. Nie drgnęła nawet. Dlatego, że siła jego spojrzenia ją trzymała? A może dlatego, że nie chciała naprawdę uciec? Wszystko w niej z niecierpliwością czekało na smak jego ust. Słodkawy, pikantny, niepowtarzalny. Przymknęła powieki, gdy musnął jej wargi. Odchyliła głowę, poddając się całkowicie jego woli, czekając aż zmąci jej świat i naznaczy ją swoim piętnem. Leniwie i drażniąco wymuszał kolejne senne ruchy ich warg, jakby chcąc ją zahipnotyzować. Dłonie wsparły się o jego klatkę piersiową, gdy pocałunek przybrał gwałtownie na sile. Więcej...
c.d.n.
![Image](http://img.photobucket.com/albums/v514/Onar-ek/sygnatures/NB5bb.jpg)